Witold Sobociński nie żyje

Oprac. Ewa Kałużna, fot. Andrzej Rumianowski

19 listopada 2018, zmarł legendarny perkusista jazzowy i legendarny operator filmowy –

WITOLD SOBOCIŃSKI

(ur. 15 października 1929, zm. 19 listopada 2018).
Na jego dokonania operatorskie znacząco wpłynęło to, że podczas studiów i tuż po nich grał na puzonie oraz – co ważniejsze – na perkusji w Melomanach, pierwszym polskim zespole jazzowym z prawdziwego zdarzenia. Podobnie jak część kolegów z zespołu (Jerzy ,,Duduś” Matuszkiewicz, Andrzej ,,Idon” Wojciechowski), miał ksywkę. Jego ksywka – ,,Dentox” – wzięła się od nazwy pasty do zębów.

Melomani byli zespołem jazzowym, który skupiał muzyków-amatorów Łodzi i Krakowa, potem także Warszawy i Poznania. Początkowo tworzyła go grupa muzyków, związanych wcześniej z, działającym przy Polskiej YMCA w Łodzi, Klubem MelomaniJerzy ,,Duduś” Matuszkiewicz, Witold Kujawski, Witold ,,Dentox” Sobociński, Andrzej Trzaskowski, Andrzej ,,Idon” Wojciechowski, później dołączył Antoni Studziński.

W tym czasie trudno nawet było mówić o zespole z prawdziwego zdarzenia, była to bowiem grupa miłośników jazzu, amatorów, którzy spotykali się co pewien czas, by wspólnie pomuzykować dla przyjemności. Miejsce do grania znaleźli w przyjaznych murach łódzkiej filmówki, której atmosfera artystycznej wolności i niezależności doskonale współgrała z jazzowym paradygmatem. Mniej więcej raz w tygodniu zespół koncertował w prywatnych mieszkaniach lub grał do tańca, głównie w Łodzi, czasem w Krakowie lub w Warszawie.
Uprawianie i słuchanie jazzu uznano w tym czasie za przejaw sympatii dla wrogiej ideologii. Muzyka jazzowa miała zniknąć z estrady i anteny radiowej. Lata te w dziejach jazzu polskiego nazwano ,,okresem katakumbowym„. Melomani i inne zespoły grali jazz na balach i w prywatnych mieszkaniach.

W 1952 do zespołu dołączył drugi pianista – Krzysztof Trzciński ,,Komeda”.
„Wtedy w Polsce kilkanaście osób grało jazz. Kontaktowaliśmy się ze sobą, choć prawie nie było telefonów. Wiedzieliśmy, że w Warszawie był pianista Gwidon Widelski, a w Poznaniu Krzysio Trzciński, który miał studiować medycynę. Krzysia odkrył nasz basista Witold Kujawski z Krakowa. W Łodzi istniał Klub Melomanów, z którego przygarnąłem dwóch muzyków: Witek Sobociński grał na gitarze, kontrabasie i perkusji, Andrzej Wojciechowski na trąbce. Z Krakowa dojeżdżał też pianista Andrzej Trzaskowski, który interesował się bebopem, stylem Dizzy’ego Gillespiego i Charliego Parkera. Gdy doszedł do nas Krzysztof Trzciński, wtedy jeszcze nie Komeda, jeden z pianistów musiał grać na akordeonie. Ponieważ Trzciński nie umiał, grał Trzaskowski. Wojciechowski i Sobociński byli dowcipnisiami. Wymyślali scenki, w których jeden reklamował firmę Idon, a drugi Dentox. Licytowali się, która jest lepsza. Od tego czasu Andrzej Wojciechowski został Idonem, a Sobociński – Dentoxemhttps://www.youtube.com/watch?v=epo2Ed6Vm1o


Witold Sobociński po latach zrealizował zdjęcia do, opowiadającego o konspiracyjnym uprawianiu jazzu w tamtych latach i o Melomanach, filmu Feliksa Falka „Był jazz” (1981) https://vod.pl/filmy/byl-jazz/m193txw

„Myślę, że muzyka przerzuciła się u mnie na poczucie rytmu filmowego, konstruowanie obrazu. Byłem szybki w improwizacjach i tak samo szybki w rozpoznawaniu tajemnicy reżysera. Tego, co w sobie nosi. Małpia zręczność – mam to we krwi z jazzu” – wspominał Sobociński w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim.

Jako muzyk miał znakomite wyczucie rytmu, co przydało się m.in., gdy jako operator kamery prowadził długie jazdy podczas kręcenia ,,FaraonaJerzego Kawalerowicza (1965). Żeby zrealizować subiektywne ujęcie z punktu widzenia egipskiego żołnierza, nacierającego na wzgórze, kazał nieść się tragarzom na specjalnych noszach; ale to on narzucał im tempo.
Muzykalność wykorzystał także w ,,WeseluAndrzeja Wajdy (1973), wchodząc z kamerą pomiędzy weselnych gości, stłoczonych w chacie, zbudowanej w studiu, i przekrzykujących się przy głośnej ludowej muzyce.

,,Szalenie trudnym jest ustalenie tej samej szybkości kamery, tego samego nastroju, który panuje w ujęciu poprzednim, konstrukcji ujęć i konstrukcji całości. Dla mnie są to frazy muzyczne, które łączą się w pewną całość” – mówił Sobociński.

Z Wajdą nakręcił także ,,Wszystko na sprzedaż” (1969), w duchu modnych wówczas impresjonistycznych ujęć z filmów Claude’a Leloucha, ekspresyjną ,,Ziemię obiecaną” (1975) oraz ,,Smugę cienia” (1976), gdzie miał za zadanie ,,sfilmować morską ciszę„, sugestywnie pokazać morze wzburzone i gładkie.

Mówił, że w ,,Sanatorium pod klepsydrąWojciecha Hasa (1973) „na pierwszy plan wysuwały się materialne rekwizyty, iluzyjność rzeczywistości. Głębię przestrzeni sugerowaliśmy światłem i barwą”.

Uwielbiał eksperymentować. Scenę bitwy w burzową noc do ,,Albumu polskiegoJana Rybkowskiego (1970) nakręcił nocą, w świetle błyskających fleszy fotograficznych, naśladujących burzowe błyskawice.

Zaczynał karierę, jako realizator światła i operator kamery w ośrodku TVP w Łodzi (1955-59). Przez następne pięć lat był operatorem dokumentów w Wytwórni Filmowej ,,Czołówka„.
Do kinowej fabuły przeniósł się dzięki filmowi ,,Ręce do góryJerzego Skolimowskiego (1967) – o tyle pechowo, że film został zatrzymany na wiele lat przez cenzurę, jego prapremiera miała miejsce dopiero w 1981, tuż przed stanem wojennym. Na ekrany wszedł dopiero w 1985.
Ze Skolimowskim nakręcił jeszcze we Włoszech kostiumowe ,,Przygody Gerarda” (1970).

Niezwykle ruchliwą kamerę, wprost osaczającą bohaterów, Sobociński zastosował w ,,Trzeciej części nocy” – debiucie Andrzeja Żuławskiego (1971).
Ekspresji nie zabrakło także jego zdjęciom w ,,Szpitalu przemienieniaEdwarda Żebrowskiego (1979) i w ,,O-bi, O-ba. Koniec cywilizacjiPiotra Szulkina (1984).
Zaś nieomal paradokumentalne są kadry w ,,Śmierci prezydentaKawalerowicza (1977).

Współpracę z Krzysztofem Zanussim rozpoczął od ,,Życia rodzinnego” (1970), by kontynuować ją m.in. przy amerykańskim ,,Morderstwie w Catamount” (1974).

Z Polańskim pracował na Zachodzie – przy rozbuchanych wizualnie ,,Piratach” (1985) i hiperrealistycznym ,,Franticu” (1988).

Pierwszą nagrodę dostał w 1957 w Moskwie, za neorealistyczne zdjęcia do etiudy Ryszarda Bera ,,Łodzie wypływają o świcie” (1955). Dokument opowiada o życiu bałtyckich rybaków, którzy wypływają na łodziach na otwarte morze. Kamera Sobocińskiego towarzyszyła ich bliskim, którzy w napięciu oczekiwali na powrót rybaków.

Orła i nagrodę w Gdyni przyniosła mu jego ostatnia kinowa fabuła – ,,Wrota EuropyJerzego Wójcika (1999).

10 listopada 2018, podczas gali otwierającej festiwal Camerimage w Bydgoszczy, Witold Sobociński odebrał z rąk Romana Polańskiego specjalną Złotą Żabę za całokształt twórczości https://camerimage.pl/witold-sobocinski-z-nagroda-za-calok…/

„Dużo zostawiłem śladów, które młodzi ludzie, moi wnukowie, kontynuują. I jeszcze chodzę do szkoły, ale nie żeby się uczyć, ale żeby uczyć innych. Minęły lata i stoję tutaj” – mówił ze sceny.

Witold Sobociński był założycielem operatorskiej familii. Uznanym autorem zdjęć był jego syn Piotr, zmarły w 2001 podczas prac przy hollywoodzkiej produkcji. W zawodzie pracują wnukowie – Piotr Jr. (ur. 1983), laureat Orłów za zdjęcia do ,,Bogów„, ,,Wołynia” i ,,Cichej nocy„, oraz Michał (ur. 1987), nagradzany za zdjęcia do ,,Sztuki kochania„.

Witold Sobociński zmarł 19 listopada 2018 w Konstancinie-Jeziornie. Miał 89 lat.
R.I.P.
[*] Oprac, na podst. https://culture.pl/pl/tworca/witold-sobocinski



,,Ostatnia klatka – autoportret mojego dziadka, odnaleziony w jego telefonie, zrobiony wczoraj
[19 listopada] w domu zanim położył się spać,
niech mówi sam za siebie.
Największy człowiek, nauczyciel i przyjaciel w moim życiu.
Cieszę się, że mogłem się z Tobą zobaczyć jeszcze wczoraj.
Mam nadzieje, że już grasz Jazz.
Witek kocham Cię,
Michał”