Krzysztof Komeda ze swoim psem w domu w Hollywood, 1968
Jerzy Abratowski, Elana Eden, Marek Niziński, Krzysztof Komeda. Hollywood 1968
51 lat temu odszedł KRZYSZTOF KOMEDA
(ur. 27 kwietnia 1931, zm. 23 kwietnia 1969).
Wybitny polski jazzman, pianista i kompozytor, twórca znanych na całym świecie standardów jazzowych i muzyki filmowej, pionier jazzu nowoczesnego w Polsce i jeden z pierwszych przedstawicieli modern jazzu na świecie, zmarł 23 kwietnia 1969, na skutek nieszczęśliwego wypadku.
„Komeda nie był mistrzem fortepianu, który był jego głównym instrumentem.
Znacznie lepiej komponował niż grał.
Nie był żadnym asem pianistyki.
Już wtedy w Polsce grywali lepsi od niego.
Był jednak bardzo oryginalny – nikt nie grał tak samo, jak Komeda. Krzysztof zawsze myślał przy grze.
Nie robił żadnych banalnych trików, które muzycy przeważnie mają w palcach, a nie w głowie. On zawsze myślał„
– mówi Zbigniew Namysłowski w jednym z wywiadów (natemat.pl).
Namysłowski brał udział w nagraniu płyty wszech czasów polskiego jazzu – kultowego albumu „Astigmatic„. Krążek, nagrany w 1965, a wydany w 1966, w serii Polish Jazz, jako Vol. 5, został stworzony przez kwintet Krzysztofa Komedy, w składzie:
Krzysztof Komeda – piano
Tomasz Stańko – trumpet
Zbigniew Namysłowski – alto sax
Günter Lenz – bass
Rune Carlsson – drums
Krzysztof Komeda i Marek Hłasko, dom Komedy przy Oriole Lane, Hollywood 12 października 1968
Krzysztof Komeda z Donem Ellisem, amerykańskim trębaczem jazzowym, perkusistą, kompozytorem, aranżerem, w czasie nagrywania muzyki do filmu „Rosemary`s Baby”, Los Angeles 1968
Krzysztof Komeda, Roman Polański i pracownicy wytwórni Paramount Pictures podczas nagrywania muzyki do filmu „Dziecko Rosemary”, kwiecień 1968
Zbigniew Namysłowski nie był stałym członkiem zespołu Komedy, pozostaje on jednak jedynym człowiekiem na świecie, który może powiedzieć coś o sesji nagraniowej flagowej płyty polskiego jazzu. Komeda, Carlsson i Stańko już nie żyją, natomiast stan zdrowia 82-letniego dziś Güntera Lenza sprawia, że z kontrabasistą trudno jest się porozumieć.
„Krzysztof był człowiekiem, który mało mówił, dopóki się nie napił. Nagranie płyty „Astigmatic” było jednak na tyle poważną sprawą, że nie było mowy o żadnym alkoholu w czasie pracy.
W związku z tym Krzysztof nic nie mówił. Siadał do fortepianu, mówił „zagrajcie to i to”, i na tym koniec” – opowiada Namysłowski (natemat.pl).
„Choć Krzysztof Komeda nigdy nie osiągnął wirtuozerskiej techniki gry na fortepianie, to wypracował rozległy język muzyczny i własny styl – romantyczną kompilację bebopu, cool-jazzu, awangardowej struktury free oraz niezwykłej słowiańskiej melodyki.
To właśnie dla „szkoły jazzu” pokolenia Komedowców, od Jerzego Miliana, Andrzeja Trzaskowskiego i Tomasza Stańko, po Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Zbigniewa Namysłowskiego, ukuto termin „slavic kind of jazz”.
W prostocie, powściągliwości i oszczędnym, ale precyzyjnym doborze środków wyrazu, znalazł Komeda siłę i wartości, które zadecydowały o niepowtarzalnym charakterze jego muzyki.
Porównanie Komedy do tak różnych pianistów, jak Bill Evans (klimat), Thelonious Monk (kompozycja), Bud Powell (technika i warsztat), a nawet McCoy Tyner (elementy struktury muzycznej Coltrane’a) – to cechy ukazujące, jak oryginalnym kompozytorem i pianistą był Krzysztof Komeda-Trzciński”
– ocenia Dionizy Piątkowski.
Krzysztof Komeda był z wykształcenia laryngologiem, jednak szybko zrozumiał, że jego pasją jest jazz. Mimo, iż granie jazzu było zakazane do 1956, Komeda brał udział w prywatnych jam sessions w tzw „okresie katakumbowym”. W tym czasie zaczął używać pseudonimu „Komeda”, chcąc uniknąć kłopotów ze strony władz, ze względu na swoje zainteresowanie jazzem.
W latach 50. i 60. już całkiem otwarcie poświęcił się pracy muzycznej.
Najbardziej pociągała go muzyka nowoczesna – modern jazz.
W 1956 powstał słynny Komeda Sextet, który stał się pierwszą polską grupą jazzową, grającą jazz nowoczesny. Jego nowatorskie wykonania utorowały drogę dla jazzu w Polsce:
Komeda Sextet – „Memory of Bach”, Live @ Sopot Jazz Festival 1956
Krzysztof Komeda – fortepian
Jan Ptaszyn Wróblewski – klarnet
Jerzy Milian – wibrafon
Jan Zylber – perkusja
Józef Stolarz – kontrabas
Stanislaw Pludra – saksofon altowy
Realizacja nagrań do filmu „The Riot” w Studio Paramount Pictures. W środku Bill Medley, amerykański piosenkarz, autor tekstów, członek duetu The Righteous Brothers, wykonawca piosenek w filmie „The Riot”. Listopad 1968.jpg
Sekstet Komedy zrealizował w 1957, wspólnie z Melomanami, film „Rozmowy jazzowe – Hot Club Melomani & Komeda Sextet”.
Był to pierwszy polski film o jazzie, i zarazem niezwykły zapis występu dwóch legendarnych zespołów muzycznych.
Obraz jest świadectwem niezwykłego fenomenu kulturowego, jakim był polski jazz lat 50.
W pierwszej części, „Jazz tradycyjny”, oglądamy i przysłuchujemy się występowi zespołu Hot Club Melomani. W drugiej części, noszącej tytuł „Jazz nowoczesny”, wystąpił Sekstet Komedy:
„Rozmowy jazzowe – Hot Club Melomani & Komeda Sextet”
Melomani (Jerzy Matuszkiewiicz – soprano sax,
Włodzimierz Wasio – trombone,
Andrzej Kurylewicz – piano,
Roman Gucio Dyląg – bass,
Witold Sobociński – drums)
Komeda Sextet – od 6:35 min (Krzysztof Trzciński-Komeda – piano, Jan Ptaszyn Wróblewski – clarinet, Zdzisław Brzeszczyński – trombone, Jerzy Milian – vibraphone, Józef Stolarz – bass, Jan Zylber – drums)
Krzysztof Komeda i Marek Hłasko, dom Komedy przy Oriole Lane, Hollywood 12 października 1968.
Komeda Quintet – „Roman II / Dwójka Rzymska”, Live 1964
Krzysztof Komeda – piano
Tomasz Stanko – trumpet
Michał Urbaniak – soprano sax
Maciej Suzin – bass
Czesław Bartkowski – drums
Komeda Quartet – „Requiem for John Coltrane”, Live TV with Interview 1967
Krzysztof Komeda – piano
Tomasz Stańko – trumpet
Roman Dyląg – bass
Rune Carlsson – drums
W świecie polskiego jazzu Komeda ma pozycję boga.
Jednak jego największą miłością była muzyka filmowa.
Cały swój kunszt kompozytorski wykazał, pisząc muzykę do filmów.
Jego kompozycje ubarwiły 68 obrazów, z czego 48 zostało zrealizowanych w Polsce.
W branży filmowej Krzysztof Komeda debiutował w 1958, pisząc muzykę do etiudy Romana Polańskiego:
„Dwaj ludzie z szafą” Full Film
Od tego momentu Komedę polecali sobie nawzajem wszyscy liczący się filmowcy.
W 1960 zaprosił go na spotkanie Andrzej Wajda, realizując kultowy film „Niewinni czarodzieje”.
Film pokazywał młodzież tamtego czasu, zauroczoną filozofią egzystencjalizmu.
W głównej roli Bazylego reżyser obsadził młodego Tadeusza Łomnickiego.
Nie było tajemnicą, że pierwowzorem Bazylego był Komeda – dlatego Łomnicki skrócił i przefarbował włosy na jasny blond. Film z muzyką Komedy był więc po części filmem o Komedzie
Z czasem, Komeda stał się w Polsce kompozytorem filmowym numer jeden.
Skomponował m.in. muzykę do filmów „Do widzenia, do jutra” Janusza Morgensterna (1960),
„Jutro premiera” także Morgensterna (1962), „Zbrodniarz i panna” Janusza Nasfetera (1963), „Prawo i pięść” Jerzego Hoffmana (1964), „Przerwany lot” Leonarda Buczkowskiego (1964), „Kattorna” Henninga Carlsena (1965), „Perły i dukaty” Józefa Hena (1965), „Bariera” Jerzego Skolimowskiego (1966), „Matnia (Cul-de-sac)” Romana Polańskiego (1966), „Klub profesora Tutki” Andrzeja Kondratiuka (1966), „Start (Le Départ)” Jerzego Skolimowskiego (1967), „Nieustraszeni pogromcy wampirów” Romana Polańskiego (1967) i wielu innych:
Krzysztof Komeda – Film Music, Full Album 1
Krzysztof Komeda – Film Music, Full Album 2
Najważniejsze ze swoich filmowych kompozycji stworzył dla Romana Polańskiego. Bez jego muzyki do filmu „Nóż w wodzie” z 1962, obraz ten nie byłby tak pełny i wymowny:
„Ballad for Bernt” from „Knife in the Water” 1962
KOMEDA w HOLLYWOOD.
Ostatnim filmem, do którego muzykę napisał Krzysztof Komeda, był „The Riot” Buzza Kulika z 1969. Muzyka ta powstała w Hollywood
Przyjaźń z Romanem Polańskim i wyjazd Komedy do Los Angeles mogły być przepustką do wielkiego świata Hollywood.
Roman Polański kręcił tam film „Rosemary’s Baby”, i postawił warunek: albo muzykę napisze Polak, Krzysztof Komeda, albo film nie powstanie w ogóle.
Komeda stworzył wówczas najwybitniejszą ze swych filmowych kompozycji – kołysankę „Sleep Safe and Warm”.
W każdej z recenzji podkreślano, że sukces filmu nie byłby możliwy bez genialnej muzyki Komedy. „Kołysankę”, nuconą przez Mię Farrow, stacje radiowe grały na okrągło:
„Rosemary’s Baby – Sleep Safe and Warm” Audio
Na obczyźnie Krzysztof zaprzyjaźnił się z przedstawicielami niezwykle barwnej, artystycznej Polonii. Wraz z Polańskim, Markiem Hłasko i Wojciechem Frykowskim, których do Los Angeles ściągnął Polański, stworzyli paczkę przyjaciół, mających wspólne zawodowe plany.
Roman Polański w filmie dokumentalnym „Komeda, Komeda” twierdzi, że przyjaciel nie myślał o powrocie do Polski. „Był wolnym ptakiem, a Ameryka tę wolność oferowała, zapewniając prestiż, jakim nie cieszył się w kraju”.
Tomasz Lach, syn Zofii Komedowej i pasierb Krzysztofa Komedy, opisał swoje wspomnienia w książce „Kumpel. O Komedzie, Zośce i innych” z 2017 oraz w cyklu „Listy w sprawie Komedy”, opartym na materiałach z rodzinnego archiwum.
Korespondencja w sprawie Komedy ukazuje kulisy pobytu muzyka w Hollywood oraz wydarzenia, które doprowadziły do przedwczesnej, tragicznej śmierci Komedy.
W niedzielę, 17 grudnia 1967, Krzysztof Komeda, mając 120 dolarów w kieszeni, wyruszył w swoją najdłuższą i – jak się to okazało – ostatnią podróż.
Wyleciał z Warszawy, via Londyn i Nowy Jork, do Los Angeles, a docelowo do Hollywood – stolicy światowej kinematografii.
Pojawił się tam, zaproszony do współpracy przez Romana Polańskiego, by skomponować i nagrać oprawę muzyczną do kolejnego filmu tego wspaniałego, lecz w Hollywood jeszcze wówczas nie znanego, reżysera.
Desant – jak to skomentował jeden z ówczesnych hollywoodzkich krytyków filmowych – młodych europejskich artystów, zaowocował niespodziewanym, wielkim sukcesem, a niskobudżetowy, banalny film z pogranicza satanistycznej grozy, „Rosemary’s Baby”, do dzisiaj uważany jest za wzorzec gatunku. Nie mówiąc już o muzycznym leitmotivie – „Kołysance Rosemary”.
Krzysztof Komeda osiągnął sukces, o którym może jedynie marzyć większość kompozytorów muzyki filmowej na całym świecie.
Z nikomu nie znanego europejskiego kompozytora, w ciągu sześciu miesięcy stał się celebrytą, jeżdżącym wspaniałym sportowym samochodem, mieszkającym w Beverly Hills, i bywającym w najznakomitszych artystycznych towarzystwach. Stał się hollywoodzką gwiazdą.
Niestety, nie przełożyło się to na jego życie osobiste, wręcz je zrujnowało.
Żona Krzysztofa Komedy, Zofia, nie poleciała do Los Angeles wraz z mężem.
Dotarła do Hollywood pod koniec stycznia 1968, zatrzymując się po drodze w Londynie, oraz w Nowym Jorku.
Miała być to wyprawa na dłużej, a może i na stałe, ponieważ Komedowie zdawali sobie sprawę z tego, jakim zagrożeniem dla socjalistycznego kanonu komunistycznych wartości stają się coraz bardziej nagłaśniane artystyczne sukcesy Komedy „na zgniłym Zachodzie”.
Komedowie zaczęli rozważać emigrację. I być może pomysły te wprowadziliby w życie, gdyby nie to, że Zofia zderzyła się w Hollywood z tym, czym gardziła i czego unikała – szpanem, blichtrem, knowaniami, zdradą i zakłamaniem.
Do tego, okazało się, że w tym bezwzględnym, kierującym się jedynie wartościami sukcesów środowisku, ona, nie tylko małżonka, a również opiekunka, menadżerka i „szefowa”, jak ją żartobliwie tytułował Komeda, w Stanach była tylko potulnie czekającą w domu gospodynią, i towarzyszką wieczornych eskapad – o ile Krzysztof tego zechciał.
Krzysztof zmieniał się w jej opinii na niekorzyść. Coraz częściej pozostawiał ją w hotelu samą, wracał późnymi wieczorami, a do tego pod widocznym wpływem – czemu zaprzeczał – nie tylko alkoholu. Jeździł swoim kabrioletem mustang ryzykownie, łamiąc drogowe zakazy i ograniczenia szybkości, a jednocześnie, w tajemnicy przed Zofią, rozglądał się za porsche.
Spotykał się z Romanem Polańskim, z innymi nowo poznanymi znajomymi, wchodził w środowisko. Sam. Tak, jakby Zofia już do niczego nie była mu potrzebna. Do tego wszystkiego, przestał oszczędzać.
I to Zofię bardzo niepokoiło, ponieważ planowali kupno willi na warszawskim Żoliborzu, lub – w razie emigracji – we Włoszech albo w Wielkiej Brytanii.
Nie wytrzymała. Nie doczekała nawet premiery filmu „Rosemary’s Baby”. Powróciła do Polski w czerwcu 1968. Nigdy sobie tej rejterady nie wybaczyła.
Komeda wynajął na Beverly Hills dom, w którym pierwotnie planowali wspólnie z Zofią zamieszkać. Nastąpiła wymiana listów między Krzysztofem, Zofią i Tomaszem, z których niewiele można było dowiedzieć się o ówczesnym życiu muzyka.
Co tak naprawdę robił w Hollywood Krzysztof Komeda? Rzeczy dobre i złe, mądre i głupie, przewidywalne i nieprzewidywalne.
Przewidywalnie wprowadził w swoje życie, młodszą od Zofii o jedenaście lat, śpiewającą aktorkę z Izraela, Elanę Eden (właśc. Elana Lani Cooper, ur.1940).
Poznał ją tuż po przylocie do Los Angeles, na przyjęciu u Bronisława Kapera, słynnego polskiego kompozytora, zdobywcy Oskara za kompozycję „Lilli”, członka Akademii Filmowej i znanego w środowisku konesera młodych, rozpoczynających karierę aktorek.
Nieprzewidywalnym natomiast było wprowadzenie się samemu do niewielkiego, ale bardzo kosztownego domu na wzgórzach Beverly Hills, i zaproszenie tam praktycznie na stałe dwóch polskich kumpli – słynnego w Europie pisarza, politycznego banitę i nie liczącego się ze skutkami swoich, nie zawsze czystych czynów, zwłaszcza po alkoholu, czyli zazwyczaj, rozrabiakę Marka Hłasko, oraz Marka „Nizicha” Nizińskiego, fotografika.
I tak oto, autor „Kołysanki Rosemary”, genialny kompozytor, wschodząca gwiazda hollywoodzkiej kinematografii, zamiast udzielać się, bywać i brylować na świeczniku, robiąc karierę, przesiadywał samotnie za wypożyczonym i wstawionym do livingu roomu fortepianem. Komponował muzykę do kolejnego filmu – „The Riot”, w reżyserii Buzza Kulika.
Natomiast wieczorami, o ile nie wytrwał nad klawiaturą do świtu, zazwyczaj jedno z dwojga, czyli raz spotkanie z Elaną, a innym razem suto podlewane alkoholem dyskusje z kumplami o meandrach życiowych losów. W tych beverlyhillowskich amokach, „ostatni tacy przyjaciele” wyśpiewywali, porykując i koszmarnie fałszując, przy akompaniamencie Mr. Komedy, autentycznej hollywoodzkiej gwiazdy, rosyjskie i radzieckie pieśni ludowe.
Był 12 października 1968. Dom Komedy przy Oriole Lane tętnił wieczornym życiem. Przyjaciele z Polski, w tym Hłasko, pili alkohol i przekrzykiwali się. Chwilę później zdarzyła się tragedia, której następstwa doprowadziły do przerwania świetnie zapowiadającej się kariery autora „Kołysanki Rosemary”.
W jakich okolicznościach Komeda spadł ze skarpy przy domu, chyba już nigdy nie dowiemy się. Przyjaciel Komedy, Andrzej Krakowski, który był w domu przy Oriole Lane tego feralnego wieczoru, twierdzi, że pijany Hłasko biegł za Krzysztofem, by ten odparł zarzut, że pisarz „jest pasożytem”.
Krakowski po raz pierwszy podzielił się tą wersją historii na łamach książki Magdaleny Grzebałkowskiej.
Hłasko podobno popchnął Komedę, a ten spadł z wysokiej skarpy. Hłasko zszedł po przyjaciela, lecz kiedy wnosił go do góry, przewrócił się i upadł swoim 120-kilogramowym cielskiem prosto na głowę Komedy.
Muzyk stracił przytomność. Po kilku minutach wrócił do siebie i śmiał się z całej sytuacji.
Wezwana karetka zabrała Krzysztofa do szpitala, jednak badania nie wykazały wewnętrznych obrażeń, i Komeda wrócił do domu.
Niestety, stan Krzysztofa z dnia na dzień pogarszał się.
O tym incydencie Krzysztof nie powiedział nic najbliższej sobie wówczas osobie, Elanie, ani żadnemu ze znajomych.
Elana zaś zaakceptowała w ciemno, w ciągu kolejnych trzech miesięcy, przez wszystkich innych dostrzegane symptomy poważnego urazu głowy. Nie dopytywała.
Powstaje pytanie: dlaczego Krzysztof, przecież znakomity laryngolog, niczego nie widział, patrząc na siebie w lustrze? Jakąż to tajemnicę Komeda, Hłasko, Niziński i inni skrywali, że nawet Elana nie mogła się o niczym dowiedzieć?
Lekarz, prowadzący wówczas grypową kurację Komedy, Dr. Peter Gabor, z którym Krzysztof również był zaprzyjaźniony, także nic nie słyszał, i niczego nie podejrzewał.
Do Zofii przychodziły od Krzysztofa ze Stanów kolejne listy, prośby o załatwienie tego czy tamtego, oraz kartki pocztowe do Tomasza. Na fotografiach – sportowe samochody i jachty, a na pocztówce z połowy listopada – diabelski stok na Mammoth Mountain, gdzie właśnie po raz kolejny Komeda pojechał na narty.
Na początku grudnia, po raz pierwszy od paru miesięcy, Krzysztof przesłał za pośrednictwem znajomego kilkaset dolarów, z prośbą o przekazanie połowy jego rodzicom.
Tydzień przed świętami – telegram z życzeniami.
I złowroga cisza.
19 grudnia 1968 Krzysztof nagle stracił przytomność. Trafił do szpitala w Los Angeles. Nikt nie wiedział, że uraz głowy podczas upadku ze skarpy spowodował narastający wylew wewnątrzczaszkowy. Komeda był leczony pod kątem walki z grypą Hong Kong. na którą w tym czasie faktycznie był chory. Zażywał leki, począwszy od aspiryny, które przy okazji rozrzedzały krew, co pogorszyło sytuację.
W szpitalu uznano, że Krzysztof stracił przytomność z powodu osłabienia organizmu grypą. Zalecono kilkudniowy regenerujący pobyt, wzmacniające kroplówki, kolejne, jeszcze silniejsze leki, i obserwację.
Dopiero, gdy, ukrywany z niewiadomych powodów, incydent na skarpie wyszedł na jaw, wykonano po raz pierwszy szczegółowe badania neurologiczne. Pilnie usunięto wylew krwi do mózgu za pomocą odessania, jednak to nie całkiem udało się.
Po kilku dniach okazało się, że zoperowany Krzysztof nadal nie odzyskuje przytomności. Pełni optymizmu lekarze zapewniali, że wszystko jest w porządku, jednak rehabilitacja może potrwać tygodniami.
Krzysztof, kiedy jeszcze był przytomny, zabronił zawiadamiać Zofię. Uważał, że jego organizm pokona chorobę.
Jednak teraz Niziński i Hłasko zrozumieli, że muszą zawiadomić Zofię. Nie bardzo wiedzieli, jak się zachować. Byli sami. Najbliższy przyjaciel Komedy, Roman Polański, był w Europie. Oczekiwał spotkania z Krzysztofem we włoskich Dolomitach, w Cortina d’Ampezzo, gdzie mieli spędzić wspólnie Święta, i przez dwa tygodnie jeździć na nartach.
W czwartek, 16 stycznia 1969, dodzwonił się do warszawskiego mieszkania Zofii przyjaciel z dawnych, krakowskich lat, Staszek Otałęga – kiedyś jazzman, a teraz mieszkający w Nowym Jorku biznesmen. Po paru godzinach, również z Nowego Jorku, zatelefonowała aktorka, Elżbieta Czyżewska i pisarz, Jerzy Kosiński. Pytali, czy Zosia wie, bo właśnie w nowojorskich gazetach…? Boże! Czy to możliwe?! Krzysio Komeda w śpiączce, leży w Los Angeles, w Midway Hospital. Od trzech tygodni, po nieudanej operacji mózgu. Podobno jakiś wypadek.
Zofia dotarła do Los Angeles późnym wieczorem, 21 stycznia 1969, piątego dnia po otrzymaniu wiadomości.
Po przyjeździe do Stanów, postanowiła, że doprowadzi do kolejnej operacji. Jednak potrzebne były pieniądze. Szpital kosztował 30 tys. dolarów, łącznie z operacją, a każdy następny tydzień – 3 tysiące.
W tym stanie zdrowia, jak przewidywali lekarze, Krzysztof miał pozostać jeszcze 3 do 6 miesięcy. Później musiałby pozostać jeszcze w sanatorium około roku. Wykluczone było przewiezienie go do Polski.
Niestety, Zofia nie mogła liczyć na pomoc, raczej odwrotnie – spotkało ją wiele przykrości. Krzysztofa okradziono, kiedy był w śpiączce. Ktoś podszył się pod jego najbliższą rodzinę, i okradł go. Poza dwoma tysiącami dolarów na koncie, brakowało złotego Patka, złotej zapalniczki Dunhilla, i, co najważniejsze, większości taśm magnetofonowych oraz zapisów nutowych z nowymi kompozycjami Komedy, napisanymi w Hollywood.
Zofia podjęła pracę u szwaczki polskiego pochodzenia, by zarobić na swoje utrzymanie w Stanach.
Przypadek Komedy opisano od strony medycznej, jako „subdural haematoma” – krwiak podoponowy, spowodowany krwotokiem pomiędzy oponą twardą i pajęczynówką. Obecni przy Komedzie w trakcie jego choroby przyjaciele i znajomi, począwszy od Romana Polańskiego, zgodnie stwierdzili „sińce i opuchliznę pod oczami oraz na skroniach, i przekrwione gałki oczne”.
Zarówno Zofia, jak i odwiedzający Krzysztofa przyjaciele, wspominali o nagłych objawach, które Dr. Gabor nazwał „niekontrolowanymi i przypadkowymi, impulsywnymi odruchami”. Zmieniający się wyraz nieruchomego wzroku, łzy, wędrówki palców po pościeli, a nawet lekkie uściśnięcia dłoni Zofii, czy też witających się z nim przyjaciół. Czasami ciche pojękiwania lub niezrozumiałe dźwięki. Kilka dni po operacji, nagłe poderwanie się do pozycji siedzącej, kiedy Wojciech Frykowski odtworzył na ustawionym w pobliżu łóżka adapterze kołysankę z „Rosemary’s Baby”.
Niestety, jedynie na parę sekund. „Stres mięśni” – skwitował Dr. Gabor. Zofia Komedowa była odmiennego zdania. Twierdziła, że Krzysztof słyszy, być może również dostrzega, myśli, rozumie, pamięta, i próbuje się komunikować. Ale nie mówił.
„Pielgrzymowaliśmy do szpitala do białego łóżka, na którym leżał ktoś ostrzyżony i wychudzony” – wspominał w swojej książce przyjaciel muzyka, Henryk Grynberg. „Z przedziurawionym gardłem, jak po morderstwie. Przywiązany był kilkoma kablami do życia, ale dawał o nim znać tylko palcami lewej ręki, które poruszały się jakby grał, jakby żyła w nim jeszcze muzyka”.
Zofia Komedowa pozostała w Los Angeles z Krzysztofem przez trzy miesiące – do 18 kwietnia 1969, gdy nie miała już żadnej możliwości dokonania innego wyboru.
Szpital odmówił przeprowadzenia kolejnej operacji, tym razem – jak to sugerował poproszony przez Zofię o konsultację zaprzyjaźniony lekarz, Dr. Otto Lauterbach – trepanacji czaszki i klasycznego zabiegu na odsłoniętym mózgu.
Kiedy Zofia Komedowa dotarła do Hollywood, dyrekcja szpitala już wiedziała, że Mr. Komeda będzie za chwilę kompletnym bankrutem. Jego lekarz, Dr. Gabor, poza prywatną praktyką, był jednocześnie pracownikiem szpitala. Proste – Ameryka.
Oszczędności, które w Stanach posiadał Krzysztof Komeda, wystarczyły na dwa pierwsze tygodnie. Potem, po wyzerowaniu bankowego konta, zaczęła się dla Zofii żebranina. Do czasu, ponieważ nawet najbardziej hojne dary finansowe amerykańskich przyjaciół – Romana Polańskiego, zaprzyjaźnionych pracowników Paramount Pictures, jazzmanów i jazz fanów – nie były w stanie pokryć codziennych kosztów utrzymania. Zaprzyjaźniony z Komedami adwokat, Wally Wolf, próbował negocjować z producentem „amerykańskich” filmów Komedy, wytwórnią Paramount Pictures, pokrycie narastającego w szpitalu zadłużenia, poprzez szybkie wydanie płyt z muzyką filmową Krzysztofa. Bezskutecznie.
W rezultacie, w zamian za bezterminowe przejęcie praw do muzyki z filmów „Rosemary’s Baby” i „The Riot”, wytwórnia zobowiązała się do pokrycia zadłużenia, naliczonego do dnia zawarcia ugody. Natomiast szpital zawiadomił mecenasa Wolfa, że nie dostrzega możliwości ani sensu dalszego pobytu Mr. Komedy.
Sugerowano szybkie przeniesienie chorego do jakiegoś innego – zapewne socjalnego – szpitala. Czyli do umieralni, bez możliwości dostępu do jakiegokolwiek sprzętu specjalistycznego.
Nikt już Zofii Komedowej nie potrafił pomóc.
Zofia podjęła heroiczny wysiłek, by przewieźć Krzysztofa do Warszawy.
Po wielu dyskusjach w gronie najbliższych przyjaciół, oraz konsultacji z mecenasem Wallym Wolfem, a także zmuszeniu Konsulatu Polskiego w USA do pomocy, Zofia otrzymała od polskiego MSZ gwarancję częściowego pokrycia kosztów przelotu do Polski.
Po nawiązaniu kontaktu ze szpitalem w Warszawie, Zofia pożyczyła od Wolfa brakujące do opłacenia biletów lotniczych dolary – łączny koszt przelotu wyniósł prawie dwa tysiące. I uciekła z Hollywood po raz drugi do Polski.
Praktycznie uciekła, ponieważ po pierwsze, jeszcze wierzyła w ocalenie Komedy i w ponowną operację, omawianą korespondencyjnie z warszawskimi neurologami.
Po drugie dlatego, że gdyby wytwórnia filmowa nie dogadała się ze szpitalem, a ten zgłosił zadłużenie, jako zamierzone oszustwo czy też wyłudzenie, wtedy Komeda skończyłby w umieralni, i został już na zawsze w LA, na jakimś cmentarzu.
Niestety, personelowi warszawskiego szpitala na Oczki nie udało się uratować muzyka.
Krzysztof Komeda odszedł 23 kwietnia 1969, trzeciego dnia po przylocie do Polski, w środę, kilka minut przed godziną czternastą. Za 4 dni skończyłby 38 lat.
Nie doczekał zaplanowanej na czwartek operacji.
Jeszcze w Midway Hospital zapadł na zapalenie płuc, które w dniu opuszczenia szpitala było już obustronne.
Jednak tej informacji nie umieszczono w wypisie. Odkryli to dopiero lekarze w londyńskim szpitalu, gdzie spędził noc po przelocie nad Atlantykiem. Za późno. Trzy miesiące w śpiączce, błędnie zdiagnozowany i niewłaściwie leczony, nękany chorobami, wychudły, krańcowo osłabiony, pozbawiony odporności. Na cokolwiek było już za późno.
R.I.P. [*]
Krzysztof Komeda został pochowany na Powązkach.
W czasie pożegnania, na cmentarzu zagrała cała plejada znakomitych jazzmanów. Wybrzmiał m.in. fragment „Mszy jazzowej” Tomasza Stańko.
Bóg polskiego jazzu odszedł w wieku 37 lat. Jednak jego muzyka pozostała na zawsze.
Wszyscy starali się rozwikłać i wyjaśnić wątpliwości, dotyczące nadal zagadkowej śmierci Krzysztofa. Staszek Otałęga, nowojorczyk i były jazzman z Krakowa, oraz jego serdeczny kumpel, Marek „Karo” Karewicz, fotografik i dusza jazzowego środowiska. Jan Byrczek, kontrabasista z Tria Komedy i prezes Polskiej, a następnie sekretarz generalny Europejskiej Federacji Jazzowej.
Jego przyjaciel, Jerzy Kosiński, pisarz, znający się z Komedami jeszcze z Krakowa, z lat 50. Dramatopisarz i rysownik, Sławomir Mrożek, bliski kolega Zofii z tego samego okresu. Jan Chęciński, mieszkający w LA producent filmowy.
Andrzej Czyżewski, kuzyn oraz biograf Marka Hłasko, próbujący podważyć wersję o jego winie. Matka „\Nizicha”, Ewa Krzyżanowska. Aktorka Elżbieta Czyżewska.
A także były mąż Elżbiety Czyżewskiej, serdecznie zaprzyjaźniony z Komedą od czasu pierwszego festiwalu jazzowego w Sopocie, od 6 sierpnia 1956, reżyser Jerzy Skolimowski.
Gene Gutowski, producent filmowy, przyjaciel Romana Polańskiego i jego polski partner biznesowy. Jan Zylber, perkusista z pierwszego składu Sekstetu Komedy i rzutki międzynarodowy handlowiec.
Marek Hłasko, najbliższy hollywoodzki przyjaciel, ale i bezpośredni sprawca tragedii, nie wybaczył sobie tych kilku chwil alkoholowego szaleństwa na Oriole Lane. „Jeżeli Krzysio umrze, to i ja pójdę” – tak stwierdził, przesiadując w szpitalnej poczekalni.
Hłasko, następnego dnia po Krzysztofie i Zofii, odleciał do Izraela, na plan filmowej fabuły, realizowanej na podstawie jego opowiadania. O śmierci Krzysztofa Komedy dowiedział się podobno dopiero 13 czerwca 1969, po przyjeździe z Izraela do Niemiec, do Wiesbaden.
Hłasko odszedł w nocy z 13 na 14 czerwca 1969. Przyczyną śmierci było zatrzymanie akcji serca, na skutek połączenia środków farmakologicznych z dużą dawką alkoholu.
W sierpniu tego samego roku zginęli Wojciech Frykowski i żona Polańskiego, Sharon Tate.
Zostali zamordowani przez bandę Mansona. Do tragedii doszło podczas przyjęcia w willi Jacka Nicholsona.
Sharon była w ostatnich tygodniach ciąży. Polański był wtedy w Europie, gdzie kręcił kolejny film. Ocalał jako jedyny ze sławnej czwórki. Pytany, czy losy jego przyjaciół, którzy odeszli tak nagle, tak tragicznie, jeden po drugim i w tak krótkim czasie, nie są dobrym materiałem na poruszające kino – nie odpowiada.
Marek Niziński cierpiał po śmierci Komedy, a następnie Marka Hłasko, Sharon Tate i kilku innych przyjaciół, których fotografował. Genialny fotografik, pisarz i poeta, pogrążył się w depresji. Pił i rozpaczał nad losem innych, lecz przede wszystkim – swoim.
Odszedł w styczniu 1973, niecałe cztery lata po Krzysztofie Komedzie.
„Przepraszam, nie mam już siły…”. Tak zdecydował, odkręcając gaz i popijając tabletki nasenne dużą dawką alkoholu. Parę tygodni przed odejściem zgromadził w stos i podpalił wszystkie fotografie, jakie kiedykolwiek wykonał.
Elana Cooper 6 czerwca 1969, sześć tygodni po odejściu Krzysztofa Komedy, wstąpiła w związek małżeński z Fredem Myrowem, utalentowanym kompozytorem, późniejszym autorem kompozycji filmowych, oraz przyjacielem Jima Morrisona, wokalisty The Doors. Poznała swojego przyszłego małżonka na przyjęciu u Bronisława Kapera, tego samego wieczoru, co i Krzysztofa Komedę.
Zofia Komedowa spędziła ostatnią dekadę swojego życia w jej mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu, przy Alei Wojska Polskiego 12. Sama.
Samotna z własnego wyboru. W kolejnych wywiadach, czy też dokumentach, opowiadała radośnie, w charakterystyczny dla niej sposób, o swojej młodości, wieku dojrzałym i o Komedzie, o polskim jazzie, kinematografii i środowisku artystycznym lat 50. i 60. Ale nie o Hollywood.
Rok przed swoim odejściem, Zofia przekazała synowi zgromadzone i chronione jak największą świętość archiwum Krzysztofa Komedy.
Ale nie swoje. Syn odnalazł je po jej śmierci, otwierając walizkę, ukrytą we wnętrzu wersalki.
Ponad tysiąc stron ręcznie pisanych wspomnień, fotografie z okresu wczesnej młodości, dokumenty, notesy, stare portfele, zbyt słabe już okulary, wizytówki, niewykupione recepty.
Dziesiątki nagranych przez nią kaset magnetofonowych. Kilkanaście, w większości smutnych, i kilka podłych listów.
Tylko jeden, który zachowała w swojej codziennej pamięci. Oprawiona w ramkę kartka papieru, stojąca w jej kolejnych sypialniach na półce z książkami. List od Henryka Warsa, mieszkającego w Hollywood słynnego polskiego kompozytora.
„Henry Vars, 25 kwietnia 1969.
Kochana Zosiu,
Tragiczna wiadomość o śmierci śp Krzysztofa dotarła do nas wczoraj wieczorem i natychmiast powiadomiliśmy wszystkich jego znajomych i przyjaciół.
Zamiast kondolencyjnej depeszy postanowiliśmy wysłać ten list, który na pewno lepiej wyrazi nasze uczucia dla Pani i jeszcze raz podkreśli nasz głęboki żal z powodu przedwczesnej śmierci tak utalentowanego młodego człowieka, jakim był Krzysztof.
W tym ciężkim dla Pani momencie wierzymy, że Pani okaże siłę ducha i wytrzymałość. Niech będzie dla Pani pocieszeniem fakt, że zostawiła Pani tutaj w Los Angeles serdecznie oddanych przyjaciół, którzy zawsze będą gotowi okazać Pani pomoc, gdyby ta się okazała potrzebna.
Pani niezwykła dzielność, prawdziwa lojalność i oddanie dla sprawy ratowania męża zaimponowała nam i innym.
W całym tym splocie tragicznych wydarzeń, Pani pozostała w naszej pamięci jako uosobienie wierności i czystego charakteru, pozbawionego cienia egoizmu. Prosimy przyjąć te słowa jako wyraz naszego serdecznego współczucia i głębokiej przyjaźni.