Waldemar Kurpiński ostatnie pożegnanie


Oprac. Andrzej Rumianowski na podstawie tekstów red. Pawła Brodowskiego i sędziego Jerzego Stępnia wygłoszonych na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.


19 czerwca 2024 roku. na Cmentarzu Bródnowskim pożegnaliśmy klarnecistę i saksofonistę barytonowego, naszego przyjaciela, Waldemara Kurpińskiego

W imieniu środowiska jazzowego zmarłego kolegę pożegnali: Paweł Brodowski i Jerzy Stępień.


Paweł Brodowski:
– Dziś Waldka Kurpińskiego żegna syn Piotr, synowa i ich dwie córki, żegna Go rodzina i przybyli przyjaciele.


Przypadek to niezwykły, dziś rano świeciło słońce, teraz też świeci słońce, ale jak ruszył kondukt od bramy, to zaczął padać deszcz.

Niebo się rozpłakało.

Było nam strasznie smutno, przede wszystkim smutna była muzyka, która towarzyszyła nam w tej ostatniej drodze do grobu.

Teraz znowu wyszło słońce, radujemy się, że znaliśmy Waldka, że żyliśmy wtedy, kiedy on żył, że obdarowywał nas swoją muzyką.
Waldek Kurpiński należał do pokolenia tuż przedwojennego, był z roku 1939 roku, trochę młodszy niż Wojtek Karolak, trochę starszy niż Zbyszek Namysłowski. Jego rówieśnikiem i kolegą z klasy był Marek Gaszyński.

To było pokolenie, które po okresie katakumbowym otworzyło nową epokę w historii polskiego jazzu, epokę jazzu profesjonalnego.
To był już okres stabilizacji, kiedy ton zaczęli nadawać muzycy wykształceni, po studiach muzycznych, zawodowcy.

Miał podwójne nazwisko Kurpiński-Krupiński. To nas trochę bawiło, taka dziwna zbitka dwóch nazwisk. Pochodził ze starej rodziny warszawskiej. Jego dziadek jeszcze przed rewolucją wyjechał do Rosji, do pracy i jak wrócił to zobaczył, że w metryce ma wpisane Kurpiński, a w paszporcie Krupiński i żeby uniknąć komplikacji postanowił przyjąć podwójne nazwisko. Kurpiński-Krupiński, nie wszyscy o tym wiedzą.

Do szkoły podstawowej i liceum przy ulicy Wiktorskiej na Górnym Mokotowie chodził Waldek razem z Markiem Gaszyńskim. Tam się zaprzyjaźnili i ta ich przyjaźń została na całe życie.

Z Markiem Karewiczem poznali się w połowie lat 50-tych. Grali razem w orkiestrze symfonicznej Jerzego Kolasińskiego przy Młodzieżowym Domu Kultury na Rozbrat. Waldek grał na klarnecie, Marek na trąbce. Latem 1956 roku byli z tą orkiestrą na obozie letnim. Marek Karewicz przeczytał anons w gazecie, że na Wybrzeżu odbywa się festiwal w Sopocie i mieli tam razem pojechać.
Spytałem kiedyś Waldka: „Waldek, ty byłeś oczywiście w roku 56 na Festiwalu w Sopocie?” „Nie, nie byłem, byłem dopiero na drugim”. „Przecież Marek Karewicz odpowiadał, że byliście razem gdzieś na obozie i stamtąd pojechaliście na festiwal do Sopotu”. Waldek na to: „To prawda, mieliśmy pojechać, ale nie pojechaliśmy”.

Na Festiwalu w Sopocie Waldek był w roku 1957, jeszcze jako widz.

Już w połowie lat 50-tych grał na klarnecie w zespole dixielandowym Six Boys Stompers. Z zespołem tym zagrał na inauguracji Hot Clubu Hybrydy w roku 1957. W roku 58 zespół ten brał udział w konkursie jazzu tradycyjnego w kinie Klub. Pierwsze miejsce zajął zespół New Orleans Stompers, drugie Modern Dixielanders, a trzecie właśnie Six Boys Stompers. W 1958 roku Waldek odszedł do New Orleans Stompers.

Widzimy go na zdjęciach z Jazz Campingu Kalatówki 59 na jam session obok Ptaszyna, Zbyszka Namysłowskiego, Dyzia Rudzińskiego i kilku innych muzyków. Tam się wyżywali, to była fantastyczna przygoda dla nich wszystkich. W latach 1959-61 grał ze Stompersami na wieczorkach tanecznych w klubie Sezam. Ten klub stał się wkrótce warszawską kolebką big-beatu (1962-63).
W 1958 roku Waldek Kurpiński wystąpił z zespołem New Orleans Stompers na koncercie w Filharmonii Narodowej i na pierwszym Jazz Jamboree. Kilka utworów z jego udziałem wydanych został w 1965 roku na płycie „New Orleans Stompers”, która zainaugurowała słynną serię „Polish Jazz”.

W 1960 wyjechał na pierwsze koncerty za granicą. W 1962 koncertował z oktetem Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza w Finlandii. To już była troszeczkę inna muzyka, bardziej swingowa. Tak się to wszystko zaczynało. 

Waldek był obecny wszędzie ze swoim saksofonem, z klarnetem, na koncertach, na potańcówkach, w Dziekance, w Hybrydach, w Stodole. W roku 1970 nagrał płytę Big Bandem Stodoła. Wkrótce przyłączył się do Studia Jazzowego Polskiego Radia Jana Ptaszyna Wróblewskiego, grał na klarnecie i barytonie w sekcji saksofonów. Baryton – niby instrument rzadki, ale w big bandzie absolutnie niezbędny. Jak napisał niedawno Jacek Wróblewski, big band bez barytonu nie istnieje. I to właśnie zabezpieczał Waldek Kurpiński. Przez kilkanaście lat grał w Orkiestrze Studio S1 Polskiej Radia i Telewizji Andrzeja Trzaskowskiego. Na Jazz Jamboree wystąpili w 1983 roku.

Jego ważną orkiestrową przygodą był też Big Band Wiesława Pieregorólki. Waldek mówił, że to był najlepszy polski big band tamtych czasów, grała w nim prawie cała nasza czołówka. Nagrali fantastyczną płytę. Waldek był muzykiem orkiestrowym, zawodowym, sesyjnym. Grał nie tylko jazz, ale też muzykę rozrywkową. Jeździł na długie tournées koncertowe, na przykład do Rosji z Anną German .

Zaczął wjeżdżać na statki oceaniczne. To też była wielka przygoda. Z tych statków przywoził różne filmy, płyty, miał wielką płytotekę. Dzwonił do kolegów, chciał dzielić się tymi płytami. Pisał recenzje płytowe dla Jazz Forum. Lubił o tej muzyce mówić, a był urodzonym gawędziarzem. Jak prowadził z kolegami rozmowy telefoniczne, to rozmowy te trwały godzinę albo dwie. Miał tyle zawsze do powiedzenia.
Posiadał niezwykłe poczucie humoru, sypał anegdotami, skojarzeniami, miał swoje charakterystyczne powiedzonka. Pamiętam, że on nigdy nie mówił „Studio Jazzowe Polskiego Radia”, lecz „studnia jazzowa”, co wywoływało od razu rozbawienie.

Najpierw zaczął grać na klarnecie. Nie wiem, kto był jego wzorem, przypuszczalnie między innymi Benny Goodman. Później wielbił Eddie’ego Danielsa. A na barytonie jego idolami byli Harry Carney z Orkiestry Ellingtona i oczywiście Gerry Mulligan, który przyjechał do Polski z Brubeckiem w roku 1970.

Waldek Kurpiński był dla nas „Gerrym Mulliganem polskiego jazzu”. W tym skojarzeniu było dużo prawdy. Miał nie tylko podobny ton saksofonu, ale także podobną sylwetkę, posturę, miał podobne uczesanie (na jerzyka). Harry’ego Carneya spotkał podczas wizyty Orkiestry Ellingtona na Jazz Jamboree w 1971 roku. Tam gdzieś za kulisami nawiązał z legendarnym saksofonistą pogawędkę, a przechodzący obok Ellington zatrzymał się i podał mu rękę. Można więc powiedzieć , że Waldka namaścił sam Duke Ellington. Waldek pasjonował się też fotografią. Pozostawił wiele znakomitych fotografii jazzowych z tamtych czasów.

Waldek Kurpiński był muzykiem profesjonalnym, zawodowym, wszechstronnym. Uczestniczył również w koncertach i nagraniach różnych rodzajów muzyki, symfonicznej i rozrywkowej.
Grał m.in. w „Jutrzni” i „KosmogoniiPendereckiego, współpracował z Jerzym Maksymiukiem, który był jego sąsiadem bliskim. Tę przyjaźń bardzo cenił. Godzinami rozmawiali o muzyce.

Z żoną Ewą poznali się w 1959 roku, gdy mieli po 20 lat. Razem chodzili do Szkoły Muzycznej imienia Karola… Kurpińskiego w Łazienkach. Ewa uczyła się gry na fortepianie, Waldek na klarnecie. Rok później, w 1960, przyszedł na świat ich syn Piotr. Piotr Kurpiński-Krupiński (który podwójnym nazwiskiem kontynuuje tradycję rodzinną. Ewa (pochowana tutaj na cmentarzu dwa i pół roku temu) stała się słynną i bardzo cenioną kopistką, jej specjalizacją było rozpisywanie nut na poszczególne instrumenty. Współpracowała m.in. z Adamem Sławińskim, Janem Ptaszynem Wróblewskim, Andrzejem Trzaskowskim, Jerzym Maksymiukiem.

Myślę, że Waldek odszedł z tęsknoty za Ewą. Ostatnimi laty rzadko wychodził z domu, ale odbierał telefony, można było z nim rozmawiać, ale stan zdrowia zaczął się gwałtownie pogorszać. Zmarł w Domu Opieki Społecznej na Białołęce. 
Dzisiaj żegnamy Waldka, naszego wspaniałego kochanego przyjaciela. Waldek, niech Ci ziemia lekką będzie!

Paweł Brodowski

Teraz głos zabrał sędzia Jerzy Stępień, który odprowadził Waldka do miejsca spoczynku maszerując z saksofonem w rękach razem z muzykami jazzowej orkiestry dętej:

– Chciałbym pożegnać Waldka w imieniu tych wszystkich jego uczniów, także i takich ze spóźnionym powołaniem, jak Borys Janczarski, czy ja.
To on nas zaprosił, żebyśmy zostali jego uczniami i rozpoczęła się w moim przypadku, ale myślę, że w przypadku wielu osób, wspaniała przygoda – nauki i rozmów z Waldkiem w jego wspaniałej pracowni.

Te lekcje oczywiście zaczynały się od takiej normalnej, szkolnej, że tak powiem, musztry, trwały wiele godzin i właściwie szybko się przekształcały cały w rozmowę o muzyce, o sztuce, o polityce, o wszystkim. Słuchało się z nim płyt, bo starał się także zakodować naszą wrażliwość na dźwięk, na ten jazz powiedziałbym mainstreamowy, który szczególnie kochał.

Przed chwilą Paweł mówił o jego przyjaźniach w kręgu muzyki klasycznej. 
Partia saksofonowa w „De natura sonorisPendereckiego, jak mi opowiadał, w gruncie rzeczy była napisana dla jego saksofonu barytonowego, to naprawdę wielkie Jego osiągnięcie.

Słuchając różnych płyt z jego płytoteki trafiłem też na materiał dźwiękowy nagrany w Stanach Zjednoczonych z Kenny Drew Juniorem, który nigdy nie stał się płytą z jakichś powodów, ale warto tego przynajmniej posłuchać, albo doprowadzić do wydania tej płyty, bo naprawdę tam pokazuje się cała maestria Waldka jako improwizatora. On tam miał dużo przestrzeni i czasu do tego, żeby naprawdę pokazać, co potrafi. I kochał ten swój instrument. Ten konkretny instrument, nigdy się z nim nie rozstawał, widział w nim jakieś specjalne medium.

No i był bardzo gościnny, nie tylko otwierający pracownię muzyczną, ale w ogóle dom.
Dzięki temu można było poznać jego wspaniałą żonę. Teraz dowiedziałem się też z różnego rodzaju wpisów w mediach społecznościowych, że wszystkie kompozycje Krzesimira Dębskiego, wszystkie kompozycje Maksymiuka były rozpisywane przez Ewę.

Trzeba się pogodzić z takim następstwem zdarzeń jakie dziś przeżywamy.
Ja jemu osobiście naprawdę bardzo wiele zawdzięczam i nigdy nie będę mógł o tym zapomnieć.

Jeszcze wspomnę o takim historycznym przypadku. Przecież Waldek grał na pierwszej płycie z serii Polish Jazz. To byli Warszawscy Stompersi. To były nagrania z przełomu lat 50-tych, 60-tych, ale wydane w roku 65-tym. Ta płyta zapoczątkowała słynną serię „Polish Jazz”.

Waldek urodził się 29 sierpnia 1939, więc gdyby pożył jeszcze dwa miesiące, to miałby 85 lat, a tak zaliczamy mu tylko 84, ale i tak żył stosunkowo długo jak na prawdziwe, jazzowe życie, które prowadził.

Jeszcze chciałbym jedną rzecz dodać, mianowicie te słynne jam session w Tygmoncie.
To właśnie Waldek mnie tam któregoś dnia zaprowadził i kazał grać.
Proszę sobie wyobrazić jaki to był dla mnie stres. To był taki moment przełamania.
To było coś zupełnie nadzwyczajnego. Na dodatek nagrał cały wieczór i dał mi płytę z tym nagraniem, bym mógł sobie spokojnie przesłuchać co wtedy grałem.

Panie Piotrze (tu Jerzy Stępień zwrócił się do syna Waldka), bardzo Pana kochał. Mówił o Pańskim talencie, o wspaniałym zadęciu, bo Pan grał oboju, prawda? -na fagocie, -na fagocie, przepraszam, żałował trochę, że Pan nie poszedł w jego ślady, ale z drugiej strony rozumiał pański wybór.
I jeszcze jedna rzecz na koniec. Do końca utrzymywał bliskie kontakty ze swoimi przyjaciółmi, ze środowiskiem jazzowym. Bardzo tym się interesował, tym żył.
Pamiętam, że na co dzień rozmawiał z Januszem Muniakiem oraz Dudusiem Matuszkiewiczem.
To były takie gorące linie telefoniczne.


Jerzy Stępień

Na koniec głos zabrał Piotr Kurpiński:
Dziękuję bardzo, przepraszam, nie będę przemawiał, bo się nie nadaję dzisiaj do tego, ale chciałem Państwu bardzo, bardzo podziękować za obecność, za ciepłe słowa.
Naprawdę jestem bardzo wzruszony. Dziękuję Państwu bardzo.