W TYM ROKU 60 LAT STODOŁY

przygotował: Andrzej Rumianowski

TEKST: Bogumił Paszkiewicz

Ogłaszam, że rok jubileuszu 60-lecia Stodoły właśnie się zaczął. Stodoła we wszystkich swoich siedzibach stała jazzem.

Przy okazji remontu mieszkania znalazłem całą masę rzeczy, o których nie miałem pojęcia, że się uchowały. Wszystko mocno zakurzone: książki, plakaty, afisze, zaproszenia, wizytówki, programy i foldery, wycinki prasowe i czasopisma, fotografie, notatki.  Część z nich trafi do Muzeum Jazzu, część najbardziej zniszczona poszła na śmietnik, zgodnie z kategorycznym życzeniem pana doktora alergologa.  Jego werdykt brzmiał: Tyle papieru, ile się zmieści za szkłem. Tego „za szkłem” udało się wygospodarować całkiem sporo, ale i tak kilkaset książek trzeba było oddać, a część zwyczajnie zostawić na parapecie w hallu, skąd zresztą znikały błyskawicznie.

Pewna niewielka część tych zakurzonych skarbów dotyczy Stodoły w różnych jej okresach. M.in. niekompletny rękopis mojego artykułu, o którym nie wiem nawet, czy doczekał się druku. Jeśli, to zapewne w „Radarze”, w którym umieszczałem przeważnie jazzowe kawałki – mimo oficjalnego szlabanu na każdą moją publikację poza „Światem Głuchych”, gdzie władza ludowa łaskawie mnie zatrudniła po wygranym w stanie wojennym (!) procesie z RSW Prasa-Książka-Ruch).

Rękopis można chyba datować na 1986 rok, bo  towarzysząca mu fotografia (autor Zdzisław Kwilecki, „Życie Warszawy”) przedstawia dzielenie imponującego jubileuszowego tortu na 30-lecie. Na pierwszym planie ikona klubu, Gienek Frajer vel Halski.

Wszystkie znaki na torcie wskazują, że fota (autor Zdzisław Kwilecki, "Życie Warszawy") przedstawia finał jubileuszu 30-lecia Stodoły. Latka lecą i za parędziesiąt godzin wchodzimy w rok 60-lecia. Na pierwszym planie ikona klubu, Gienek Frajer vel Halski. Rozpoznałem też red. Krzysztofa Waśniewskiego i naszego sąsiada, ucznia mojej Mamy - inż. Wojtka (Wieśka) Maciejczuka, ale to już zupełnie inna historia. — z: Wojtek (Wiesiek) Maciejczuk

Wszystkie znaki na torcie wskazują, że fotografia (autor Zdzisław Kwilecki, „Życie Warszawy”) przedstawia finał jubileuszu 30-lecia Stodoły. Latka lecą i wchodzimy w rok 60-lecia. Na pierwszym planie ikona klubu, Gienek Frajer vel Halski. Rozpoznałem też red. Krzysztofa Waśniewskiego i naszego sąsiada, ucznia mojej Mamy – inż. Wojtka (Wieśka) Maciejczuka, ale to już zupełnie inna historia. — z: Wojtek (Wiesiek) Maciejczuk

Stodoła story, czyli

Jubileuszowy tort z okruchów pamięci

Zanim trwający do białego rana bal zakończył główne obchody – jubileuszowe szaleństwo w Stodole, jak przystało na dobry odpust, trwało 8 dni i nocy. 30-lecie uczczono hucznie i z fasonem. Tort był wielki jak góra i całkiem smaczny, jeśli ktoś lubi torty. Tym, którzy lubią spróbuję przedstawić – jeśli tak można się wyrazić – metaforyczny tort ze wspomnień. Mój prywatny, jubileuszowy tort z okruchów pamięci.

Tort ów składa się z 5 koncentrycznych kręgów, symbolizujących kolejne siedziby klubu. Licząc od dołu, kręgiem pierwszym, fundamentalnym, będzie legendarna Stodoła przy ul. Emilii Plater 49. W obszernym baraku pod tym adresem najpierw mieściła się stołówka budowniczych Pałacu Kultury i Nauki, później osławiona mordownia pod nazwą „Turystyczna”, wreszcie budynek otrzymała (razem z osiedlem fińskich domków na Jelonkach) Politechnika Warszawska  z przeznaczeniem na stołówkę akademicką. I wtedy ktoś zaproponował, a ktoś inny zdecydował, żeby obskurny barak pełnił również funkcję klubu studenckiego. Nazwa nasuwała się sama; zamiast wstydliwie ukrywać siermiężny prymityw, uczyniono z niego cnotę. I tak powstała Stodoła – na trochę, bo budynek był przeznaczony do rozbiórki, ale jak wiadomo wszelka prowizorka ma długie życie.

Jest rzeczą znaną i opisaną, że Stodoła narodziła się przy dźwiękach jazzu: 5 kwietnia 1956 roku, na inauguracyjnej imprezie grał do tańca zespół Janusza Zabieglińskiego. Od tego momentu klub, jazz i taniec były sobie niezmiennie wierne. Jak powiedzieliśmy, był rok 1956, rok odwilży i nadziei, raptem można było publicznie słuchać jazzu, tańczyć coś innego niż walczyka, grać w brydża. Kluby studenckie wyrastały jak grzyby po deszczu, kluby dyktowały modę i styl bycia.

Najważniejszą pozycją w działalności klubowej były wieczorki taneczne.  Proszę się nie uśmiechać z pobłażaniem. Jeszcze przecież tak niedawno bezpardonowo potępiano boogie-woogie jako jeden ze społecznych przejawów imperialistycznego bandytyzmu i zadawano retoryczne pytanie: Czy może istnieć boogie-woogie, które bez wstydu mógłby zatańczyć student Polski Ludowej?  Raptem okazało się, że może i ustrój się od tego nie zawali. A najsławniejszą, najbardziej obleganą ze wszystkich tancbud była stara Stodoła. Symptomatyczne, że wszyscy pamiętają parę najlepszych tancerzy – Izę Zabieglińską i Henia Melomana, a prawie nikt pierwszego prezesa klubu (Dolindowskiego, imienia nie udało mi się ustalić). [Uzupełnienie po latach. Jerzy Karpiński, w swojej nieocenionej książce Wokół „Stodoły”, 1956-1981 (rok wydania chyba 1984) wymienia przed Januszem Dolindowskim przewodniczącego Rady Klubu Jarosława Bychowskiego oraz Zbigniewa Bzymka].

Tak więc w moim wyimaginowanym torcie taniec i jazz zajmują niepoślednie miejsce i to przez wszystkie kręgi.

Podobnie eksponowane miejsce trzeba przyznać kabaretowi, chociaż nie w każdej Stodole święcił triumfy, bo i talenty nie rodzą się na kamieniu, i nie każdy czas sprzyja temu gatunkowi tak jak koniec lat pięćdziesiątych. Ówczesne programy Stodoły cieszyły się olbrzymim powodzeniem;: W tym szaleństwie jest metoda (z pierwszym publicznym strip-teasem, o którym pisano, że stanowi przekorny protest przeciw purytanizmowi i obłudzie, panujących w tej dziedzinie przez wiele lat  i z pierwszymi gwiazdami Sławą Przybylską, Krystyną Chimanienko i Janem Stanisławskim),  Jutro będzie lepiej,  Balią przez hadwao,  Wszystko może się zdaŻyć, ale prawdziwe rekordy frekwencji i uznania pobił głośny Ubu Król – fantazja skandaliczna na tematy Alfreda Jarry.  Spektakl ten… [Tu kończy się tekst rękopisu. Brakuje Trębackiej (kolebka warszawskiego big-beatu we wzorowej koegzystencji z jazzem tradycyjnym), Wspólnej (pożar), Nowowiejskiej (kabaret, jazz), Batorego. Na osobnej kartce jeszcze tylko kilka zdań projektu zakończenia.].

I na koniec może rzecz najważniejsza. Furda artyści, prezesi a nawet bramkarze, z których wielu przecież przeszło do legendy klubu i nie tylko klubu W Stodole od zawsze najważniejsza była publiczność. To ona w gruncie rzeczy decydowała i decyduje, co jest grane. Dlatego dziś, [czyli 30 lat temu], kiedy z estrady klubowej słychać łomot rocka, a parkietem rządzą DJ-e, mówię sobie – milcz serce, a tort epoki disco niech piecze kto inny.