NEWPORT po raz 60 – ty !!!

Opracował: Arek Mikulski

Okladka_pierwszego_programu_z_1954_r.

Okładka pierwszego programu z 1954 r.

Newport International Youth Band - pierwszy saksofon z prawej Jan "Ptaszyn" Wróblewski

Newport International Youth Band – pierwszy saksofon z prawej Jan „Ptaszyn” Wróblewski

Fragment_programu_z_1958_ra.

Fragment programu z 1958 r.

wreckers

W klubie “Birdland”: (przy stoliku od lewej) W. Conover, R. Waschko, B. Webster, A. Jędrzejowski, A. Trzaskowski, J. Coltrane, Z. Namysłowski, M. Urbaniak, R. Dyląg, R. Horowitz. Na scenie: zespół Kai’a Windinga.

Okladka_programu_z_1962_r.

Okładka programu z 1962 r.

Fragment_programu_z_1962

Fragment programu z 1962 r.

Tego lata legendarny Newport Jazz Festival obchodzi swoje 60 – lecie. Stworzony przez George’a Weina, jest jak go określił Paweł Brodowski – “ojcem wszystkich festiwali jazzowych na świecie”(1). Występowały na nim chyba wszystkie wielkie postacie amerykańskiego jazzu. I trochę spoza jazzu. Na festiwalu pojawili się bowiem też tacy wykonawcy jak Muddy Waters, B.B. King, Roberta Flack, Ten Years After, czy Led Zeppelin. A sam Willis Conover pełnił funkcję Mistrza Ceremonii. To po występie w Newport w 1955 roku kariera Milesa Davisa nabrała rozpędu, a rok później Paul Gonzalves, saksofonista Duke’a Ellingtona, zagrał chyba najsłynniejsze solo jazzowe świata – 27 chorusów w “Diminuendo and Crescendo in Blue”. Wtedy to też George Wein, widząc rozgorączkowanie publiczności, prosił Duke’a (bezskutecznie) o zakończenie występu obawiając się zamieszek. Festiwal zmieniał swój adres, jeździł do innych miast, a nawet na pewien czas całkiem opuścił Newport. Przez ponad 20 lat funkcjonował także pod nazwą JVC Jazz Festival. Mimo upływu czasu i zmian którym podlegał, Newport Jazz Festival każdego lata od 1954 roku prezentuje jazz w całej jego różnorodności. Z okazji jubileuszu, przypominamy dwa wydarzenia, które miały niebagatelne znaczenie dla polskiego jazzu: udział w festiwalu Jana “Ptaszyna” Wróblewskiego w 1958 i Wreckersów w 1962 roku.

Newport ’58 – Jan ”Ptaszyn” Wróblewski

Przed festiwalem w 1958 roku George Wein wpadł na pomysł stworzenia z młodych muzyków międzynarodowej orkiestry i ruszył wraz z Marshallem Brownem (bandleaderem przyszłego zespołu) do Europy w poszukiwaniu talentów. Wybierali dobrze – w orkiestrze znaleźli się m.in.: Bernt Rosengren, Gabor Szabo, George Gruntz, Albert Mangelsdorff. Prawie każdy muzyk pochodził z innego kraju. Z polskich jazzmanów organizatorzy zaprosili Jana “Ptaszyna” Wróblewskiego, którego nie dość, że w wyniku tego wyboru los przeniósł z PRL-u do krainy jazzu, to jeszcze pozwolił spotkać tam jego króla. A nawet z nim zagrać! Tak to spotkanie opisuje Jacek Wróblewski w swojej książce “Globtroter”:

Ktoś poruszył się przy drzwiach i na salę wszedł w szampańskim nastroju LOUIS ARMSTRONG. Wszyscy wiedzieli, że przyjdzie im z nim zagrać, ale gdyby wpuścić w tym momencie do orkiestry Winstona Churchilla efekt byłby mniejszy. Wiedzieć i słyszeć, a stanąć oko w oko z samym niekwestionowanym królem jazzu to były dwie różne rzeczy. (…) Atmosfera zaczęła być cokolwiek niezręczna, ale rozładował ją sam Satchmo. Podszedł do pierwszego z brzegu i powiedział krótko: – Cześć, Louis jestem – i wyciągnął rękę na powitanie. Z każdym zamienił kilka słów. Kiedy podszedł do Ptaka, temu wywietrzała z głowy cała angielszczyzna. Z trudem trafił ręką w dłoń Armstronga. Poczuł klepniecie po ramieniu i usłyszał: – Nie bój się, publiczność cię nie zje, a o Polsce słyszałem. Macie niezłą kiełbasę. Posłuchał kilku dźwięków zagranych przez big-band, po czym ulotnił się przeczuwając, że młodzi muzycy palą się z onieśmielenia. Nie zagrał na próbie ani jednej nuty (…) kiedy nadszedł koncert, Satchmo z wrodzoną sobie lekkością odegrał solo, a obecnym omal buty nie spadły z wrażenia. Zaraz po koncercie Ptaszyn zebrał się na odwagę i podszedł do Satchma. Chciał zapolować na autograf. – Mógłbym prosić o podpis na pamiątkę – poprosił. Louis podniósł głowę i szeroko się uśmiechnął. Nigdy zresztą nikt nie widział go smutnego, czy poważnego. – Jasne, synu – odparł i odsunął futerał z trąbką by zrobić miejsce. Ptaszyn poszperał w kieszeni i krew odpłynęła mu z twarzy. – Nie masz długopisu? Nie szkodzi, ja mam – Armstrong wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Ptaszyn zbladł jeszcze bardziej, kiedy stwierdził, że kajet zostawił przy saksofonie. – I nie masz na czym – wyraźnie ucieszył się Satchmo, uśmiechając się od ucha do ucha. – Nie szkodzi. Na czym też mam. Sięgnął do kieszeni i wyjął torebkę po ziołach, które regularnie pił. Zamaszystym ruchem złożył autograf i wręczył Ptakowi. (2) Niestety raczej nie ma szansy żeby ten rarytas kiedyś trafił do naszego muzeum, bo po jakimś czasie został właścicielowi „podprowadzony”. Ale z autografem czy bez, Jan „Ptaszyn” Wróblewski jest chyba jedynym naszym jazzmanem, który grał z Louisem. Co prawda jako członek big-bandu, a nie jako partner, ale grał. Dla młodego “wyznawcy” jazzu z Polski lat 50-tych, wyjazd na granie do Stanów i spotkanie Armstronga musiało być jak wzięcie żywcem do raju. I tego spotkania nikt mu nie odbierze. Zresztą nie tylko z Louisem – z Lesterem Youngiem, z Gerry’m Mulliganem, bycia na koncertach Davisa, Rollinsa i wielu innych ikon jazzu … i miejmy nadzieję – saksofonu, który otrzymał wtedy w formie zapłaty, a na którym w momencie pisania książki przez Jacka Wróblewskiego (2005), dalej grał.

Newport ’62 – The Wreckers

W 1962 roku Andrzej Trzaskowski otrzymał stypendium Departamentu Stanu i ze swoim ówczesnym zespołem “The Wreckers” wyruszył na miesiąc do USA. W tym okresie zespół tworzyli: Andrzej Trzaskowski (p), Zbigniew Namysłowski (as), Michał Urbaniak (ts), Roman “Gucio” Dyląg (b) i Adam Jędrzejowski (dr). Po występie Wreckersów na festiwalu w Waszyngtonie, George Wein zaprosił zespół do siebie – do Newport. I tym samym Wreckersi zostają pierwszym europejskim zespołem “nowoczesnym”, który wystąpił na NJF. Ze Starego Kontynentu była przed nimi tylko orkiestra Chrisa Barbera. Tak o tym wyjeździe opowiedział Lechowi Terpiłowskiemu lider – Andrzej Trzaskowski:

… pełni obaw, niepokoju i dręczących myśli o ryzykowności przedsięwzięcia udaliśmy się samolotem do Stanów: na miesięczne stypendium specjalistyczne ze strony amerykańskiej, na koncert w ramach I Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego w Waszyngtonie – pod protektoratem Komitetu Muzycznego prezydenta Kennedy’ego – oraz towarzyskie tournee po amerykańskich klubach jazzowych. Tymczasem miesiąc zamienił się w sześć tygodni, my zaś – w grupę jazzonautów wystrzelonych na orbitę jazzu w tempie całkowicie zaskakującym, szczególnie jeśli zważyć nasze przygotowanie do owego lotu. Udział naszego zespołu w Newport ’62 był w rzeczy samej kosmiczną przygodą. Bo proszę tylko pomyśleć: od lat smażymy się we własnym sosie, zdani zaledwie na radio, płyty i doraźną konfrontację z zagranicznymi solistami na dorocznych Jazz Jamboree, a tu nagle – najwspanialsza konstelacja gwiazd, przygniatająca perfekcja muzykujących z szatańską swobodą mocarzy jazzu i w tym wszystkim my, w stanie ducha dającym się jedynie przyrównać do stanu kosmicznej nieważkości. (3)

Podobnie wspominał Roman “Gucio” Dyląg:

Cała ta historia była dla mnie jak sen, jak bajka. Ja nie wiem czy to się zdarzyło naprawdę… Znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie, wszystko było zaskakujące, dziwne. Organizator opłacił nam podróż i dietę 25 dolarów dziennie, które musiały wystarczyć na nocleg i utrzymanie (…) Nasze koncerty odbywały się w ramach programu edukacyjnego, mogliśmy wybrać miasta i kluby, w których chcemy grać. Oczywiście wybraliśmy to, co było dla nas najciekawsze: Nowy Jork, Chicago, San Fransisco, Los Angeles, Nowy Orlean, Waszyngton. Utworów oryginalnych graliśmy chyba niewiele, głównie kawałki hard bopowe, z repertuaru “The Jazz Messengers” i Silvera. Zapowiadano nas jako “Iron Curtain Jazz”. Wystąpilismy na dwu ważnych festiwalach: w Newport i Waszyngtonie. Przyjęcie mieliśmy bardzo dobre, a recenzje pozytywne, tylko dziwiono się, że Polacy grają taką “czarną” muzykę … (4)

I może jeszcze jedno “polonicum” z historii Newport:

W 1972 roku “nowa fala” muzyków nowojorskich, nie dopuszczona do głównego nurtu festiwalu , zorganizowała własny cykl koncertów odbywających się równolegle z imprezą Weina. W tym roku wielu z nich w wyniku protestu muzyków oraz osób odpowiedzialnych za życie muzyczne wystąpiło w serii koncertów “Newport” – m.in. Sun Ra, Archie Sheep, Don Cherry – inni zaś – m.in. Noah Howard, “Black Art Ansamble”, Milford Graves, Rene McLean, “Frank Foster Band”, “Byard Lancaster Sound of Liberation” – na Festiwalu Muzyków Nowojorskich.(5)

Czy nie przypomina to trochę, nie wgłębiając się w szczegóły, dwóch naszych równoległych Jamboree w 1991 roku?

Na zakończenie przytoczmy jeszcze historię, którą Paweł Brodowski opowiedział twórcy festiwalu – George’owi Wein’owi, podczas rozmowy telefonicznej w 2012 roku : Cztery lata temu szykowałem się do podróży do Stanów. Przyszedłem do Ambasady Amerykańskiej po wizę i czekałem w długiej kolejce. Kiedy wreszcie wywołany podszedłem do okienka, przedstawiłem się. “Jaki ma pan zawód?” – spytał mnie konsul. “Jestem redaktorem pisma jazzowego”. “Czy mógłby pan wymienić nazwy trzech najważniejszych festiwali jazzowych w Ameryce?” “Newport …” “ O.K., that’s enough!” – przerwał moją wyliczankę. “Ma pan wizę na 10 lat!” (1)


(1) Paweł Brodowski – “The Wein Machine”, Jazz Forum 10-11/2012
(2) Jacek Wróblewski – „Globtroter”, KiW 2006
(3) Lech Terpiłowski – “Rozmowa z Andrzejem Trzaskowskim o występach Wreckersów w Newport i Waszyngtonie”. RUCH MUZYCZNY, 1962. (za L. Terpiłowski – “szczęśliwi czują bluesa”, AKCES 1966)
(4) rozmowa K. Brodackiego z R. Dylągiem – “Jazz Forum 9/2007 (za “Historią Jazzu w Polsce” K. Brodackiego, PWM 2010)
(5) Roman Kowal – “Newport Jazz Festival New York “, JAZZ 1973 nr 10 i 11 (za “Z polskiej krytyki jazzowej”, PWM 1978