Marek Karewicz

Oprac. Ewa Kałużna

Marek Karewicz
Fot. „Newsweek”

22 czerwca 2019 przypadnie pierwsza rocznica śmierci

MARKA KAREWICZA

(ur. 28 stycznia 1938, zm. 22 czerwca 2018). Artysta fotografik odszedł rok temu, w wieku 80. lat.
Specjalizował się w zdjęciach muzyków jazzowych i rockowych. Był również również dziennikarzem muzycznym, autorem audycji radiowych i telewizyjnych, prezenterem muzyki jazzowej, animatorem jazzu.

Ojciec Marka Karewicza był specjalistą od projektowania galanterii skórzanej, mama była pracownicą firmy Philips. Do wybuchu Powstania Warszawskiego Marek mieszkał wraz z rodzicami w domu przy ulicy Orlej w Śródmieściu. Po wybuchu powstania rodzina opuściła Warszawę i zamieszkała w Tomaszowie Mazowieckim. W 1952 wrócili do Warszawy.
Wtedy Marek rozpoczął naukę w Technikum Fototechnicznym, jego nauczycielem był Benedykt Jerzy Dorys. Następnie podjąl studia na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi.

Jako nastolatek, Marek Karewicz grywał na trąbce i kontrabasie w zespołach jazzowych. W latach 50. występował z zespołem Six Boys Stompers, w którym przez pewien czas grał również Michał Urbaniak.

Artysta tak wspominał swoje dzieciństwo i młodość: „Od mojej babci zaczęło się moje całe muzyczne życie, bo ona chodziła, jeszcze w Petersburgu, na stancje, prowadzone przez zakonnice, i do liceum dla panienek z dobrych domów. Były tam lekcje muzyki. A potem to ona prowadziła mnie do szkoły muzycznej, do klasy skrzypiec. Ale – na szczęście dla kultury polskiej – szybko przestałem grać na tych skrzypcach, choć zanim je odstawiłem, grałem w orkiestrze profesora Kolasińskiego na Myśliwieckiej.
Gdy rzuciłem skrzypce, chciałem nadal grać na jakimś innym instrumencie strunowym, ale okazało się kontrabas z trudem wchodził do taksówki, a już całkiem trudno go wozić na skuterze. A akurat zaczynała się moda na czerwone Lambretki. Grałem więc na trąbce. Za granie jazzu w Młodzieżowej Orkiestrze Symfonicznej wyrzucił mnie z niej profesor Kolasiński.
Pojechaliśmy kiedyś do Bodzentyna, w ramach serii koncertów dla ludzi pracy, i w czasie przerwy profesor Kolasiński podszedł do mnie i spytał: „Karewicz, dlaczego ty grasz na kontrabasie bez smyczka?”. A ja grałem, jak wszyscy muzycy jazzowi na kontrabasie – pizzicatto. „Ja tu nie będę tolerował żadnej knajpy, ani żadnych jazzów. Wynoś się do domu”.
Z Waldkiem Kurpińskim, znanym saksofonistą barytonowym, który – solidaryzując się ze mną i z jazzem – też odszedł od profesora Kolasińskiego, wyszliśmy na rynek w Bodzentynie, kupiliśmy sobie na spółkę jeden egzemplarz „Sztandaru Młodych”, w którym na pierwszej stronie było napisane, że jutro w Sopocie zaczyna się Festiwal Jazzowy.
Wsiadłem do pociągu. Miałem przy sobie 7 złotych, i to mi wystarczyło na cały festiwal. Nikogo tam nie znałem, ale od razu wszystkich ważnych w polskim jazzie poznałem – Borkowskiego, Walaska, Komedę i Zosię Komedową, Zbyszka Żołędziowskiego. Tam zamieszkałem w koszu numer 406 na plaży, przed Grand Hotelem. Miałem koc, a pod kocem koszulę na zmianę, jakieś majtki i trąbkę, bo myślałem, że będę mógł pograć z jakimś zespołem, ale mnie w ogóle nie dopuścili do grania, bo wszyscy byli lepsi.
Wcześniej do redakcji tygodnika „Po prostu” nosiłem zdjęcia, które amatorsko robiłem na koncertach jazzowych w Warszawie. Potem do Warszawy przyjechał murzyński zespół The New York Jazz Quartet, z trębaczem Idreesem Sullivanem. I moje zdjęcie Sullivana po raz pierwszy zwróciło na mnie uwagę kilku ludzi ważnych w jazzie. Tyrmand kiedyś w Hybrydach wziął do ręki kilka tych moich fotografii i powiedział: „Karewicz, ty przestań p… ć na tej trąbce i weź się za jakąś uczciwą robotę, na przykład za zdjęcia”. Wróciłem, do domu i pomyślałem sobie: Boże, przecież ja na tej trąbce naprawdę źle gram. I wtedy zacząłem fotografować” https://www.muzeumjazzu.pl/utrwalacz-jazzu-wywiad-z-markie…/

Od 1964 Marek Karewicz prowadził warsztaty fotograficzne i kursy laboratoryjne fotografii w Pałacu Kultury i Nauki. Tam też, pomiędzy sesjami zdjęciowymi w studio fotograficznym, zaczął robić pierwsze okładki płytowe. Jako pierwszą zrobił okładkę do płyty zespołu Niebiesko-Czarni w 1965.

„Karewicz poznał polski bigbit od podszewki. Przejeździł godziny w autobusach, był za kulisami wielkich imprez, umawiał się na sesje. Właściwie już w łódzkiej filmówce, w której studiował przez cztery lata, poznał życie bohemy.
Nie ukończywszy filmówki, fotograf przyjechał do Warszawy. W klubie Hybrydy poznał Leopolda Tyrmanda.
– Tyrmand był dla nas alfą i omegą. Jak mówił, że ktoś ma przestać grać jazz tradycyjny, to gość przestawał. Ja grałem wtedy na trąbce, a on mi powiedział: „Pie… tę trąbkę, masz talent do fotografii”.
Tyrmand tak dobrze ocenił zdjęcia Karewicza z koncertu nowojorskiej grupy New York Jazz Quintet, że młody chłopak postanowił porzucić ambicje muzyczne i zostać zawodowym fotografem. Współpracował z pismami „Jazz” i „Po prostu”, prowadził warsztaty fotograficzne” https://www.newsweek.pl/…/marek-karewicz-fotograf-p…/t2z5s3g

W ciągu całej swojej kariery Marek Karewicz wykonał zdjęcia, składające się na archiwum dwóch milionów negatywów.
Jest autorem ok. 1500 okładek płytowych, m.in. w serii Polish Jazz, a także autorem okładki płyty „Blues” zespołu Breakout, uznawanej za przełomową w historii polskiego rocka, gdzie Karewicz sfotografował Tadeusza Nalepę, prowadzącego za rękę swojego syna, Piotra.
Przygotował też okładki płyt Ewy Demarczyk, Niebiesko Czarnych, Czerwonych Gitar, Ireny Santor, Sławy Przybylskiej, Maryli Rodowicz, Stana Borysa, Jerzego Połomskiego i wielu innych.

Na swoich fotografiach utrwalił niemal całą historię polskiego jazzu, a także rocka – poczynając od otwarcia Hybryd w 1957, poprzez kilkadziesiąt lat Jazz Jamboree, Jazz nad Odrą, koncert Rolling Stonesów w Sali Kongresowej, aż po słynne fotografie Krzysztofa Komedy. Wykonał też portrety wielkich klasyków – Dave’a Brubecka (przy fortepianie Fryderyka Chopina w Żelazowej Woli), Stana Getza, Arta Farmera, Don Ellisa, Milesa Davisa, Elvina Jonesa czy Elli Fitzgerald, by wymienić tylko najważniejszych.

Jego talent doceniano nie tylko w Polsce. Miles Davis, po zobaczeniu swojego portretu, który wykonał Karewicz, kazał obraz bezzwłocznie powielić. Później powiększył go do formatu 10 metrów na 3 metry i powiesił na jednym z nowojorskich wieżowców. ”To największa fotografia, jaką w życiu zrobiłem”, mówił Karewicz.
Równie wielkim osiągnięciem był zachwyt Raya Charlesa. Niewidomy jazzman miał powiedzieć: ”Marku, zrobiłeś mi najpiękniejsze zdjęcie, które mi ktokolwiek w życiu zrobił”. Przez kolejne dwa lata jeździł razem z nim w trasy koncertowe.

Identyfikacje wizualne jego autorstwa były bardzo charakterystyczne, mocno inspirowane pop-artem. Karewicz jednak nigdy nie powtarzał dosłownie rozwiązań, wprowadzonych na Zachodzie przez innych artystów, chociażby Andy’ego Warhola. Stworzył swój własny styl.

Przez wiele lat Karewicz związany był z warszawskimi klubami muzycznymi – Hybrydy, Remont, Jazz Club Tygmont.
„Były dwa kluby do których można było chodzić – Hybrydy i Stodoła. Jak się szło do Hybryd, to trzeba było włożyć czystą koszulę i wyczyścić buty, co nie było łatwe, bo wtedy Warszawa się budowała. i od tych nowych placów budów był straszny kurz, a jesienią błoto. Z Hybryd pamiętam między innymi taki fakt. W 1958 przyjechał do Warszawy pianista Dave Brubeck i zażyczył sobie, żeby pojechać do Żelazowej Woli, do Chopina. Pożyczyliśmy od wojska samochód z demobilu i zawieźliśmy tam Brubecka, jego zespół i całą rodzinę. Jedyną wadą tego samochodu było to, że on nie miał podłogi, bo po co żołnierzowi Ludowej Armii podłoga. Więc my z płotu, który stał na Placu Defilad, w nocy wzięliśmy jakieś deski, i położyliśmy je w aucie dla Brubecka. Było nieźle, tylko błoto strasznie chlapało przez szpary. Żelazowa Wola to była porażająca ruina. I Brubeck, wspaniały pianista, za łaskawą zgodą jakiejś pani kustosz, zagrał Poloneza As-dur, i powiedział po polsku ze łzami w oczach jedno słowo: „Dziękuję”, i potem skomponował utwór pod tytułem „Dziękuję”. Scena jak z filmu” https://www.muzeumjazzu.pl/utrwalacz-jazzu-wywiad-z-markie…/

W lutym 2009 ukazał się album „This Is Jazz”, zawierający 200 zdjęć autorstwa Marka Karewicza.
Jego kontynuacją był album „Big-Beat” z 2014, w którym znalazły się fotografie polskich wykonawców rockowych oraz wspomnienia Karewicza, w opracowaniu Marcina Jacobsona.
Wybrane publikacje:
„This Is Jazz”, 2009
„Klimat Komedy” 2010
Marek Karewicz, Dionizy Piątkowski „Czas Komedy” 2013
Marek Karewicz, Marcin Jacobson „Big-Beat” 2014.

Marek Karewicz był członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików.
Odznaczony został honorowym tytułem La FIAP – Fédération Internationale de l’Art Photographique.
Działał w Polskim Stowarzyszeniu Jazzowym.
W 2012 otrzymał Złotego Fryderyka za całokształt działalności.

„Marek Karewicz, to legenda, ikona, alfa i omega polskiego jazzu i big-beatu, król fotografików, arbiter elegantiarum, bywalec, kawalarz, któremu wszystko wolno, bon vivant. Na fotografiach artysty zapisane są kamienie milowe historii polskiego jazzu – otwarcie Hybryd w 1957, Kwartet Brubecka w 1958, Jazz Jamboree 1958-2000 i wszystkie Jazzy nad Odrą, pierwsze Kalatówki, pierwsza wizyta Willisa Conovera, New York Jazz Quartet, Stan Getz, Dizzy, Ella, Duke, Sonny, Ray Charles i Miles Davis. Oczywiście – Krzysztof Komeda, i cały polski jazz tamtych lat. Polski big beat i Rolling Stones w Warszawie…” – mówił o Karewiczu Paweł Brodowski, redaktor naczelny magazynu „Jazz Forum”.

Po latach Karewicz wspominał: „Zrobiłem zdjęcie, na którym widać tylko wypięty tyłek Jaggera. Co miał zrobić, kiedy w trakcie „Satisfaction” pierwszy rząd partyjnych notabli wychodził ostentacyjnie z sali? Mógł się tylko na nich wypiąć”.

„Kolacji zjedzonej w 1967 w towarzystwie The Rolling Stones łatwo się nie zapomina. Karewicz – wówczas fotograf polskich formacji rockowych – został oddelegowany do opieki nad zespołem. Mieszkali w hotelu „Europejskim”. W podziemiach hotelu był klub „Kamieniołomy”.
– Stonesi weszli, usiedli przy stoliku. Włoski zespół Marino Mariniego, który miał tam tego wieczoru grać, od razu zmył się ze sceny, żeby się nie kompromitować. Stonesi zażyczyli sobie tequili. Barman, mówiący pięcioma językami, wytłumaczył, że tequili nie ma. – A co jest? – zapytali Stonesi. Była wyborowa. I kieliszki dwudziestki piątki, nawet nie pięćdziesiątki, maleństwa. Kelner przyniósł wódkę – 50 kieliszeczków. Maleństwa poszły szybko. Wódka była 'very good’. Stonesi chcieli pić dalej, i dalej… Do hotelu wracali na czworakach, przez kuchnię” – wspominał Marek Karewicz https://www.newsweek.pl/…/marek-karewicz-fotograf-p…/t2z5s3g

Na czym polegał sukces Marka Karewicza? Ewa Bem, jedna z bohaterek jego fotografii, mówiła: „Marek bardzo się wyróżniał. Jako pierwszy w Polsce inaczej pokazywał artystów – bez pelargonii w doniczkach, bez landszaftowych anturaży. Kochał nas fotografować na ceglastych murach, odrapanych ścianach”.
On sam twierdził: „W Europie mój styl fotografowania jest rozpoznawalny. Nie lubię tak zwanej ”czystej fotografii”. Moje prace zbliżone są do grafiki – Zawsze operuję dość grubą fakturą, często nadużywam nieostrości. Jeśli chodzi o fotografię czarno-białą jestem znany z powodu niemal graficznej ziarnistości” https://culture.pl/pl/tworca/marek-karewicz

O swoich gustach muzycznych Marek Karewicz mówił: „Zawsze najwyżej stawiałem muzykę Milesa Davisa, ale na starość gusta mi się zmieniły, i po przesłuchaniu wszystkich płyt, jakie mam, uważam, że największym muzykiem w historii jazzu był Louis Armstrong. Bez żadnej wątpliwości. Tak, jak Davis, gra w tej chwili na świecie paru trębaczy, ale tak, jak grał na trąbce Armstrong, tak, jak on śpiewał, tak, jak on się zachowywał – nikt. Przez wiele lat znalem Raya Charlesa, jeździłem z nim w trasy koncertowe, robiłem mu wystawy zdjęć, i jego stawiam na drugim miejscu. Ray Charles, prócz tego że był wspaniałym muzykiem, był mistrzem świata w grze w szachy dla niewidomych. Grał w szachy na pieniądze, bardzo wysokie, i wygrywał olbrzymie sumy, był zawodowym muzykiem i zawodowym szachistą. Pytam go kiedyś: „Jak sprzedaje się twoja najnowsza płyta?”. A on odpowiada: „Nieważne. Poleciałem do Dubaju grać z milionerami. Wszystko wygrałem!”. Z muzyków polskich wyjątkowo cenię Wojtka Karolaka, i uważam, że jednym z naszych najwybitniejszych muzyków jest Zbyszek Namysłowski, biorąc pod uwagę wszystko co zrobił dla polskiego jazzu, a zrobił naprawdę bardzo wiele. A jeśli chodzi o pianistów, to najwybitniejszym polskim pianistą jazzowym był Andrzej Trzaskowski” https://www.muzeumjazzu.pl/utrwalacz-jazzu-wywiad-z-markie…/

Ostatnie, 80. urodziny Marka Karewicza, były obchodzone 28 stycznia 2018 w warszawskim Klubie „Tygmont”. Jubilat nie uczestniczył w uroczystości ze względu na pogarszający się po udarze stan zdrowia. Obecny był tam jednak myślami i sercem… https://www.youtube.com/watch?v=Kzek7LR2tFw

R.I.P. [*]

Źródła:
„Cały ten zgiełk, czyli Marek Karewicz i gwiazdy polskiego bigbitu” https://www.newsweek.pl/…/marek-karewicz-fotograf-p…/t2z5s3g

Wywiad Marka Gaszyńskiego z Markiem Karewiczem z 2012, zamieszczony na stronie Muzeum Jazzu https://www.muzeumjazzu.pl/utrwalacz-jazzu-wywiad-z-markie…/

Marek Karewicz: „Zrobiłem milion fotografii” 2014 https://www.youtube.com/watch?v=2r1MrIHESec