Julia Sawicka

Oprac. Andrzej Rumianowski na podstawie materiałów Opery Kameralnej

Koncert Juli Sawickiej w ramach cyklu prezentującego fonograficzne nowości „Za sen mój chodzę na czereśnie”.

Julia Sawicka, wokalistka i pianistka, leszczynianka o bardzo zmysłowym głosie”

Album „Za sen mój chodzę na czereśnie” powstał z fascynacji poezją Tadeusza Nowaka (1930 – 1991). Większość utworów na płycie skomponowano do słów psalmów tego niezwykłego, a nieco zapomnianego dziś twórcy.

Do muzycznego spotkania zaprosiłam pianistę i kompozytora Andrzeja Koniecznego, kontrabasistę Żenię Betlińskiego, perkusistę Adama Zagórskiego, gitarzystę Tomasza Ślotałę oraz akordeonistę Jarosława Buczkowskiego.
W nagraniu wziął udział również kwartet w składzie: Patrycja Jopek (skrzypce), Katarzyna Gmitriuk (skrzypce), Beata Prylińska (altówka) i Jakub Pożyczka (wiolonczela).
Autorem ilustracji, które znalazły się w książeczce towarzyszącej płycie jest Rafał Kotomski.

Przed nami niezwykły koncert. Muzyka zrodzona z pasji i wrażliwości. Na scenie Basenu Artystycznego wystąpi artystka, o której już się mówi jako spełnionej nadziei naszego jazzu i jego okolic.

Krytycy piszą o niej, że jest bardziej jazzowa od Norah Jones, bardziej optymistyczna od Cassandry Wilson a klimatem nagrań dorównuje Dianie Krall.
I nie ma w tym za grosz przesady, bowiem Julia Sawicka w kreując własną wizję jazzu, tworzy intymny świat, w którym ludzkie uczucia dochodzą do głosu rozpisane na nuty i frazy.

W wywiadzie dla magazynu „Jazz Forum” zdradziła, że odkąd pamięta, wiedziała, że muzyka będzie zawsze ze nią, tudzież ona z nią, aczkolwiek jej dzieciństwo naprzemiennie wypełnione było artystycznymi formami plastycznymi – tworzeniem batików, drzeworytów czy linorytów – do pewnego okresu były to zajęcia prawie tak istotne, jak muzyka.
Postawiła jednak na muzykę.
I świetnie, bo ta decyzja procentuje tym, że mamy na muzycznej scenie, tej nie stroniącej od swingującej blue nuty, postać szczególną.
Zapytana o inspiracje mówi wprost:

– Inspiracją są emocje, uczucia, które doświadcza każdy z nas, z taką małą różnicą, że każdy z nas inaczej odczuwa.
Wewnętrznie inspiruje mnie świat, który nas otacza, ale ten naturalny.
Harmonia, w której moglibyśmy się zatopić i odszukać czasem samego siebie.
Nie mam na myśli izolowania się, lecz pewną świadomość życia.

Kiedy wsłuchać się w niezwykły album „Za sen mój chodzę na czereśnie”, który jest mariażem znakomitej muzyki z nie mniej pięknymi psalmami zmarłego przed 28 laty Tadeusza Nowaka, odkryjemy jej świat fascynacji takimi postaciami kobiecej jazzowej wokalistyki jak Nancy Wilson, Dianne Reeves, Cassandra Wilson.
Ale ona sama zdradza, że jest w jej muzyce coś z John Patitucci, czy Avishai Cohen.
Być może album nie byłby tak bogaty brzmieniowo, gdyby nie szerokie horyzonty stylistyczne Sawickiej, bowiem równie jak ikony jazzu, bliskie są jej postacie Lauryn Hill, Sade, czy Prince’a.
Ale czy w tym kontekście zaskakuje zdanie: Muszę wspomnieć o artyście, którego płytę zawsze mam w samochodzie, towarzyszącym mi, mogłabym rzec, od dawien dawna – jest nim Mieczysław Fogg.

Ale najważniejsza wydaje się tu być inspiracje poezją.

Strofy krakowsko – warszawskiego twórcy roją się od aniołów, żebraków, władców, uczłowieczonych zwierząt i roślin, które nie zawsze tylko milcząco nam się przyglądają. Pachną ciężko oddychającą ziemią i krochmaloną suknią młodej dziewczyny, gotującej się do dorosłości.
Spoza tej bogatej w ornamenty mitologii wyziera też oczywiście muzyka. Raz przygrywająca nam do odwiecznego tańca tandetnie, wręcz hałaśliwie, niczym wiejski grajek, co instrumentu dostroić nie zdołał.
Innym razem, subtelnie nad wyraz, prawie niebiańsko, wyrzucając z siebie dźwięki o nieziemskim pochodzeniu.
Bo Nowak ma wyjątkowy słuch. Dlatego i my słuchajmy. W takie podróże nie zabierze nas wielu poetów.
O takich słowach się nie zapomina.

A na koniec bodaj jeden z głównych atutów Sawickiej – wszechstronność.
Czy to frazy Stinga czy klasyka Krzysztofa Komedy, podobnie jak ikoniczne standardy gdzieś z delty Missisipi, we wszystkim wokalistka wypada autentycznie a jej kreacja nie nosi stygmatu pozy czy stylistycznej kalki.
Ona jest sobą. A to w dzisiejszych czasach, nienagminne.

???? „Julia Sawicka Project jest bardziej jazzowa od Norah Jones, bardziej optymistyczna od Cassandry Wilson a klimatem nagrań dorównuje Dianie Krall”.
Zapraszamy do BASENU ARTYSTYCZNEGO żeby się o tym przekonać ????

„Jeżeli chodzi o świat jazzu, to najbliżsi mi są: Nancy Wilson, Dianne Reeves, Cassandra Wilson, John Patitucci, czy Avishai Cohen – co nie oznacza, że zamykam się tylko w jazzie.
Bliska jest mi także twórczość Lauryn Hill, Sade, czy Prince’a. Muszę wspomnieć o artyście, którego płytę zawsze mam w samochodzie, towarzyszącym mi, mogłabym rzec, od dawien dawna – jest nim Mieczysław Fogg”.

Kup bilet