25. TYRMAND 1981. Narodziny bliźniąt

Oprac. Andrzej Rumianowski, fot. Arch. Hoovera, Arch. Mary Ellen Tyrmand, Arch. Muzeum Jazzu,

POPRZEDNI WSZYSTKIE ODCINKI NASTĘPNY


Rok 2020, uchwałą Sejmu RP, ogłoszony został Rokiem Leopolda Tyrmanda

16 maja 2020 roku przypada setna rocznica urodzin Leopolda Tyrmanda, zaś 19 marca 2020. minęła 35. rocznica jego śmierci.
Leopold Tyrmand to literat, a także niestrudzony popularyzator jazzu. Jest patronem Fundacji Muzeum Jazzu przy Polskiej YMCA.
Z okazji Roku Leopolda Tyrmanda, Muzeum Jazzu przedstawia wystawę internetową pt. Stulecie urodzin Leopolda Tyrmanda, wykonaną w oparciu o materiały zgromadzone w Cyfrowym Archiwum Muzeum Jazzu, dzięki ofiarności Matthew Tyrmanda, Mary Ellen TyrmandJerzego Dudusia Matuszkiewicza, we współpracy z Marcelem Woźniakiem, biografem Leopolda TyrmandaPawłem Brodowskim, redaktorem naczelnym Jazz Forum.


Państwo
Tyrmandowie z bliźniętami
Arch. Mary Ellen Tyrmand , dzięki uprzejmości Marcela Woźniaka

6 lutego 1981 roku Państwu Tyrmandom narodziły się bliźnięta: RebeccaMatthew. W Leopolda wstąpiło nowe życie, cieszył się ze swego ojcostwa.
Wspólne spacery ulicami Rockford były dla niego wielką przyjemnością, jak tylko znajdował na to czas.



Leopold Tyrmand w swoim biurze Rockford Institute
Arch. Mary Ellen Tyrmand , dzięki uprzejmości Marcela Woźniaka


Przeważnie przesiadywał w biurze, jako dyrektor Rockford Insitute.


Życzenia urodzinowe od Prezydenta Ronalda Reagana dla Matthew Tyrmanda.
Arch. Mary Ellen Tyrmand , dzięki uprzejmości Marcela Woźniaka

Matthew Tyrmand, syn Państwa Tyrmandów, swoje pierwsze życzenia urodzinowe otrzymał od Prezydenta Regana.


4 października 1981 roku Leopold Tyrmand napisał list do Pawła Brodowskiego, redaktora naczelnego Jazz Forum:


List Leopolda Tyrmanda do „Jazz Forum” z 1981r. Str 1

List Leopolda Tyrmanda do „Jazz Forum” z 1981r. Str 2

LEOPOLD TYRMAND
4 października, 1981
Jwp Paweł Brodowski
Jazz Forum
ul. Nowogrodzka 49
WARSZAWA

Szanowny Panie,
przez dobre usługi przyjaciół dotarł do mnie numer Pańskiego pisma zatytułowany „Sopocki wstrząs…” Z przyjemnością zabarwioną sentymentem spotkałem w nim moje nazwisko, powtarzające się ze wzruszającą częstotliwością.
O ile tedy nie poczyta Pan poniższych uwag za obcesowość, pozwolę sobie na garść wyjaśnień, póki nie jest za późno.

Czytając Dudusia Matuszkiewicza, najskrupulatniejszego pośród czule wspominających, odniosłem wrażenie, że nie oświetlił on dostatecznie prehistorii – tzn. okresu Warszawskiego Jazz Clubu Polskiej YMCA. Wojciech Brzozowski, który założył i prowadził ze mną ową prakomórkę, mieszka w Warszawie. Można z jego pomocą odświeżyć pamięć na użytek potomnych, a także ocalić przed zapomnieniem szczegóły aktywności jazzowych z czasów okupacji, czy poinformować Pańskich czytelników o Stefanie Bucholcu – pokrytym niepamięcią znakomitym pianiście. Znaczenie Jazz Clubu z lat 1946-48 jest chyba nie tyle w imprezach (których nazw nie pamiętam, lecz które zaprezentowały takich wykonawców jak Bovery, Skowroński, czy Jeanne Johnstone-Schiele). Lecz w pierwszej próbie organizacji nastrojów, w zastrzyku zainteresowania dla muzyki, jej tła, jej przydatności w specyficznych warunkach powojennej Warszawy. Zastrzyk ten jakby zazębił o siebie pokolenia i wprowadził w choćby część społeczeństwa witaminę muzycznego i rozrywkowego nonkonformizmu.

Co prowadzi do interesującego pytania: kiedy, skąd i z jakiej racji pojawiła się tradycja otwierania imprez jazzowych w Polsce dwoma lub trzema chorusami Swanee River? Nikt z rekonstruktorów przeszłości jakoś nie zajął się tym zagadnieniem, jakby przyjmując metafizyczny charakter zjawiska, jakiego się z zasady nie bada. Realia są inne. Przygotowując pierwszy koncert szukałem motywu otwarcia wśród orkiestrówek Boverego: był to głównie repertuar dancingowy, nieskomplikowany swing z lat 30-tych i 40-tych, spopularyzowany dla celów tanecznych Ellington, Goodman, Dorsey. Trafił mi się jednak komercjalnie przycięty aranż Swnanee River, czyli wersja starej ballady Stephen Foster’a, lepiej zwanej w amerykańskim śpiewniku ludowym jako 0ld Polka at Home, której pierwszy wiersz brzmi: „Way down upon the Swanee River…” Jakoś wydało mi się, że te parę fraz przywołują smak „spirituals”, nader jazzową, murzyńską rzewność właściwszą dla jazzowego hejnału niż jakikolwiek ograny riff. Tak oto narodził się polsko-jazzowy hymn, owoc mej ignorancji, jako, że Foster był biały i pisał dla tzw. „minstrel shows„, w których biali aktorzy czernili twarze i udawali wesoło pląsających murzynów na plantacjach w Alabamie.

(Tradycja sygnatury Swanee River jest tak więc produktem mej arbitralności i próżność – wrodzona przywara – każe mi się o tę prawdę upomnieć.
Lecz nieskromność moja idzie dalej.
Gdy w tekście Jazz Forum ktoś wspomina pochodzenie nazwy Jazz Jamboree, osadzonej już teraz trwale w świadomości całego niemal pokolenia konsumentów jazzu – muszę bezwzględnie podkreślić, że jestem w pełni odpowiedzialny za ten zestaw dwóch słów, który nie istniał (o ile wiem) zanim go począłem. Jak p. Balcerak słusznie wspomina, pojawił się on podczas drugiego festiwalu w Sopocie, lecz bynajmniej nie deus ex machina. A było to tak:

– potrzebny był natychmiastowy tytuł dla finałowego koncertu, dostatecznie chwytliwy i skutecznie określający atmosferę wieczoru. Ktoś spojrzał na mnie, ja powiedziałem: „Jazz Jamboree…„, bo mi się te dwa słowa jakoś skojarzyły, złożyły w ponętny slogan.

Nie było w tym semantycznego nadużycia: jamboree jest nieco archaicznym określeniem hałaśliwego mityngu towarzyskiej bądź politycznej natury, podczas którego jest dużo muzyki, tańca i ruchu.

W XX wieku, wyraz ten zaadoptowany został przez słownictwo harcerskie, skautowe, w którym oznaczał zlot, także międzynarodowy , urozmaicony śpiewem i zabawą.

Nigdy przed owym momentem nagłej inspiracji nie słyszałem ani nie czytałem o złączeniu słowa „jazz” ze słowem „jamboree„.


Nagle zaistniały w całkiem wdzięcznej symbiozie i tak już zostało – zinstytucjonalizowane w dziś już międzynarodowo stawnej imprezie.

Na zakończenie dorzucić trzeba, że podławy atak Expressu Wieczornego na pierwszy festiwal zatytułowany był na całą kolumnę: „Merynos w Sopocie!” Każdy kto czytał ZŁEGO wiedział o co IM chodziło, w co i jak mierzyli.

Najlepsze pozdrowienia

Leopold T.


POPRZEDNI WSZYSTKIE ODCINKI NASTĘPNY