mar 21 2014
POLACY Z WYBORU
Tekst: Marek Gaszyński
Dwaj muzycy, obywatele innych państw, przyczynili się swą działalnością do rozwoju Polskiego Jazzu. Jednym z nich był Imre Szenes, Węgier, który wybrał Polskę za swą Ojczyznę. Jego syn, który mieszka w Polsce i jest zawodowym muzykiem perkusistą, nazywa się identycznie jak ojciec. Junior Szenes przekazał w darze na rzecz Fundacji Muzeum Jazzu szereg zdjęć i plakatów do zeskanowania, a także opowieść o swym Ojcu:
Ojciec urodził się w roku 1898 w miejscowości Ujpest na Węgrzech. Prowadził cygański tryb życia i pewnego dnia trafił do Austrii gdzie pobierał lekcje muzyki, był klezmerem i tam w roku 1922 poznał Jerzego Petersburskiego, koncertującego wraz ze swą orkiestrą w różnych państwach Europy. Przyłączył się do orkiestry, a gdy tournee dobiegło końca na stałe osiadł w Warszawie. Grał z różnymi orkiestrami, w małych składach, w kabaretach. Był przede wszystkim perkusistą, ale grał także na banjo i na gitarze. Wspaniale tańczył i stepował, był chyba pierwszym stepistą w Polsce. Wyczuł, że zbliża się wojna, chciał opuścić zagrożoną Polskę, ale było już za późno na wyjazd. Został zatrzymany przez Niemców, bity, torturowany, brutalnie przesłuchiwany, ale w końcu puszczono go na wolność. Przystał do konspiracji, wstąpił w szeregi AK – był w II Obwodzie „Żywiciela” na Żoliborzu w zgrupowaniu „Żaglowiec” w 208 plutonie i miał pseudonim „Węgier”. Uczestniczył w akcji w okolicach Dworca Gdańskiego i tylko dwaj uczestnicy przeżyli tę akcje, reszta zginęła w boju.
W roku 1940 lub 1941 ojciec poznał moją mamę Eugenię Kowalczak – oboje byli wtedy zaangażowani w konspirację. Poznali się, ale Niemcy wywieźli ją i jej pierwszego męża do Matthausen. Mąż zmarł, ona przeżyła wojnę w Ravensbruck, a po wyzwoleniu , choć mogła wybrać Anglię czy USA, wróciła do Polski. Odnowili znajomość, zamieszkali razem i ja przyszedłem na świat w roku 1951.
Po Powstaniu Ojciec zamieszkał na pewien czas w Wawrze, a gdy nadeszło wyzwolenie znów zaczął szukać kontaktu z muzyką. Związał się z Zygmuntem Karasińskim i gdy ten stworzył zespół pod nazwą „1.000 Taktów Muzyki Jazzowej” został jej solistą: grał na perkusji i stepował. W roku 1953 został zaaresztowany za udział w AK, rok siedział w Olsztynie, potem go wypuszczono i zrehabilitowano, dostał także „polskie papiery”. W roku 1956 przestał czynnie występować na scenie i rozpoczął pracę jako instruktor akrobacji cyrkowej . Goniła go jednak choroba, nie zapomniały o nim urazy odniesione w kazamatach gestapo a potem w więzieniu w Olsztynie. W roku 1963 przeszedł na emeryturę i zmarł w 1965 – miałem wtedy 14 lat. Po Ojcu odziedziczyłem miłość do muzyki, talent do tańca, chęć do grania: jestem perkusistą, zacząłem pracę w Reprezentacyjnej Orkiestrze SGGW, a potem byłem członkiem zespołu estradowego Wojsk Ochrony Pogranicza pod nazwą „Granica”.
A oto jak „spolszczonego” Węgra w swych niedawno wydanych „Dziennikach” wspomina Agnieszka Osiecka:
Na jazzie grał Imre Szenes i pokazywał trochę swoich akrobacji. On ma już 56 lat, połamane kości w całym ciele (Niemcy go tak urządzili, gdy w czasie okupacji jako Węgier wyzwalał mnóstwo polskich więźniów z Pawiaka, co zostało wykryte i miało takie konsekwencje) – cudem został żywy. Aż mnie wszystko boli kiedy on robi szpagaty. On się wtedy śmieje, ale wiem że on potem trzyma nogę pionowo na ścianie broniąc się przed skurczem i zagryza wargi aż do bólu. Imre nawet wtedy jest pogodny, nawet wtedy oczy mu się śmieją. Lubi takie wieczory, lubi swój „jazz” i ludzi i starego szarego kota wałęsającego się między stolikami. Ma rocznego synka i mimo swego stanu zdrowia jest pewien, że go wychowa.
Karol Bovery
W roku 1942 przyjechała do Polski czeska orkiestra taneczno-jazzowa, której członkiem był saksofonista Karol Bovery (prawdziwe nazwisko Karol Najdl). Orkiestra odegrała szereg koncertów dla niemieckiego wojska, występowała w restauracjach „tylko dla Niemców” i wróciła do siebie. Ale w Polsce, w Warszawie, mimo trwającej okupacji pozostał Karol Bovery. Przeżył ostatnie lata wojny, a gdy nadeszło wyzwolenie włączył się w działalność naszego środowiska jazzowego. Grał z innymi muzykami, założył własny zespół, uczestniczył w organizowanych przez Leopolda Tyrmanda koncertach w YMCA, grywał do tańca w Czerwonej Oberży.
Swą współpracę z orkiestrą Karola (Charlesa) Bovery’ego wspomina pianista, kompozytor i aranżer Roman Czubaty:
Do Bovery’ego trafiłem w ten sposób, że gdy grałem piano bar w Bristolu, wszedł, posłuchał mojego grania, i powiedział, żebym przyszedł na przesłuchanie, na próbę. Bovery już wtedy był związany etatowo z teatrem Komedia. Poszedłem, zagrałem i podpisałem kontrakt na 12 miesięcy: 11 miesięcy grania i 1 miesiąc płatnego urlopu. Grało się wtedy tak: o 10.00 próba do 14.00, od 19.00 do 21.00 przedstawienie, od 22.00 – do 0.30 w Bristolu lub Kongresowej granie do tańca. Bovery był wymagającym szefem, ale ludzi wyrzucał niechętnie. Śpiewali z nami czasami gościnnie: Kurtycz, Gniatkowski, Jan Danek, grali czasem na zastępstwie: Pradella, i Brągiel. Mój etat wynosił 2.900 złotych – za to trzeba było zagrać przynajmniej 24 przedstawienia miesięcznie. Samochód kosztował wtedy 180.000 złotych. Grając z Boverym równocześnie współpracowałem, jako aranżer z orkiestrami Rachonia, Turewicza i Klimczuka, a w połowie lat 60. zdecydowałem się odejść od orkiestry by poświęcić się pracy aranżera i kompozytora.
Najlepsze lokale Warszawy to wtedy były: Kameralna, Kamieniołomy, Bristol, Czerwona Oberża /ale to inny typ lokalu, raczej tancbuda/, Polonia. W Polonii „na dołku” grało trio Jerzego Hermana, a w sali głównej orkiestra Braci Łopatowskich. Były też inne orkiestry: Górkiewicza i Skowrońskiego, radiowe, orkiestra Karasińskiego. Najlepsi muzycy tamtych czasów to Władysław „Kaczka” Kowalczyk – on był stale czymś zajęty, rozchwytywany, pływał na statkach, i Alfred Pradella – to była wielka osobowość, ważna postać. Muzycy wtedy grali i w Filharmonii, w knajpach, w teatrze i w każdej roli sprawdzali się doskonale.
Wracając do Bovery’ ego ciekawe dlaczego nie wystąpił na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie w roku 1956. Był wtedy w Sopocie, wynajął jeden z pawilonów, i w tym Swing Pawilonie grał do tańca ze swą orkiestrą. Krystian Brodacki, autor „Historii jazzu w Polsce” (PWM Edition 2010) powołuje się na opinię Władysława Jagiełły, że zadecydowała o tym osobista niechęć Tyrmanda do Bovery’ ego. A przecież Bovery bardzo się dobrze przysłużył polskiemu jazzowi zatrudniając w swych orkiestrach wielu naszych muzyków starszego i młodszego pokolenia, m.in. klarnecistę Juliusza Skowrońskiego, trębacza Franciszka Górkiewicza, pianistów Wacława Czyża i Tadeusza „Errolla” Kosińskiego, perkusistów Władysława Jagiełłę i Janusza ”Mreka” Bylińskiego.