Andrzej Zaucha – wspomnienie w 30. rocznicę śmierci

Andrzej Zaucha & Dżamble – „Rambling on My Mind”, Live TV 1971 (zapowiada Andrzej Trzaskowski)

Oprac. Ewa Kałużna. Fot. East News, Marek Karewicz, Grzegorz Rogiński, Krzysztof Widerski

Andrzej Zaucha 1973
Fot. East News

Andrzej Zaucha 1983
Fot. East News

Andrzej Zaucha Opole 1986
Fot. Marek Karewicz

Andrzej Zaucha

Andrzej Zaucha
Fot. Marek Karewicz

 
ANDRZEJ ZAUCHA – WSPOMNIENIE w 30. ROCZNICĘ ŚMIERCI

10 października 1991,
30 lat temu,

odszedł tragicznie w wieku 42 lat „najlepszy polski czarny głos”, wokalista R’n’B, rockowy, jazzowy i popowy, saksofonista, perkusista, a także aktor i artysta kabaretowy. Jego możliwości wokalne i różnorodność repertuaru budziły podziw, tym bardziej, że był muzycznym samoukiem. Miał swing we krwi.

ANDRZEJ ZAUCHA

(ur. 12 stycznia 1949,
zm. 10 października 1991),

oprócz wielkiego talentu, był wspaniałym człowiekiem, uwielbianym w środowisku, życzliwym, ciepłym, skromnym, zawsze uśmiechniętym, dowcipnym, pożądanym towarzysko.

Zginął, śmiertelnie postrzelony przez zazdrosnego męża aktorki Zuzanny Leśniak, francuskiego reżysera, Yvesa Goulaisa.

Marek Karewicz w swojej książce „Big Beat” napisał: „Moim zdaniem, a jest to dość powszechna opinia, Zaucha był jednym z najlepszych polskich wokalistów jazzowych w historii. Wspaniale śpiewał, świetnie improwizował, i do tego miał dobry „czarny głos”. Autentycznie czuł muzykę. Potrafił zagrać na wszystkim, co mu w ręce wpadło”.

W młodości, Andrzej trenował kajakarstwo, wystąpił na mistrzostwach Polski, wygrywając je trzykrotnie. Był nawet typowany na olimpiadę. Świetnie też pływał i jeździł na nartach. Zwyciężyła jednak miłość do muzyki.

„SERCA BICIE. BIOGRAFIA ANDRZEJA ZAUCHY„, 2020

15 września 2020, 29 lat od tragicznej śmierci muzyka, ukazała się książka „Serca bicie. Biografia Andrzeja Zauchy„, autorstwa Katarzyny Olkowicz i Piotra Barana. Autorzy biografii ujawnili w niej nieznane fakty z życia Andrzeja Zauchy.

Andrzej Zaucha został zastrzelony 10 października 1991.

O tym wydarzeniu media przypominają co roku, właśnie w październiku.

Jednak dopiero teraz ukazała biografia artysty, która zagłębia się w jego życiorys i próbuje odpowiedzieć na pytania: Co go ukształtowało? Skąd brał się jego muzyczny geniusz? Co po nim pozostało? Czy musiało dojść do tej zbrodni?

Autorzy, Katarzyna Olkowicz i Piotr Baran, dedykują książkę „tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z twórczością Andrzeja Zauchy, i, być może, na razie tylko domyślają się, jakim człowiekiem był naprawdę”.

„Piosenki Zauchy są stale obecne w naszej kulturze. Jego ukochanym gatunkiem muzycznym był rhythm and blues, który wywodzi się z połączenia jazzu, bluesa i gospel. To serce i dusza współczesnej muzyki rozrywkowej. Wykonując po mistrzowsku piosenki, osadzone w tym nurcie, Zaucha potrafił odnaleźć się zarówno w jazz-rockowych Dżamblach, poetyckiej Anawie, popowych hitach z Opola, kabaretowym trio Sami, które tworzył z Andrzejem Sikorowskim i Krzysztofem Piaseckim, czy Big Bandzie Wiesława Pieregorólki. Wymieniać można w nieskończoność, bo dochodzą jeszcze projekty teatralne” – mówi Piotr Baran.

„Młodzi ludzie, którzy wychowali się na dobranocce „Gumisie”, pamiętają, że każdy odcinek zaczynał się od piosenki, którą śpiewał właśnie Zaucha. Ich rodzice i dziadkowie cenią go za przeboje opolskie, kolędy, duety z ówczesnymi polskimi gwiazdami muzyki popularnej, czy nagrania z Dżamblami” – komentuje Katarzyna Olkowicz.

Jaki był, gdy schodził ze sceny i zdejmował swoje słynne rekwizyty – ciemne okulary i arabską kefiję?

„To właśnie interesowało nas najbardziej” – zdradza Katarzyna Olkowicz. „I, co ciekawe, choć od jego śmierci minęło tyle lat, współpracownicy, przyjaciele, bliscy, opowiadali nam o nim tak żywo, jakby jeszcze wczoraj wspólnie siedzieli przy stole, szusowali na nartach, robili sobie wzajemnie psikusy, pałaszowali sernik (jego ulubiony deser), wspierali go po nagłej śmierci żony, Elżbiety” – dodaje autorka książki (empik.com).

Trudno chyba znaleźć lepsze słowa na opisanie życia Andrzeja Zauchy niż fragment piosenki „Serca bicie”. Żył pełną piersią, ciesząc się każdym dniem.

Muzyczny samouk, z zawodu zecer, w młodości kajakarz, trzykrotny mistrz Polski. Ze sportu zrezygnował dla muzyki.

Podczas swojej kariery, współpracował z największymi twórcami jazzu oraz popularnymi piosenkarzami, m.in. Andrzejem Sikorowskim i Ryszardem Rynkowskim. Kabareciarz i aktor.

ŚMIERĆ ŻONY. RÓWNIA POCHYŁA

Andrzej Zaucha i jego żona, Ela, byli nierozłączni. Poznali się w młodzieżowej dyskotece Szopa w Krakowie. Ona miała 16 lat, on 17. Od tego momentu wiedzieli, że będą już zawsze razem. Oboje byli samotni, oboje mieli podobne dzieciństwo. I to ich wiązało. Ich uczucia były gorące, pełne emocji. Pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka” – wspominał przyjaciel Andrzeja Zauchy, gitarzysta jazzowy, Jarosław Śmietana.

W latach 80. w Krakowie wiedli prawdziwie artystyczne życie. Andrzej Zaucha występował w teatrze, grywał Pod Jaszczurami.

„Całe noce spędzali na prywatkach, koncertach, występach. Mimo, że to on był gwiazdą, Ela decydowała o wszystkim. Mówiła mu, z kim i jak ma grać. Muzycy z zespołu Andrzeja byli oburzeni, ale tak było. On z każdą sprawą przychodził do żony” – mówią przyjaciele.

Sielanka skończyła się, gdy pojawiły się poważne kłopoty ze zdrowiem Eli.

Pod koniec sierpnia 1989 Elżbieta doznała groźnego udaru, zlokalizowanego przy pniu mózgu. 31 sierpnia 1989 zmarła.

Zbigniew Wodecki: „Moja rodzina zajmowała się pogrzebem. Staraliśmy się pomóc. Andrzej miał rozterki, czy w ogóle powinien jeszcze śpiewać. To takie ludzkie. „Jak mogę wyjść na scenę i śpiewać Alibabę?”. „Andrzej, to jest twoja robota. Jak byłbyś szewcem, to musiałbyś dalej buty robić” – mówiłem mu. Trzeba go było długo przekonywać, żeby się przez tę traumę przebił”.

Jak wspomina Krzysztof Piasecki, śmierć żony Zauchy przewróciła życie piosenkarza do góry nogami także dlatego, że była ona osobą, która nadawała ton całemu małżeństwu: „Wszystko było na jej głowie. Ela była jego busolą. Nie miała zresztą wyjścia – on jeździł po świecie i zarabiał, ona zajmowała się domem i wychowaniem Agnieszki. Ale stanowili udane małżeństwo. Nigdy nie słyszałem o żadnych zdradach, żeby Andrzej miał inną kobietę, a w branży takie opowieści są na porządku dziennym. Ela trochę mu matkowała. Gdy został sam, z dzieckiem, w ogóle nie wiedział, jak sobie radzić. Na dodatek, Agnieszka była w okresie najtrudniejszym, była punkówą, pomalowała swój pokój na czarno. Nie wiedział, jak się wobec tego zachować”.

ZUZANNA LEŚNIAK

Andrzej był załamany śmiercią żony. Nie chciał żyć. Wszystko, co potem nastąpiło, zmierzało do tego, by dołączył do Eli. Potrzebował wsparcia, ale nie tylko takiego koleżeńskiego, kieliszkowo-alkoholowego” – podkreśla Andrzej Sikorowski.

I wsparcie znalazło się. Andrzej poznał dużo od siebie młodszą aktorkę, Zuzannę Leśniak – ona 27, on 42.

„Zuzanna była zafascynowana Andrzejem. Grali w tym samym spektaklu, potem zaczęli się niewinnie spotykać” – opowiadał Jarek Śmietana.

9 KUL z ZAZDOŚCI

10 października 1991, Kraków.

Wieczór po kolejnym przedstawieniu „Pana Twardowskiego” w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU. W głównej roli – piosenkarz Andrzej Zaucha. Partnerowała mu, związana z tym samym teatrem, Zuzanna Leśniak-Goulais. Partnerowała na scenie, ale także w życiu.

Wszystko wskazywało na to, że Zaucha, dwa lata po śmierci żony Elżbiety, wychowujący samotnie nastoletnią córkę Agnieszkę, odnalazł szczęście.

Leśniak-Goulais była co prawda w związku małżeńskim, ale mąż, francuski reżyser Yves Goulais, usłyszał już od niej, że to koniec.

Yves od kilku lat podejmował w Krakowie próby tworzenia spektakli teatralnych. Wyjeżdżał kilka razy w roku za granicę na wiele tygodni.

O romansie żony dowiedział się, kiedy, po powrocie z podróży do Szkocji, zastał Zuzannę z Andrzejem Zauchą w sytuacji jednoznacznej. Uderzył wtedy Andrzeja i powiedział: „Będę musiał cię zabić”. Później jeszcze kilka razy odgrażał się, że zabije Zauchę. Jednak nikt nie brał tego na poważnie.

Chorobliwe zazdrosny o żonę, Goulais dopadł parę, gdy ta zmierzała w kierunku samochodu, zaparkowanego przy ulicy Włóczków. Oddał dziewięć strzałów z karabinka sportowego o kalibrze 5,6 mm. Kule najpierw trafiły Zuzannę, która próbowała zasłonić sobą Zauchę, a po chwili samego wokalistę. On umarł od razu, ona – po reanimacji w szpitalu.

Ives zastrzelił ich z broni, którą nielegalnie nabył kilka dni przed morderstwem. Potem wsiadł do swojego samochodu i pojechał na komisariat policji, gdzie spokojnie opowiedział o wszystkim i oddał się w ręce policji.

Tego samego wieczoru, na miejscu zbrodni pojawił się Zbigniew Wodecki, przyjaciel artysty: „Zadzwonił do mnie gość o jedenastej, że „pana kolegę zastrzelili”. Nie chciało mi się w to wierzyć. Pojechałem samochodem na miejsce i zobaczyłem leżącego Andrzeja. Zawsze wkładał pod kurtkę teczkę z tekstami, ale akurat tego dnia nie włożył. Może to by go uratowało”.

Następnego dnia rano, o zabójstwie dowiedziała się cała Polska, nie tylko fani artysty, których z każdym rokiem przybywało, ale także jego liczni znajomi, koledzy i przyjaciele.

Andrzej Sikorowski, założyciel grupy Pod Budą, który z Zauchą i Krzysztofem Piaseckim występował w kabarecie estradowym Sami, do dziś pamięta szok, jaki wywołała tragiczna informacja: „Myśmy żyli wtedy w innej rzeczywistości. Dzisiaj strzelanina uliczna nie budzi już takiego zdziwienia. W tamtym okresie było to coś tak zupełnie irracjonalnego, że nikt z nas nie był na to przygotowany. Być może, do całej tragedii nie doszłoby. Nawet, jeśli ten facet odgrażał się, brało się to, jako zwykłe gadanie. Dzisiaj prawdopodobnie zareagowalibyśmy inaczej”.

WSPOMNIENIA

Andrzej Zaucha to artysta dziś już niestety trochę zapomniany, lub raczej – niekoniecznie szeroko znany, szczególnie młodemu pokoleniu. Chociaż ta sytuacja zmienia się, m.in. dzięki Festiwalowi Pamięci Andrzeja Zauchy, organizowanemu od 2009 w Bydgoszczy, przez byłego lekkoatletę, Krzysztofa Wolsztyńskiego. „W pewnym momencie panowała taka cisza w mediach o Andrzeju, że doszedłem z synem do wniosku, iż trzeba taki festiwal zorganizować” – wspomina Wolsztyński. „A skoro nikt w Krakowie nie chciał nam pomóc w jego organizacji, zrobiliśmy go sami w Bydgoszczy, naszym rodzinnym mieście. Co roku mamy wielkie gwiazdy, w tym przyjaciół Andrzeja, a Opera Nova pęka w szwach. Staramy się też jeździć po Polsce z koncertami, by nie zapomniano, że kiedyś był u nas tak dobry artysta, jak Andrzej Zaucha„.

Karierę zaczął w latach 60., od gry na perkusji w amatorskim zespole Czarty. Później został solistą grupy Telstar.

Nie był tylko piosenkarzem. Jako muzyczny samouk, grał na różnych instrumentach, w tym na perkusji i saksofonie altowym.

„To był talent, który nie rodzi się na kamieniu. Grał dobrze na perkusji, saksofonie i harmonijce, ale gdyby posiedział przy klawiaturze, też błyskawicznie opanowałby ją” – przypomina Andrzej Sikorowski.

Andrzej miał świetny warsztat. Przesuwał się w kierunku jazzu. Jeździł do Szwajcarii, gdzie dużo nauczył się” – ocenił Krzysztof Piasecki.

Zbigniew Wodecki, który przyjaźnił się z artystą, podkreślał, że „Andrzej Zaucha wcale nie potrzebował muzycznego wykształcenia, gdyż miał wszystko we krwi. Śpiewał świetnie, ale bardzo długo był niedoceniany przez środki masowego przekazu. Często jeździliśmy na wspólne koncerty, tak zwane chałtury, czasem po pięć dziennie, w różnych zakładach pracy. Czułem, że miał niedosyt, że chciałby być doceniany przez ludzi. Środowisko, oczywiście, wiedziało, że to świetny facet, muzykalny bardzo.

Nut nie znał, ale grał na bębnach, na saksofonie uczył się, a przede wszystkim śpiewał. Wiedział wszystko, co trzeba. Miał feeling, świetną barwę głosu, bardzo charakterystyczną. I pod koniec naprawdę zaczęło mu się zawodowo układać. Zagrał w filmie „Trzy dni bez wyroku” Wojciecha Wójcika z 1991, rolę drugoplanową, ale był w niej tak charakterystyczny, że gdyby to powstało w Hollywood, może i dostałby Oscara.

To było takie zwierzę sceniczno-ekranowe. Jednocześnie miał wszystkie ludzkie cechy, w tym tremę. Bardzo się denerwował. Był prawdziwy w swoich przeżyciach”.

Obaj artyści poznali się jeszcze w końcówce lat 60., kiedy Zaucha śpiewał w krakowskim jazz-rockowym zespole Dżamble. „To znakomita kapela, grająca bardzo nowocześnie, jak na tamte czasy. Na dzisiejsze też. Podziwialiśmy ją w krakowskich Jaszczurach”.

To właśnie Zbigniew Wodecki był w pewien sposób ojcem chrzestnym sukcesu Zauchy.

„Pewnego razu, po nagraniu „Chałupy Welcome to” w 1986, Rysiu Poznakowski postanowił napisać następny numer w tym klimacie – „Pij mleko” (oryginalny tytuł „Baw się lalkami”). Nie za bardzo chciałem już śpiewać tego typu numery, więc powiedziałem Poznakowskiemu, że znam świetnego gościa, który może to zrobić. Rysiu doskonale się wtedy zachował i pozwolił Andrzejowi nagrać to. Była to pierwsza piosenka, która wrzuciła go na antenę. Ludzie zaczęli wreszcie słyszeć o Zausze” – wspominał Zbigniew Wodecki.

Piotr Baron: „Zaucha był pierwszym – i póki co ostatnim – człowiekiem w Polsce, który śpiewał po męsku. Śpiewał jak Frank Sinatra, Ray Charles. Nie piszczał, unikał melizmatów, scat stosował tylko wtedy, gdy była taka potrzeba, a słyszał jak pies o północy. To, jak ten facet słyszał wszystko, co się dzieje w muzyce, to życzę takiego słuchu wszystkim najgroźniejszym muzykom. A oprócz tego, miał świetne poczucie rytmu, był urodzonym „swing manem”. Podziałkę swingową stosował w sposób naturalny, nie musiał się tego uczyć. On po prostu wiedział, co zrobić, żeby wszystko na scenie się bujało. Każde granie z Zauchą to było święto”.

Jarosław Śmietana: „A co najdziwniejsze, Andrzej miał doskonałą angielską wymowę. Śpiewał tak, jakby był urodzony w Stanach. Tymczasem angielskiego długo, długo nie znał ni w ząb. Dopiero później, w latach 80., opanował podstawy tego języka, ale tylko na poziomie, który zapewniał mu niezbędną komunikację. Okropną jego wadą było to, że równie dobrze czuł się w utworze „Pij mleko”, jak i „Body and Soul”. Gdyby Andrzej żył, na pewno końcu rozwinąłby skrzydła jako jazzman, a ja, zamiast wydawać fortunę na ściąganie gwiazd z zagranicy, miałbym jedną swoją na miejscu”.

Jan Kanty Pawluśkiewicz: „Po trzech próbach do opery „Kur zapiał” okazało się, że Zaucha jest najlepszym muzycznie wokalistą operowym. Wydawało się, że nie będzie integracji towarzyskiej czy muzycznej, ale całe towarzystwo operowe zaczęło garnąć się do swojego najlepszego solisty, czyli Zauchy. Zaucha w środku, a dookoła wianuszek solistów z opery. Poza tym okazało się, że jest bardzo dobrym aktorem. On o tym nie wiedział i myśmy też nie wiedzieli. To było niesamowite odkrycie. Potem powtórzyliśmy tę operę w wersji kameralnej, i on już się czuł w niej jak ryba w wodzie. Szalał z pomysłami. Krzysiek Jasiński mówił, że w zasadzie jest bezradny przy takiej inwencji aktorskiej, przy tylu propozycjach, które były śmieszne, idealnie wkomponowane w akcję i tekst”.

Andrzej Sikorowski: „Andrzej to był człowiek, który nikomu nie odmawiał. Przyjmował wszystkie propozycje, zarabiał pieniądze. Jego błędem było to, iż nie postarał się, by nagrać w swoim życiu jedną, dobrą, rzetelną, stylistycznie osadzoną płytę. Tu zaśpiewał jakieś przedwojenne szmoncesy, tu trochę jazzu, „Alibabę”, natomiast nie zadbał nigdy o to, by usiadła grupa ludzi i napisała specjalnie dla niego utwory. Wszyscy, za pozwoleniem – nie wymienię nazwisk, próbowali na nim lansować „swoje” rzeczy. A tak naprawdę, nikt nic nie robił specjalnie dla niego”.

C’EST LA VIE

Scena to jedno, życie – co innego. Życie upływało Zausze na podróżach i spotkaniach. Wesołe piosenki i teledyski, bogate życie towarzyskie, swojska dusza.

Krzysztof Haich, reżyser teledysków Andrzeja Zauchy, wspominał: „Wszyscy, z którymi realizowałem różnego rodzaju materiały, w tym również film, jaki zrobiłem po śmierci Andrzeja, mówią to samo: To był bardzo ciepły człowiek, z którym chciało się konie kraść. Właściwie, mało kto potrafił sobie go przypomnieć zdenerwowanego, niechętnego, opryskliwego. Andrzej nie znał chyba takiego stanu ducha”.

Teledyski Andrzeja Zauchy, wyreżyserowane przez Krzysztofa Haicha, z pewnością miały wpływ na jego popularność. Były i nietypowe, i bardzo wesołe, i zarazem miały fabułę. „Andrzej zawsze miał sporo własnych koncepcji, na ogół żartobliwych, którymi uzupełniał moje propozycje. W teledysku do „Baw się lalkami”, czyli inaczej „Pij mleko”, o co innego chodziło autorowi tekstu, ale ja to wszystko przesunąłem w kierunku mleka, właściwie do dziś nie wiem dlaczego. W momencie, kiedy powiedziałem o tym Andrzejowi, on wpadł na pomysł ubrania się w dość długi płaszcz i włożenia do wewnętrznych kieszeni butelek mleka. Takich szklanych, litrowych, jakie wtedy były. Powkładał trzy butelki do lewej poły, trzy do prawej. Ujęcie, kiedy chodzi po rynku i rozchyla te poły, było dość kontrowersyjne, bo w normalnej rzeczywistości kojarzy się z zachowaniem ekshibicjonistycznym. Przyznaję, że panienki reagowały na początku różnie”.

Reżyser zapamiętał też zabawną scenę z pracy nad teledyskiem do „Julo, czyli Mus męski blues”: „Kręciliśmy to we wnętrzu wielkiego tira, który jechał po autostradzie, a w jego środku trwała balanga. Andrzej wcielił się w kierowcę, który zabierał po kolei autostopowiczki, więc w środku miał gromadkę pięknych dziewczyn. Oczywiście, kiedy kręciliśmy zdjęcia w środku, tir stał na parkingu. Mieliśmy w nim podpięte światło, które w pewnym momencie padło. Wtedy Andrzej zainscenizował spontaniczną imprezę przy świecach. I w tych ciemnościach nagle zaczęło to być prawdziwe. Uznał pewnie, że do niego należy utrzymanie atmosfery. Nie dość, że ją utrzymał, to jeszcze znakomicie podkręcił.

Jednak miał też pewne ograniczania w swoich działaniach. Kiedy kręciliśmy teledysk do „Magia to ja”, wymyśliłem sobie, że go postarzę – przysiwię włosy, dodam zmarszczek, zrobię takiego starszego Andrzeja. I on mi wtedy powiedział: „Słuchaj, nie róbmy tego, ja nie chcę wyglądać staro”. Przypomniałem to sobie po tym dramacie październikowym, i tak mi zostało w głowie, że nigdy nie zobaczymy Andrzeja starego”.

I dalej: „On był w stanie zaśpiewać wszystko – od opery (bo „Kur zapiał” można uznać za swego rodzaju operę), poprzez jazz, z którego na dobrą sprawę wyszedł, blues, rock i cały pop. Na dodatek, błyskawicznie wszystkiego uczył się. Kiedy miał w Warszawie nagrać duet z Danutą Rinn, wsiadł do mercedesa, przyjechał i zrobił to bez jednego dubla, a następnie od razu wrócił do Krakowa, bo miał przedstawienie. Gdy w studiu padło pytanie: „Dubelka?”, Andrzej odrzekł: „Po co dubelka skoro jest dobrze?”

Zbigniew Wodecki nazywał przyjaciela człowiekiem bardzo otwartym i zarazem doskonałym kompanem do nocnych pogaduszek.

„Świetnie się z nim gadało do rana, a potem wspólnie leczyło kaca. Myśmy to często robili, bo takie było życie. Wszyscy bardzo dużo kiedyś piliśmy. A na koniec jedliśmy śledzia, którego też trzeba było popić, by się nie zatruć. To był „man”! Jego nie dało się nie lubić. Taki diabełek. A nawet, jeśli przegiął, potrafił przeprosić. W tego typu pracy, kiedy jeździ się po nocach i ma się różne stresy, każdemu zdarza się coś chlapnąć. Ale jeśli mu zdarzyło się parę razy, to na drugi dzień, jak sobie wszystko przemyślał, podchodził i stać go było, by powiedzieć: Stary, przepraszam”.

Wodecki zapamiętał trzy rejsy Stefanem Batorym po zatoce, każdy trwający po cztery dni. „Myśmy z Andrzejem, śpiąc w jednej kajucie, byli jak bracia. Pamiętam sztorm z taką falą, że wszyscy, włącznie z marynarzami, mieli chorobę morską. A myśmy przez te noce we troje z barmanem siedzieli przy barze i śpiewali kolędy na trzy głosy. Zero choroby”.

Jak podkreślał Andrzej Sikorowski, „Zaucha, choć był duszą towarzystwa, lubił spotykać się przede wszystkim w domach czy mieszkaniach, a nie w miejscach publicznych, jak kawiarnie czy restauracje. Andrzej należał do „kameralistów”, którzy nie lubią dużego tłumu ludzi – oczywiście, poza koncertami. Był osobą popularną i świetnie umiał radzić sobie z popularnością restauracyjną, kiedy podchmieleni ludzie zaczepiali go i strasznie chcieli się z nim napić. Bardzo taktownie im odmawiał. Ale wolał w ogóle takich sytuacji unikać”.

Lider grupy Pod Budą zwracał uwagę, że Zaucha nigdy nie upijał się: „Jego organizm chyba był tak wydolny, że do tego nie dochodziło. Przynajmniej nie było tego po nim widać. Był po alkoholu wylewny i przyjacielski, nie miał w sobie cienia agresji. Z nim bardzo dobrze biesiadowało się. Wynikało z tego dużo radości, dowcipów, uśmiechów i przyjacielskich odruchów”..

Andrzej Zaucha musiał trochę poczekać na prawdziwą popularność.

DŻAMBLE

W latach 1969-1971 Andrzej Zaucha był wokalistą jazz-rockowego zespołu Dżamble.

Grupa powstała w 1966 i od początku związana była z Piwnicą pod Baranami. Wykonywali własne wersje standardów, jak „My Funny Valentine”, a także jazzujące piosenki.

Pierwszy skład zespołu tworzyli Jan Kaleta (śpiew), Wiesław Wilczkiewicz (gitara), Jerzy Horwath (klawisze), Tadeusz Gogosz (gitara basowa), Jan Budziaszek (perkusja), Edward Anioł (saksofon tenorowy) i Czesław Styczeń (puzon). Wystąpili na Zaduszkach Jazzowych ’66. Przerwali działalność w lutym 1967.

Jesienią 1968 Dżamble reaktywowały się, pod patronatem krakowskiego Jazz Clubu Helikon. Trzon grupy tworzyli Jerzy Horwath (klawisze), Marian Pawlik (gitara basowa) i Benedykt Radecki (perkusja).

Na początku 1969 dołączył do nich utalentowany samouk, Andrzej Zaucha. Od tego momentu skład grupy ustabilizował się.

Rok 1969 okazał się przełomowy dla Dżambli. Muzycy wystąpili na kilku ważnych festiwalach muzycznych, m.in. Jazz nad Odrą ’69 (nagroda specjalna oraz nagroda indywidualna dla Zauchy), Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie (I nagroda dla Zauchy), Młodzieżowym Festiwalu Muzycznym w Rybniku i Chorzowie (I nagroda dla zespołu, II i III – dla Zauchy). Wzięli udział także w koncercie „Popołudnie z młodością” podczas festiwalu w Opolu oraz Jazz Jamboree ’69.

W czerwcu 1969 Dżamble dokonały pierwszych nagrań dla Młodzieżowego Studia Rytm w Warszawie oraz Rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie. Wzięli również udział w programie „Telewizyjny ekran młodych”.

Kolejne ważne koncerty to występy w Sali Kongresowej, jako support The Marmalade, a także podczas „Casino Jazz at Night” w Sopocie i na Zaduszkach Jazzowych w Krakowie ’70. Ponadto zespół koncertował na Węgrzech i w Czechosłowacji.

Muzycy Dżambli umiejętnie łączyli brzmienie jazzu z rockiem i rhythm and bluesem, stając się czołowym przedstawicielem tego nurtu w Polsce. Sięgali także po teksty znanych poetów – Leszka Aleksandra Moczulskiego czy Jerzego Ficowskiego.

Jesienią 1970 zespół opuścił Benedykt Radecki, a jego miejsce zajął Jerzy Bezucha.

W lutym 1971 ukazała się debiutancka płyta grupy – „Wołanie o słońce nad światem”. Płyta była bogata brzmieniowo i instrumentalnie. Dojrzałe teksty utworów, oryginalność kompozycji i łatwo rozpoznawalny styl Zauchy, stanowiły o wysokiej pozycji dzieła. Płyta zyskała sobie natychmiast dużą popularność. Złożyło się na nią 9 kompozycji z lat 1969-1970. Teksty utworów zostały napisane przez znanych krakowskich poetów tamtego okresu, a muzykę skomponowali sami członkowie zespołu. Na albumie wystąpili:
Andrzej Zaucha – vocal
Jerzy Horwath – piano, organ
Marian Pawlik – guitar, bass guitar
Jerzy Bezucha, Benedykt Radecki – drums
Guests:
Michał Urbaniak – soprano sax, tenor sax, baritone sax, electric violin
Janusz Muniak – soprano sax, tenor sax, flute
Zbigniew Seifert – alto sax
Tomasz Stańko – trumpet
Marek Ałaszewski, Marek Pawlak – vocal
Jerzy Bartz, Józef Gawrych – percussion
String Quartet, Vocal Quartet, Scouts – backing vocals
„Wołanie o słońce nad światem” Full Album 1971

Dżamble z Zauchą występowały w telewizji i na estradach w całej Polsce:
Andrzej Zaucha & Dżamble – „Rambling on My Mind”, Live TV 1971 (zapowiada Andrzej Trzaskowski)

Andrzej Zaucha & Dżamble – „Naga rzeka”, Audio

Andrzej Zaucha & Dżamble – „Szczęście nosi twoje imię”, Audio

Andrzej Zaucha & Dżamble – „Wymyśliłem ciebie”, TV Video 1990
Andrzej Zaucha – vocal
Jerzy Horwath – piano, keyboards
Marian Pawlik – bass guitar
Grzegorz Schneider – drums

Dżamble rozpadały się i odradzały, m.in. pod koniec 1978. Zausze, Pawlikowi i Radeckiemu towarzyszyli wówczas Wiesław Wilczkiewicz (gitara), Ryszard Styła (gitara), Stefan Sendecki (instrumenty klawiszowe) i Ryszard Kwaśniewski (saksofon, klarnet).

Po jakimś czasie, Mariana Pawlika zastąpił jego brat, Andrzej Pawlik. W tym składzie grupa dawała koncerty i uczestniczyła w nagraniach własnych oraz innych wykonawców – Maryli Rodowicz czy zespołu Maanam.

Nigdy jednak nie odzyskali już dawnej popularności, czego konsekwencją było ostateczne zakończenie działalności w 1981.

ANAWA

W 1972 Andrzej Zaucha związał się z zespołem Anawa. Został zaproszony przez Jana Kantego Pawluśkiewicza i zajął miejsce Marka Grechuty, po rozstaniu formacji z Grechutą, Ostaszewskim i Jackowskim. Andrzej wystąpił na płycie „Anawa” z 1973, z muzyką Pawluśkiewcza. Zespół postanowił nagrać album koncepcyjny, na temat człowieczeństwa. Pawluśkiewicz dał tu wyraz swoim ówczesnym upodobaniom, mieszając poezję (głównie Leszka Aleksandra Moczulskiego) z awangardą i jazz rockiem. Na tym albumie Zaucha nie tylko śpiewał, ale także grał na perkusji:
Anawa & Andrzej Zaucha – „Abyś czuł” from „Anawa”, Audio 1973

Grupa była jednym z uczestników koncertu, towarzyszącego igrzyskom olimpijskim w Monachium, oraz atrakcją najważniejszych imprez kulturalnych środowiska akademickiego. Uczestniczyli w Studenckiej Wiośnie Estradowej ’73 oraz w Inter Copernikaliach. Ich piosenki często gościły na radiowej antenie i w programach telewizyjnych:
Andrzej Zaucha & Anawa – „Nie przerywajcie zabawy”, Official Video 1973

Andrzej Zaucha & Anawa – „Tańcząc w powietrzu (Linoskoczek)” , Official Video 1973

Andrzej Zaucha & Anawa – „Abyś czuł”, Official Video 1973

Anawa & Andrzej Zaucha – „Kantata”, Official Video 1973

KARIERA SOLOWA

Karierę solową Zaucha rozpoczął w 1980, po paru latach zarobkowych występów zagranicznych.

Wziął udział w śpiewogrze Katarzyny Gärtner „Pozłacany warkocz” z 1980.

Współpracował z czołówką polskiego jazzu nowoczesnego, m.in. z zespołem EXTRA BALL JAROSŁAWA ŚMIETANY:
Andrzej Zaucha & Extra Ball – „Dwa kroki w chmurach”, Official Video 1983

Andrzej Zaucha & Extra Ball – „How High the Moon”, Live 1983

Andrzej Zaucha & Extra Ball – „Sen o tamtym lecie”, Audio 1983

Andrzej Zaucha & Extra Ball – „Król bójek w dyskotece”, Audio 1983

a także z zespołami jazzu tradycyjnego – Beale Street Band, Playing Family, jako wokalista, oraz Old Metropolitan Band, jako perkusista.

Związany był z zespołami rockowymi – Grupa Doctora Q, Kwadrat i Kasa Chorych:
Kasa Chorych i Andrzej Zaucha – „Blues o rannym wstawaniu”, Audio

Po występach na Festiwalu w Opolu w latach 1985-1990, Andrzej Zaucha stał się jedną z największych gwiazd polskiej muzyki rozrywkowej:
„Byłaś serca biciem” – Live in Opole 1988

„Blondynka” – Live in Opole 1988

„Siódmy rok” – Live in Opole 1988

„Bądź moim natchnieniem” – Live in Opole 1988

„Jeśli chodzi o estradę, to Andrzej wszystko potrafił. Był, można powiedzieć, showmanem w hollywoodzkim stylu. Poruszał się z łatwością w każdym gatunku muzycznym, frazował jak jazzman, a skalą głosu mógł wpędzić w kompleksy niejednego śpiewaka operowego” – wspominał Andrzej Sikorowski.

Zaucha dokonał licznych nagrań dla Archiwum Polskiego Radia, a także do filmów i seriali, m.in. „Przybysze z Matplanety” i „Gumisie”. Wystąpił w epizodycznych rolach w filmach „Miłość z listy przebojów” (reż. Marek Nowicki), „Misja specjalna” (reż. Janusz Rzeszewski) i „Trzy dni bez wyroku” (reż. Wojciech Wójcik). Zagrał w bufet-operze „Kur zapiał” (muz. Jan Kanty Pawluśkiewicz, libretto Wiesław Dymny), w śpiewogrze „Pozłacany warkocz” (muz. Katarzyna Gaertner, libr. T. Kijonka) i w musicalu „Pan Twardowski” (muz. Janusz Grzywacz, libretto Krzysztof Jasiński).

„Wszystkie stworzenia duże i małe” z 1983 to pierwszy autorski album Andrzeja Zauchy. Został nagrany z udziałem zespołu Grupa Doctora Q i zaproszonymi gośćmi. Lista utworów: „Spocznij, Kapturku, zaraz cię zjem, czyli marzenia głodnego wilka”, „Świat przyrody ma swe prawa”, „Żywej mowy dźwięk”, „Miauczy, kwiczy”, „Who Is Who, czyli kto jest kto”, „Z naturą trzeba się zżyć”, „Wszystkie stworzenia duże i małe”, „Tak się czuję”, „Izba przyjęć Doktora Q”, „Za to mi płacą”. Wystąpili:
Grupa Doctora Q
Winicjusz Chróst – guitar
Marek Stefankiewicz – keyboards
Arkadiusz Żak – bass guitar
Adam Lewandowski – drums
Guests:
Wojciech Karolak – electric piano, Minimoog, clavinet
Henryk Miśkiewicz – alto sax
Józef Skrzek – Polymoog, Minimoog, clavinet
Ewa Bem – vocal
„Wszystkie stworzenia duże i małe” – Andrzej Zaucha i Ewa Bem, Audio 1983

„Z naturą trzeba się zżyć” Audio 1983

Płyta „Stare, nowe, najnowsze” z 1987, drugi album Zauchy, zawierał utwory z lat 1980-1987: „Bezsenność we dwoje”, „Myśmy byli sobie pisani”, „C’est La Vie – Paryż z pocztówki”, „W złotych kroplach deszczu”, „Nie uciekaj mi”, „Jak na lotni”, „Baw się lalkami”, „Póki masz nadzieję”, „Wilczy bilet”:
„Póki masz nadzieję” from „Stare, nowe, najnowsze” 1987

Trzeci album, „Andrzej Zaucha”, został nagrany z 21-osobowym Big Bandem Wiesława Pieregorólki w 1987, w Radiu Szczecin, i wydany w 1989 przez Polskie Nagrania Muza. Lista utworów: „Variations on the 'Eye’ Rhyme”, „Love Shining Through”, „Butterfly of Love II”, „Beware of the Music Man”, „I Run for My Life”, „The Second Time Around”, „C’est La Vie – Just a Pipe Dream”. Muzycy:
Andrzej Zaucha – vocal
Wiesław Pieregorólka – synthesizer, conductor
Wojciech Karolak – keyboards
Henryk Miśkiewicz, Janusz Muniak, Tomasz Szukalski, Waldemar Kurpiński, Paweł Dalach, Wiesław Wysocki – sax
Henryk Majewski, Robert Majewski, Mieczysław Pawelec, Wacław Smoliński, Janusz Kania – trumpet
Jerzy Wysocki – guitar
Ryszard Sygitowicz – acoustic guitar
Dariusz Macioch, Waldemar Wachała, Andrzej Życzyński – trombone
Mariusz Bogdanowicz – bass
Adam Buczek, Mirosław Żyta – drums
Choir in „C’est La Vie – Just a Pipe Dream”
„Variations on the 'Eye’ Rhyme”, Live TV 1987

„Love Shining Through” Live TV 1987

„C’est La Vie – Just a Pipe Dream”, Audio 1989

Również w 1989, Studio Malachitowa wydało kasetę, która dopiero w 1992 ukazała się w formie albumu – „Byłaś serca biciem”. Skład na płycie:
Andrzej Zaucha – vocal
Jerzy Jarosław Dobrzyński – keyboards, sax
Zbigniew Matecki – guitar
Anna B., B. Skinder, J.J. Dobrzyński, Jola Jaszkowska, Zbigniew Książek – backing vocals
„Myśmy byli sobie pisani”, Live in Opole 1986

„Piosenka na przebudzenie”, Live TV 1989

„Ostatnia płyta” z 1992 była faktycznie ostatnią w karierze Andrzeja Zauchy. Została wydana przez Selles Records w 1992, już po śmierci artysty. Oprócz znanych utworów, jak „Myśmy byli sobie pisani”, „Siódmy rok” i „Byłaś serca biciem”, album zawierał także mało znane, jak „Piosenka z klawesynem”, „O cudzie w tancbudzie” czy „Rocznicowa piosenka dla Elżbiety i smoka”.

Inne wydawnictwa płytowe z udziałem Andrzeja Zuchy, to m.in.
„Kolędy w Teatrze STU – Halina Frąckowiak, Alicja Majewska, Andrzej Zaucha, Włodzimierz Korcz” z 1991

oraz „Dżamble i Andrzej Zaucha” z 1993

a także wiele składanek i wznowień, w tym „Andrzej Zaucha” 1991, „Drzazgi” 1992, „Czarny Alibaba” 1999, „C’est La Vie” 2004, „Byłaś serca biciem” 2004, „Andrzej Zaucha” 2012, „2 CD z 4-ch kultowych winyli” 2012, „Nieobecność & C’est La Vie” ‎2013, „The Very Best Of” 2015, „C’est La Vie” 2016 oraz „Byłaś serca biciem” 2019.

5-płytowy box „C’est La Vie” z 2004 to unikalny zestaw, wydany przez Universal Music Polska. Zawiera wszystkie największe przeboje Andrzeja Zauchy, zarówno z okresu współpracy z zespołem Dżamble, jak i kariery solowej. To wydawnictwo jest prawdziwą perłą.

TRIO SAMI

Po nagłej śmierci żony Elżbiety, artysta bardzo zbliżył się do rodziny Andrzeja Sikorowskiego. Potrzebował bliskości ludzi, także ze względu na to, że wychowywał córkę: „Wcześniej obowiązki wychowawcze sprawowała jego małżonka. On był przecież ciągle poza domem. Taki jest nasz zawód, że cały czas jesteśmy gdzieś, w drodze. I nagle spadł na niego dosyć poważny ciężar. Andrzej szukał bliskości, porady, jakiejś otuchy w tym całym nieszczęściu. I wtedy zaczęliśmy być blisko. Wtedy właśnie powstało trio Sami, z Zauchą, Piaseckim i ze mną. Zaczęliśmy jeżdzić po Polsce z tym programem, na początku bardzo mocno improwizowanym. Byliśmy ze sobą nie tylko w chwilach wolnych, ale w i pracy. Prawie nie rozstawaliśmy się.

Czuję pewien żal do losu, że Andrzeja nie ma. Odnoszę wrażenie, że miałby cały czas sporo do zaśpiewania, ze względu na wyjątkowy talent wokalny, jakim go los obdarzył, i wyjątkową muzykalność. Myślę, że w dalszym ciągu byłby czynnym estradowcem, a może nawet udawałoby nam się czasami coś razem zaśpiewać”.

Piosenki Andrzeja Zauchy:
„Bezsenność we dwoje” Official Video 1980

„C’est la vie – Paryż z pocztówki” Official Video 1985

Łucja Prus i Andrzej Zaucha – „Umówmy się na stare lata”, Live in Opole 1985

„Dzień dobry, Mr Blues”, Live in Opole 1985

Hanna Banaszak & Andrzej Zaucha – „Chwile”, Live 1986

„Daj” – Live in Opole 1986

„New York, New York” Live 1986

„Baw się lalkami” Live in Opole 1986

„Bądź moim natchnieniem” Official Video 1987

Sounds Jarosława Śmietany – „How High the Moon” / „Ornithology”, Live TV 1987
Jarosław Śmietana – electric guitar
Antoni Dębski – bass guitar
Piotr Baron – tenor sax, soprano sax, synthesizer
Jacek Pelc – drums
Andrzej Zaucha – vocal, percussion

„Misty” Live TV 1987

„Czarny Alibaba” – Live in Opole 1987

Andrzej Zaucha & Alibabki – „Wakacje z blondynką”, Live 1988

„Byłaś serca biciem” Live in Opole 1988

„Siódmy rok” – Live in Opole 1989

„Anioł mówił do chłopaków”, Official TV 1989

Andrzej Zaucha & Ryszard Rynkowski – „Ach, te baby” Opole 1990

„Już taki jestem zimny drań” Live in Opole 1990

„Georgia on My Mind” – Live in Teatr STU 1991

„Every Day I Have the Blues” – Andrzej Zaucha & Jarosław Śmietana All Stars, Live 1991

Andrzej Zaucha i Alicja Majewska – „Sunrise, Sunset”, Live 1991

„Mus, męski blues” – Live in Opole 1991

YVES GOULAIS

Zazdrosny mąż 11 grudnia 1992 otrzymał za swój czyn wyrok 15 lat więzienia. Kolejno odbywał karę w więzieniach w Krakowie, Nowej Hucie, Trzebini i Warszawie. W trakcie pobytu za kratami skończył filologię polską, kręcił filmy krótkometrażowe, w których grali więźniowie i strażnicy. W więzieniu w Nowej Hucie-Ruszczy założył Studio Filmowe „Zza Krat”, pod którego szyldem powstały m.in. filmy „Wyjście” i „Więzienne sny samochodziarza Harry’ego”. Nie odsiedział całego wyroku, został zwolniony kilkanaście miesięcy przed końcem kary.

1 grudnia 2005 Goulais opuścił areszt śledczy w warszawskiej Białołęce, na mocy warunkowego zwolnienia. Zmienił nazwisko, pracuje w branży filmowej jako scenarzysta, mieszka w Warszawie.
Andrzej Zaucha spoczął obok żony, na cmentarzu Prądnik Czerwony (cmentarz Batowicki) w Krakowie.

R.I.P. [*]

Fot. East News / Marek Karewicz / Grzegorz Rogiński / Krzysztof Widerski