Sopot 56


Atmosferę ogromnego entuzjazmu, wręcz eksplozji wolności, której symbolem był jazz, świetnie oddaje fragment sopockiego festiwalu, uwieczniony przez Polską Kronikę Filmową z 1956 (od 4:05-5:55 min.)

Oprac. Muzeum Jazzu. Na podst. https://dziennikbaltycki.pl/60-rocznica-i…, http://jazzforum.com.pl/…/. Fot. Arch. J.D. Matuszkiewicz, Arch. Mary Ellen Tyrmand, Tadeusz Kubiak/PAP, Erich Lessing

(Od prawej): Witold Kujawski, Jeanne Johnstone, Leopold Tyrmand i Gwidon Widelski . Sopot 1956.

 

PIERWSZY FESTIWAL JAZZOWY SOPOT ’56

6-12 sierpnia 1956

64. lata temu, w poniedziałek, 6 sierpnia 1956, rozpoczął się Pierwszy Ogólnopolski Festiwal Jazzowy w Sopocie.

JAZZ w POLSCE LAT 50. był jednym z elementów ucieczki od fałszu życia codziennego, od partyjnej propagandy. Były to uchylone drzwi do wolności, powiew ukochanej muzyki zza oceanu, i początek przygody z jazzem, która w następnych dziesięcioleciach miała tak niebywale zaowocować.

W tym okresie, polski jazz wciąż jeszcze trzymał się tradycyjnych schematów, które wywodziły się z jego kolebki w Nowym Orleanie. Był to głównie jazz tradycyjny, przy którym można było tańczyć i świetnie


(Od lewej) Leopold Tyrmand i Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz na festiwalu „Sopotn 56”
Arch. J.D. Matuszkiewicz

bawić się. Orkiestry Kazimierza Turewicza, Jerzego Petersburskiego, Zygmunta Karasińskiego, Henryka Golda, Ady’ego Rosnera, grające w lokalach Warszawy, Krakowa, Łodzi czy Poznania, miały w swym repertuarze „jazz”, a więc kompozycje Gershwina czy autorów musicali broadwayowskich ery swingu, jak Richard Rodgers i Lorenz Hart. Ich utwory były wówczas w całej Europie modne, podobnie jak swing.

Dzięki festiwalowi w Sopocie, słuchacze mogli usłyszeć zupełnie inną odmianę tej muzyki – jazz nowoczesny.

JAZZ w KATAKUMBACH

Festiwal jazzowy w tamtym czasie był w Polsce czymś w rodzaju trzęsienia ziemi, ważnym elementem politycznego, kulturowego i obyczajowego przesilenia, jakie wkrótce nastąpiło, uwalniając narody z okowów stalinowskiego systemu opresji, i sytuując entuzjastów jazzu w „najweselszym baraku obozu realnego socjalizmu”.

Jazz został w Polsce oficjalnie zakazany już pod koniec lat 40., jako przejaw „burżuazyjnego stylu życia”. Dla socjalistycznych dygnitarzy, jazz był wrogą, imperialistyczną muzyką. Jego słuchaczy kojarzono z bikiniarzami, którzy nie


Leopold Tyrmand z megafonem podczas pochodu jazzowego.
Arch. Mary Ellen Tyrmand

przystawali do propagandowego wizerunku socjalistycznego społeczeństwa. Jazz był muzyką wyklętą przez władze. Identyfikowano go z kulturą wywrotową. Na przełomie 1948 i 1949 rozwiązano w Polsce kluby jazzowe i zakazano wykonywania tej muzyki. Grano ją wówczas nieoficjalnie, w konspiracji, w prywatnych domach. Ten okres nazywa się „okresem katakumbowym”.

JAZZ WYCHODZI z PODZIEMIA

Zmiana nastąpiła po śmierci Stalina, w marcu 1953. Jazz powoli wychodził z podziemia, a pierwszą imprezą muzyczną po jego powtórnym zalegalizowaniu zostały pierwsze Krakowskie Zaduszki Jazzowe, zorganizowane przez Leopolda Tyrmanda w 1954, z inicjatywy zespołu Melomani. Ten moment można uznać za początek odrodzenia polskiego jazzu. Zaduszki Jazzowe rozpoczął sam Leopold Tyrmand, grając na fujarce pierwsze takty „Swanee River” Fostera.

Melomani już w 1952 przez dwa letnie miesiące koncertowali w restauracji Ustronianka w Ustroniu Morskim.

Polityczna „odwilż” po 1954, która przyniosła także wolność w sferze sztuki, zapoczątkowała znakomity okres dla polskiego jazzu. Pojawiło się wielu muzyków, którzy szybko zdobyli popularność. Większość z nich wkrótce stworzyła podwaliny nowoczesnego jazzu w Polsce. Ich autorski styl zdobył uznanie na całym świecie i zyskał miano tzw. POLSKIEJ SZKOŁY JAZZU. Byli to m.in. Jerzy Duduś Matuszkiewicz, Krzysztof Komeda, Jan Ptaszyn Wróblewski, Jerzy Milian, Andrzej Trzaskowski i Andrzej Kurylewicz. W latach 50, powstało kilka zespołów jazzowych, m.in. Melomani Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza, Sekstet Krzysztofa Komedy, Jazz Believers Jana Ptaszyna Wróblewskiego, czy, wykonujący jazz tradycyjny, New Orleans Stompers.


Melomani, na saksofonie Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz na pierwszym festiwalu jazzowym w Sopocie, 1956
fot. Tadeusz Kubiak/PAP

Parada Nowoorleańska Sopot 1956

19-letnia studentka szkoły teatralnej z Wrocławia Elżbieta Sosińska – Miss Sopot 56′, obok stoi Franciszek Walicki
Foto: Erich Lessing; własność Erich Lessing.

FESTIWAL MŁODZIEŻY i STUDENTÓW 1955

Po „katakumbowym” okresie polskiego jazzu, wrócił on do łask niejako „tylnymi drzwiami”. W 1955 te „drzwi do wolności” uchylił Międzynarodowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Warszawie. Uczestnicy wydarzenia przybyli z całego świata, i przywieźli to wszystko, czego opresyjny stalinowski system zakazywał – jazz, taneczną muzykę latynoamerykańską i afrykańskie rytmy. Pękły tamy, rozlała się rzeka, którą płynęły do Polski nowoczesne sztuki plastyczne, zachodnie filmy i literatura, kolorowe stroje młodzieży, blues, boogie-woogie i, oczywiście, jazz.

Polskie Nagrania wydały wtedy serię płyt pod wspólnym tytułem „Kronika dźwiękowa Festiwalu Młodzieży”, na których nie zabrakło nagrań zespołów jazzowych. Pojawiła się tam nawet, po raz pierwszy w okresie powojennym, płyta zachodniej grupy jazzowej The Bruce Turner Quintet z Wielkiej Brytanii, a w stolicy zorganizowano cykl koncertów pod nazwą „Estrada Jazzowa”, których gospodarzem był Leopold Tyrmand. Na licznych estradach Warszawy pojawili się także polscy jazzmani, m.in. zespół Andrzeja Kurylewicza.

W marcu 1956 Leopold Tyrmand organizował kultowe dziś imprezy – „Jam Session Nr 1”, początkującą cykl podobnych imprez w Warszawie przy ul. Wspólnej 55, czy „Turniej Jazzowy”, oraz programy Estrady Jazzowej – „Studio 55”, „Seans z powidłami”, „Zimno i gorąco”.

PRZYGOTOWANIA

W 1956 wydawało się, że odzyskiwanie przestrzeni wolności zostanie zahamowane. Pod wpływem wprowadzanych podwyżek cen i śrubowania norm pracowniczych, w czerwcu wybuchło ludowe powstanie w Poznaniu, które zostało krwawo stłumione przez komunistyczną władzę. Można więc przyjąć, że władza postanowiła przykryć przygnębienie i oburzenie społeczeństwa, ofiarowując zamiast chleba i godziwych zarobków – igrzyska.

Mimo słów ówczesnego premiera Cyrankiewicza o „odrąbywaniu rąk, podniesionych na władzę ludową”, wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że „jazzowy wiatr od morza” jest tylko jednym z wielu symptomów zbliżających się politycznych zmian. Odwilż w sztuce i kulturze była faktem.

„Wiatr odnowy wiał, znów można było się śmiać”, jak śpiewał po latach Perfect.

Powołany do życia w Gdańsku w lutym 1956 ilustrowany MIESIĘCZNIK „JAZZ”, który początkowo zapowiadał się jako jednodniówka, w ostatniej chwili zdołał zawiadomić czytelników, że w Sopocie, w sierpniu 1956, odbędzie się I Międzynarodowy Festiwal Jazzowy. „Jazz” natychmiast stał się ulubionym pismem muzycznym młodego pokolenia. Józef Balcerak, redaktor naczelny nowego miesięcznika, reklamował go jako „jedyne pismo, poświęcone muzyce jazzowej, ukazujące się w krajach Europy Środkowej i Wschodniej”.

Nic więc dziwnego, że to właśnie na Wybrzeżu narodził się też wkrótce pomysł muzycznego festiwalu, który okazał się imprezą przełomową, po której nic już nie mogło być takie, jak wcześniej.

Klamka zapadła. Organizacją z ramienia agencji artystycznej zajął się JERZY KOSIŃSKI.

Jednak projekt jazzowego festiwalu przedyskutowali dużo wcześniej guru powojennego polskiego jazzu, LEOPOLD TYRMAND, i gdański dziennikarz, FRANCISZEK WALICKI.

W 1956 w całej Polsce lawinowo powstawały kolejne jazz cluby, a Franciszek Walicki, bliski przyjaciel Tyrmanda, był jednym z filarów prężnie działającego jazzu klubu gdańskiego. To on był jednym z głównych pomysłodawców zorganizowania w Sopocie wielkiej międzynarodowej imprezy festiwalowej, na której mogliby się pojawić w głównej roli muzycy jazzowi.

W jednym z wywiadów, Tyrmand wspominał: „Walicki przyjechał do mnie z facetem nazwiskiem Kosiński. Powiedzieli: Widzi Pan, co się dzieje? Róbmy festiwal jazzowy! Ja powiedziałem: Świetnie, róbmy!, po czym wciągnąłem w to Mariana Eile, redaktora naczelnego tygodnika „Przekrój”, i Jerzego Skarżyńskiego, grafika, malarza, plakacistę i scenografa. To Skarżyński był autorem festiwalowego plakatu, scenografii i programów” (dziennikbaltycki.pl).

Trochę inaczej wyglądało to we wspomnieniach samego Walickiego: „Wiosną 1956, podczas jednego z naszych spotkań w Warszawie, Tyrmand wysunął pomysł zorganizowania na Wybrzeżu dużej imprezy muzycznej, z udziałem najciekawszych polskich muzyków i zespołów jazzowych. Lolek miał przygotować listę zaproszonych zespołów, ja miałem zbadać teren i doprowadzić do realizacji pomysłu. Zainteresowaliśmy imprezą znakomitego organizatora, Jerzego Kosińskiego, ówczesnego dyrektora Wojewódzkiej Agencji Imprez Artystycznych w Sopocie. Po kilku tygodniach stało się jasne, że impreza odbędzie się w sierpniu 1956 w Sopocie, i otrzyma nazwę I Ogólnopolski Festiwal Muzyki Jazzowej. To Tyrmand był spiritus movens tego festiwalu. On dobierał wykonawców, ustalił skład Komitetu Honorowego i prowadził pierwsze koncerty” (dziennikbaltycki.pl).

PIERWSZY OGÓLNOPOLSKI FESTIWAL JAZZOWY SOPOT 1956

Na początku sierpnia 1956 zatłoczone pociągi zmierzały do Sopotu. Festiwal okazał się wielkim sukcesem komercyjnym. Wbrew oczekiwaniom, do 40-tysięcznego Sopotu przyjechało aż kilkadziesiąt tysięcy fanów buntowniczej muzyk, choć pawilon przy sopockim molo, gdzie odbywały się koncerty, mieścił, wg różnych źródeł, od 200 do 600 osób. W mieście zabrakło miejsc noclegowych, jednak fanom, spragnionym jazzu, nie sprawiało to kłopotów, i z niecierpliwością oczekiwali na otwarcie festiwalu.

„Traktowaliśmy ten festiwal jak otwarcie drzwi na Zachód, do prawdziwego świata. Nasz własny świat był nędzny i zastępczy” – wspominał jeden z widzów.

Przed rozpoczęciem koncertów, ulicami Sopotu przeszła „parada nowoorleańska”, która była otwartą parodią oficjalnych pochodów pierwszomajowych. Mało znany wówczas Sekstet Krzysztofa Komedy, imitował kondukt pogrzebowy tradycyjnego jazzu, zapowiadając tym samym własną erę nowoczesnego i awangardowego grania. „Uprawiamy muzykę dość eksperymentalną, którą trzeba umieć słuchać. Jesteśmy pierwszym tego rodzaju zespołem w Polsce” – przedstawił Krzysztof Komeda swoją formację w wywiadzie podczas festiwalu.

Tłum maszerował dzisiejszym deptakiem, wzbudzając istną sensację. Do festiwalowej legendy przeszła słynna historia z niesionymi w formie transparentów czterema wielkimi literami, które utworzyły w pewnym momencie niecenzuralne słowo „DUPA”.

Atmosferę ogromnego entuzjazmu, wręcz eksplozji wolności, której symbolem był jazz, świetnie oddaje fragment sopockiego festiwalu, uwieczniony przez Polską Kronikę Filmową z 1956 (od 4:05-5:55 min.)

„Festiwal Jazzowy w Sopocie 1956” PKF http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/10275

Z kolei słowo „międzynarodowy” wpisane było w nazwę imprezy mocno na wyrost. W 1956 zdołano zaledwie „z łapanki” ściągnąć do Sopotu zespół Kamila Hali z Czechosłowacji, który przebywał wówczas w Polsce, grając w… cyrku. Drugim zagranicznym uczestnikiem był dixielandowy zespół Dave’a Burmana, kornecisty z Wielkiej Brytanii, który potraktował wyjazd do Polski jako młodzieńczą przygodę i sposób na spędzenie miodowego miesiąca, choć tajne służby brytyjskie odradzały muzykom podróż do kraju komunistycznego, strasząc, że może to być podróż tylko w jedną stronę.

Koncerty zapowiadał i prowadził osobiście Leopold Tyrmand, a jazz królował niepodzielnie nie tylko na sopockich scenach, ale również na ulicach, w parkach i na plażach. Przed koncertami, Tyrmand instruował publiczność, w jaki sposób powinna reagować na muzykę. Zachęcał ją do oklaskiwania występów, co do tej pory było niecodziennym zjawiskiem, kojarzonym raczej z reakcją na przemówienia dygnitarzy.

Występy drugiego dnia zapowiadał Stefan Kisielewski, znany kompozytor i literat: „Występuję tutaj, jako gość z innego świata, świata muzyki tak zwanej poważnej. Wydaje mi się, że jazz jest niezwykle interesującym zjawiskiem artystycznym, muzycznym, a także obyczajowym, psychologicznym i socjologicznym. To zgromadzenie wygląda zupełnie inaczej niż koncert symfoniczny, i wydaje mi się bliższe współczesnej naturze. Jazz jest wszędzie i urabia zbiorową psychikę – to jest jego rewelacyjna społecznie właściwość. Festiwal uważam za start polskiego życia jazzowego”.

W piątek wieczorem odbyło się w Operze Leśnej, jeszcze nieprzykrytej dachem, wielkie Jam Session, w którym wystąpili wszyscy muzycy i soliści. W tym samym miejscu następnego dnia zorganizowano koncert All Stars. 12 sierpnia 1956, w niedzielę, zakończono całe wydarzenie muzycznym festynem z licznymi atrakcjami na Sopockim Molo.

Franciszek Walicki wspominał: „W ciągu siedmiu chłodnych wieczorów lata 1956, rozbrzmiewała w Sopocie melodia starej murzyńskiej pieśni „Swanee River” (to także pomysł Tyrmanda), inaugurująca kolejne koncerty festiwalu. Melodia ta stała się później tradycyjnym sygnałem wszystkich następnych festiwali jazzowych w Polsce, z Jazz Jamboree włącznie.

6 sierpnia 1956 uroczystego otwarcia pierwszej imprezy dokonał Stefan Kisielewski, a Leopold Tyrmand zaprezentował pierwszy zespół.

W ciągu siedmiu kolejnych dni sierpnia, ponad 30 tysięcy młodych ludzi, przybyłych na Wybrzeże z najdalszych zakątków kraju, zakochanych w Armstrongu, Parkerze i Brubecku, oklaskiwało występy najciekawszych zespołów, i przeżywało emocje, których dostarczyć może tylko jazz w nie najgorszym wykonaniu” (dziennikbaltycki.pl).

Sekstet Komedy był zespołem, stworzonym zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Jedynym muzykiem z tego legendarnego sekstetu, grającym czynnie jazz do dzisiaj, jest Jan Ptaszyn Wróblewski. Tak zapamiętał on atmosferę tego muzycznego święta młodego pokolenia: „Nam się w ogóle nie śniło, że może być coś takiego jak festiwal. Festiwal ogólnopolski, międzynarodowy. Przecież ja nigdzie przedtem nie grałem, poza zabawami tanecznymi w Poznaniu, wyłącznie dla kolegów-studentów. To było wielkie wydarzenie nie tylko dla nas debiutantów, ale i dla weteranów, jak Trzaskowski i Matuszkiewicz. I oni czuli presję, ale też byli podbudowani tym wszystkim, co się działo. Do Sopotu przyjechało dziesiątki tysięcy ludzi z całej Polski. Kiedy szedł ów legendarny, otwierający pochód, to na sopockim deptaku nie było gdzie palca wcisnąć. Przez 24 godziny na dobę trwała przedziwna, wspaniała atmosfera. Tłumy nieustannie przewalały się po deptakach, tysiące koczowały na plażach. Wszyscy ze sobą nawiązywali kontakt. W Sopocie pojawiły się pewne określone środowiska. Trudno pominąć Piwnicę pod Baranami, teatrzyk Bim-Bom, z Cybulskim, Afanasjewem, Kobielą. Tu następowało silne związanie się tej generacji” (dziennikbaltycki.pl).

Oczywiście, pomysłodawcy i organizatorzy festiwalu nie zdawali sobie wtedy jeszcze sprawy, że to wydarzenie będzie miało charakter przełomowy, że zapisze się na trwałe nie tylko w historii polskiej muzyki, ale i – w pewnym sensie – polityki, przecierając szlaki nie tylko dla nowych trendów w sztuce i kulturze.

Trafnie jednak diagnozował to zjawisko główny sprawca całego zamieszania, Franciszek Walicki, który zresztą już po kilku latach stanął na czele kolejnej rewolucji obyczajowej i muzycznej, stając się „ojcem chrzestnym” polskiego rocka. Walicki podsumował: „Festiwal sopocki był nie tylko imprezą muzyczną. Był on także szczególnego rodzaju manifestacją młodzieży przeciwko długiemu okresowi drętwej mowy, przeciwko ponuractwu i doktrynerstwu, nudzie i szarzyźnie, przeciwko metodom bezmyślnego prowadzenia za rękę i obowiązującej zasadzie uszczęśliwiania ludzi wbrew ich woli” (dziennikbaltycki.pl).

WYBORY MISS PIĘKNOŚCI

Festiwal muzyki jazzowej był przełomowym wydarzeniem nie tylko pod względem muzycznym, ale również kulturowo-społecznym. W ramach imprezy, odbyły się pierwsze Wybory Miss Piękności w powojennej Polsce. Dość szybko zdecydowano o przeniesieniu pokazu modelek na dach pobliskiego budynku, ponieważ entuzjazm tłumu zagrażał bezpieczeństwu dziewcząt, występujących na estradzie – przewrócono estradę. Ostatniego dnia festiwalu, 12 sierpnia 1956, Miss Sopotu została wybrana Elżbieta Sosińska, młoda studentka z Wrocławia.

NARODZINY JAZZ JAMBOREE

W następnym roku, impreza odbyła się w Sopocie ponownie, tym razem już w naprawdę międzynarodowej obsadzie, z udziałem czołówki ówczesnego jazzu z Zachodnich Niemiec, a także nowoorleańskiego klarnecisty Alberta Nicholasa i białego bluesmana Billa Ramseya, który nie mógł przez długie lata uwierzyć, że śpiewana przez niego „Caldonia” otworzyła nowy rozdział w Polsce pod nazwą „rock and roll”. Władze komunistyczne wyciągnęły wnioski, i znacznie lepiej kontrolowały spontaniczne nastroje publiczności.

Fragmenty występu Melomanów i innych zespołów w Sopocie 1957 pokazuje kronika WFDiF (pierwsze 2 minuty)

https://www.youtube.com/watch?v=XsYf01Hbk7c

W 1958 festiwal w Sopocie już nie odbył się, zaś kulisy przegranej walki o jego utrzymanie mogłyby stać się kanwą niezłej powieści. Kontynuowano ideę corocznych festiwali w Warszawie, początkowo pod nazwą Jazz ’58, a następnie już jako Jazz Jamboree.

ALBUM „JAZZ ’56” z 2017

„Jazz 56” to trzypłytowe wydawnictwo, dokumentujące I Międzynarodowy Festiwal Muzyki Jazzowej w Sopocie 1956.
W dziejach fonografii, zapis festiwalu Sopot ’56 jest wydarzeniem bez precedensu. Z jazzowej odwilży 1956 wyłoniło się kilka postaci. Przede wszystkim pianiści – Andrzej Kurylewicz, Andrzej Trzaskowski i Krzysztof Komeda, ale także saksofoniści – Jan Ptaszyn Wróblewski i Jerzy Duduś Matuszkiewicz. Byli to nieliczni w Polsce muzycy już z pewnym przygotowaniem i dorobkiem jazzowym. Nagrania dobrze oddają ogromny entuzjazm, wręcz eksplozję wolności, której symbolem był jazz w Sopocie.

CD 1

Sekstet Komedy (Krzysztof Komeda – piano, Jerzy Milian – vibraphone, Jan Ptaszyn Wróblewski – clarinet, Stanislaw Pludra – alto sax, Józef Stolarz – bass, Jan Zylber – drums). Komeda Sextet stał się pierwszą polską grupą jazzową, grającą muzykę nowoczesną, a jego nowatorskie wykonania utorowały drogę dla jazzu w Polsce. Zespół grał jazz, nawiązujący do tradycji europejskich. Spektakularny sukces na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie w 1956 stał się przełomowym w jego karierze. Koncert ten wywrócił świat młodego lekarza do góry nogami, a Polakom otworzył uszy na nieznaną dotąd muzykę, opartą na improwizacji i emocjach:

Opis występu Sekstetu Komedy podczas I Festiwalu w Sopocie znajdujemy w książce Jacka Wróblewskiego „Globtrotter. Rzecz o Janie Ptaszynie Wróblewskim” z 2006:

„Roman Waschko wszedł na scenę i powiódł wzrokiem po publiczności. Zorientowawszy się, jakiego kalibru ludzi ma przed sobą, odczekał aż wszyscy umilkną, a potem zaczął cicho mówić:
– Proszę państwa, to, co za chwilę usłyszycie, to muzyka trudna i ambitna. Przeznaczona jest wyłącznie dla koneserów, więc prosimy państwa o wyrozumiałość.
– To szczwany lis – powiedział Zylber z uznaniem.
Wiadomo było, że każdy z obecnych uważa się za konesera, i nikt nie śmie wykazać się brakiem obycia. Za takie zaś po mowie Waschko uchodzić mogły gwizdy, wychodzenie z sali oraz brak aplauzu.
– Przed państwem Sekstet Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego!”
Nieubłaganie zbliżał się przełomowy moment polskiego jazzu. Komeda policzył do trzech i zaczął się występ pierwszego w kraju, wyłącznie modern jazzowego zespołu. Atmosfera z minuty na minutę stawała się coraz gorętsza. Czegoś podobnego jeszcze nikt nie słyszał. Żadnego grania do tańca, żadnego efekciarstwa. Muzycy na scenie zachowywali się niczym członkowie konduktu pogrzebowego, czyli nikt nie podskakiwał, nie robił głupich min, nie machał rękami. Wszyscy skoncentrowani byli tylko na muzyce. I publiczność uległa. Po raz pierwszy, jazzowego koncertu wyłącznie słuchano. W napięciu, z namaszczeniem. Na sopocką scenę spłynął duch Nowego Jorku i zaoceaniczny klimat. Muzyka, kojarzona z buntem, rozrywką i murzyńskimi zabawami, w tej właśnie chwili przerodziła się nad Bałtykiem w sztukę. Huknęły oklaski. Na samo zakończenie zespół zagrał “Memory of Bach”, którego współautorem był Jerzy Milian. Publiczność oniemiała”.

1. Sygnał i zapowiedź

Sygnał festiwalu, a następnie zapowiedź Sekstetu Komedy w wykonaniu Leopolda Tyrmanda:

„Krzysztof Komeda-Trzciński – z zawodu lekarz, fortepian
Jerzy Milian – plastyk, wibrafon
Stanislaw Pludra – muzyk zawodowy, alto saks
Jan Wróblewski – student Politechniki Poznańskiej, sax baryton, klarnet
Józef Stolarz – student konserwatorium, kontrabas
Jan Zylber – inżynier, na perkusji” https://www.youtube.com/watch?v=u7o6oqsui-8

2. The Champ

3. Love Me or Leave Me

4. Memory of Bach

5. Take the A Train

6. Other One Blues

7. Django

8. Kotek w chmurach (Gladys)

9. Lover Come Back to Me

10. Blues in the Closet

Komeda Sextet – „Memory of Bach”, Live @ 1st Sopot Jazz Festival 1956

CD 2

Melomani (Jerzy Matuszkiewicz – clarinet, soprano sax, Andrzej Trzaskowski – piano, Alojzy Thomys – alto sax, Andrzej Wojciechowski – trumpet, Witold Sobociński – trombone, Witold Kujawski – bass, Antoni Studziński – drums, feat. Jean Johnson – vocal)

1. Zapowiedź

2. Basin Street Blues

3. Dallas Blues (feat. Jean Johnson)

4. Moonglow (Jerzy Matuszkiewicz solo)

5. Jump Around the Clock (feat. Jean Johnson)

6. Lullaby (Alojzy Thomys solo)

7. Chet Baker Stomp
8. Sweet Georgia Brown
9. What Am I Here For

Zespół Andrzeja Kurylewicza
10. Zapowiedź
11. Tenor Madness
12. Line for Lyons
13. Greatest There Is
14. Yesterdays
15. Tea for Two
16. Pamiętasz Capri
17. Drum Boogie

CD 3

Drążek i Pięciu
1. Zapowiedź
2. Muskrat Ramble
3. C Jam Blues

Zespół Zygmunta Wicharego
4. St. Louis Blues
5. Drum Boogie
6. Zagraj na bandżo (Hey, Mr. Banjo)

Zespół Jerzego Grzewińskiego
7. Be Bop Stomp
8. Kukurydza

Zespół Kamila Hali (Czechoslowacja)
9. Blue Skies
10. Twelve Street Rag

Zespół Pawła Gruenspana
11. Harlem Nocturne
12. Drum Rhapsody

Pinokio
13. Black and Blue
14. Flamingo

The Dave Burman Jazz Group (UK)
15. Down by the Riverside
16. Swanee River

Źródła: https://dziennikbaltycki.pl/60-rocznica-i…

http://jazzforum.com.pl/…/

Zdjęcia pochodzą z Muzeum Jazzu oraz ze stron culture.pl, dziennikbaltycki.pl, jazzforum.com.pl i i nnych. Opisy pod zdjęciami.