Count Basie

basie I

Artukuł ukazał się w miesięczniku „Jazz” w roku 1956 i była to pierwsza     z wielu informacji o Basiem, publikowanych tam od roku 1956 do 1981.

Basie + LHR

Wycinek pochodzi z drugiego numeru „Jazzu” z roku 1960 i jest autorstwa Jana Borkowskiego.

Basie IV

Fragment z artykułu Andrzeja Matysika z nr 2 „Jazzu” z roku 1978.

tekst: Marek Gaszyński

Count Basie: kiedyś na dźwięk tego nazwiska nadstawiało ucha całe pokolenie sympatyków jazzu. Basie, jego muzyka, jego tematy i jego orkiestra były dla nas symbolem najbardziej doskonałego swingu, a przede wszystkim amerykańskiego jazzu. ”Jazz’, „Ameryka” te słowa, podobnie jak „coca cola” czy „boogie woogie” znaczyły prawie tyle co wolność, swoboda przenoszenia się po świecie, możliwość oglądania premier kinowych tego samego dnia w Nowym Jorku, Warszawie, czy czeskiej Pradze.
Basie nie stał na pierwszym miejscu w hierarchii ulubionych jazzmanów, pierwszy był niewątpliwie Louis Armstrong ze swym radosnym uśmiechem, szeroko rozłożonymi ramionami, białą chusteczką do ścierania potu, którą zawsze trzymał w ręce. Drugi był „Duke” Ellington dzięki „Take the A train” (to był sygnał jazzowej audycji Willisa Conovera) i nieśmiertelnymi tematami jak „Don’t get around…”, „It don’t mean a thing…” czy „In a mellow tone”. Basie stał na pudle dopiero na trzecim miejscu. Był najlepszy w swingu, tak jak Armstrong był najlepszy w śpiewaniu i graniu na trąbce, a Ellington w komponowaniu i aranżowaniu.

Artykulik przedstawiony obok ukazał się w miesięczniku „Jazz” w roku 1956 i była to pierwsza z wielu informacji o Basiem, publikowanych tam od roku 1956 do 1981.

Basie, podobnie jak Ellington, otaczał się wspaniałymi muzykami, najlepszymi jakich mógł dobrać sobie w tamtym czasie. Na saksofonach grali u niego m.in. Lester Young i Coleman Hawkins, na trąbce Buck Clayton, a na najwyższym poziomie stała sekcja rytmiczna; Freddie Green na gitarze, Waler Page na kontrabasie i Joe Jones na perkusji, jej napędem był sam William „Count” Basie. Nadawanie szlacheckich i nie tylko, przydomków było wtedy modne: Ellington był „Duke’, Lester Young „Pres”, Ella Fitzgerald „First Lady”, Billie Holiday była „Lady Day”, Dinah Washington „Królową bluesa”, trębacz Harry Edison był „Sweet”, Charlie Parker „The Bird”, a John Birks Gillespie „Dizzy”. Każdy z nich miał podkreślić siłę, czy czasem nadludzkie umiejętności muzyka lub wokalistki i każdy z nich przejdzie do historii na wieczność.

Basie grania jazzu nauczył się od Benniego Motena i od Fatsa Wallera, ten drugi zwłaszcza lubił się popisywać błyskotliwymi solówkami, śmiesznymi minami czy gwiazdorską postawą – ale Basie wziął od niego chęć do grania boogie woogie, a zamiast przesady i efekciarstwa zastosował coś zupełnie odmiennego: skromność i przejrzystość. Dodał do tego swobodne wstępy do utworów, krótkie, pojedyncze dźwięki fortepianu między solówkami swoich muzyków, niezwykle całość dynamizujące i stworzył własny styl, co w każdej muzyce jest najważniejsze. Całość wzmacniał Walter Page grając w coraz wtedy modniejszej konwencji walking bass, która niebawem opanowała jazzowy kontrabas. Muzyka Basiego brzmiała niesamowicie szeroko, przestrzennie, jakby swing frunął powietrzem. Przed rokiem 4o Basie czasami podbudowywał swe nagrania rozszerzonymi aranżacjami, których mistrzem był Neal Hefti, ale na szczęście nie mąciło to klarowności brzmienia. Potem z takich aranżacji zrezygnował stawiając na czysty swing i idealne granie swoich solistów. Aranżacja była naturalnie head, z głowy, bez nut, tak jak we wszystkich prawie orkiestrach w których grali czarnoskórzy muzycy. Oni wiedzieli doskonale co mają grać nawet wtedy, gdy Basie nie wskazywał na nich paluszkiem. Intuicyjne porozumienie między muzykami jest największą umiejętnością kolektywnego grania, tego specyfiku jazzu tradycyjnego i swingu.

Kolejny wycinek o Basiem z miesięcznika „Jazz’ nie dotyczy bezpośrednio jego, tylko repertuaru jego orkiestry. Oto opis jak powstawała słynna płyta: ”Sing a song of Basie’ nagrywana w połowie lat 50 przez jazzowe trio wokalne Dave Lambert, John Hendricks, Annie Ross. Wycinek pochodzi z drugiego numeru „Jazzu” z roku 1960 i jest autorstwa Jana Borkowskiego.

Słuchając płyty „Atomic Basie’ nagranej w roku 1959, a więc w dość póżnym okresie działalności orkiestry Basiego, można się naprawdę rozsmakować w starannie, a zarazem spontanicznie opracowanej muzyce. Staranność i spontaniczność to terminy dość od siebie odległe, ale w wypadku Basiego można za jednym zamachem osiągnąć to i to. Aranżacje Neala Heftiego, który wrócił do orkiestry, nie są za gęste i w efekcie jest to chyba najlepsza płyta big bandu. Utwory takie jak „Whirly bird” z elokwentną solówką Eddie „Lockjaw” Davisa, „Splanky” z solowym graniem Franka Wessa, czy porywające „The Kid From Red Bank” z solami Basiego i Thada Jonesa.

W początkach lat 50. duże orkiestry padały, warunki ekonomiczne nie pozwalały liderom na utrzymanie 16 osobowych orkiestr, managerom i właścicielom lokali taniej było zatrudnić kwartecik czy kwintecik, który też potrafił wzbudzić fantastyczną atmosferę. Istniały najpierw tylko dwie orkiestry: Ellingtona i Basiego, a potem Basie też na pewien czas zrezygnował z dużego składu. Reaktywował orkiestrę pod koniec lat 50 i wykonał manewr ryzykowny, który udał mu się w połowie: sięgnął do nowoczesnego, nie koniecznie swigowego repertuaru. Nagrał płytę z piosenkami beatlesów, z piosenkami Franka Sinatry, także dwie płyty ze światowymi przebojami („Hits of the 50” i”Hits of the 6o” w aranżacjach Quincy Jonesa. Niestety, to nie było to, może sprzedawały się one nieźle, ale muzycznie to nie była ta muzyka na którą czekali jazzfani.

Obok fragment z artykułu Andrzeja Matysika z nr 2 „Jazzu” z roku 1978.
Zmieniała się moda na jazz, on sam unowocześniał się, fortepianowe boogie odchodziło w zapomnienie, swing, podstawowy element jazzu zaczął tracić na znaczeniu, jazz łączyć się zaczął z innymi gatunkami, dorastało nowe pokolenie dla którego elegancja swingu nie była najważniejsza przy agresywnym graniu Milesa Davisa i ukłonach jazz rockowych Weather Report. Tak, to wszystko prawda, ale Basie nie tracił swej publiczności, starsi państwo chodzili na koncerty orkiestry Basiego,w której nie grał żaden z jej oryginalnych muzyków, nadal słuchali „One O’Clock Jump” czy „Jumping On The Woodside”.

W połowie lat 70 Basie rozstał się ostatecznie z big bandem i dzięki przyjaźni z Normanem Grantzem, managerem, który wielokrotnie zatrudniał go do koncertów Jazz At The Philharmonic, znalazł swoje nowe miejsce w firmie Pablo Records. Tu Basie grał w małych, 6 – 8 osobowych składach. Nadal grał swingowe tematy, nadal była w tej muzyce spora porcja swingu, a najważniejsze, że Basie mógł kontynuować swe słynne oszczędne granie. Wysoko cenię te płyty w składach comba: „Kansas city 7”,”Kansas city shout”, ‘Count Basie jam” , „Basie jam’. Obok Basiego występują na nich świetni soliści; trębacze Roy Eldridge i Freddie Hubbard, saksofonista altowy Benny Carter, tenorowy Zoot Sims, kontrabasista Ray Brown, organista Jimmie Smith, puzonista Jay Jay Johnson, gitarzysta Joe Pass.

Count basie zmarł w roku 1984. Duke Ellington, jego największy konkurent – po latach konkurencja zamieniła się w przyjaźń i współpracę, łącznie z nagraniem dwóch wspólnych płyt – zmarł dziesięć lat wcześniej.
Przed śmiercią Basie nie zdążył odwiedzić Polski, choć był w wielu krajach europejskich. Jego orkiestrę przez pewien czas prowadził Thad Jones, a po dwu latach przejął Frank Foster. Zmiany szefów nie wiele zmieniły brzmienie big bandu i gdy słuchacz zamknie oczy może przenieść się w stare lata, w czasy gdy Basie żył. Frank Foster w roku 1986 przywiózł orkiestrę do Polski na Festiwal Jazz Jamboree. W tej orkiestrze na gitarze grał jedyny muzyk, który pamięta lata 4o., jako że on wtedy współtworzył słynną sekcję rytmiczną orkiestry Basiego.
Dziś tych wielkich muzyków ery swingu oglądać możemy tylko na czarno białych filmach na You Tube.

o_1 o_2
oII_2a
oII_1
oIV_2
oIV_1