mar 14 2025
Wojciech Młynarski, wspomnienie
Oprac. Radosław Czapski, źródło: culture.pl – Janusz R. Kowalczyk Fot. last.fm / Anna Biała / kultura.onet.pl
Wojciech Młynarski
fot. last.fm
Wojciech Młynarski
fot. last.fm
Wojciech Młynarski
fot. Anna Biała
Wojciech Młynarski
ur. 26 marca 1941, zm. 15 marca 2017
Poeta, satyryk, artysta kabaretowy, autor ponad 2000 tekstów piosenek, dramaturg, scenarzysta, librecista, tłumacz, kompozytor, reżyser teatralny. Współpracował z wieloma kabaretami, między innymi z Dudkiem. Urodził się 26 marca 1941 w Warszawie, gdzie też zmarł 15 marca 2017.
Jeden z największych twórców polskich piosenek, często ich wykonawca:
Pamiętam jak w 1963 roku po wysłuchaniu piosenki „Niedziela na Głównym” profesor Kazimierz Rudzki wydał mi rozporządzenie, bym takie „zaangażowane” teksty zawsze śpiewał sam – wspominał.
Od 1963 roku wielokrotnie występował na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie też często bywał laureatem. Teksty jego autorstwa są rozchwytywane przez najwybitniejszych polskich wykonawców. Swój styl charakteryzował jako sugestywny.
Przez całe życie pisałem od piątej rano. Dlatego wielokrotnie po południu miałem nieprzyjemny charakter – przyznał w jednym z wywiadów.
Niektóre piosenki napisał w ekspresowym tempie: „Wszystko mi mówi, że ktoś mnie pokochał” w pół godziny, inne powstawały nawet po kilka lat.
W czasach, kiedy w dowodach osobistych istniała rubryka zawód, Młynarski miał w niej wpisane: literat. Należał do Związku Literatów Polskich:
Stanisław Dygat powiedział mi, że chcą mnie zapisać, żebym przyniósł dwie płyty. Myślałem, że żartuje. Okazało się to jednak prawdą.
Później został członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. O jego piosenkach powstało kilka prac magisterskich.
Życie w piosence
Wojciech Młynarski ukończył Liceum Ogólnokształcące im. Tomasza Zana w Pruszkowie. Jest absolwentem polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego (1963). Na początku lat sześćdziesiątych, jeszcze jako student, zadebiutował w kabarecie i teatrze studenckiego klubu Hybrydy.
Pozostałem w nim aż do zdania dyplomu i w dwóch programach „Radosna gęba stabilizacji” i „Ludzie to kupią” napisałem i wykonałem sporo piosenek. Muzykę komponował znany już kompozytor i mój kuzyn – Roman Orłow. Niektóre z hybrydowych piosnek na przykład „Po prostu wyjedź w Bieszczady” są pamiętane do dziś. Z Orłowem napisałem wtedy także mój pierwszy przebój – „Jesienny pan”. Z Hybryd wyniosłem przeświadczenie o sile oddziaływania piosenki kabaretowej. Byłem przekonany, że piosenka to forma magiczna, w której w błyskawicznym skrócie można nawiązać kontakt z odbiorcą i przy pomocy metafory, aluzji, niedomówienia prowadzić z tym odbiorcą pasjonującą grę.
[w: „Prawie całość”, książeczka dołączona do boksu pięciu CD, Warszawa 2001]
Był pod wrażeniem piosenek STS-u. Podziwiał zwłaszcza twórczość Andrzeja Jareckiego i Agnieszki Osieckiej:
Takie ich piosenki jak „Mnie nie jest wszystko jedno”, „Kochankowie z ulicy Kamiennej” czy „Okularnicy” stanowiły dla mnie dowód, że przy pomocy piosenki można powiedzieć coś ogromnie ważnego o kraju, w którym się żyje.
Od 1963 roku piosenki Wojciecha Młynarskiego regularnie pojawiały się na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, zdobywając wiele laurów.
Od połowy lat sześćdziesiątych datuje się współpraca twórcy z kabaretami: U Lopka, Dreszczowiec, Owca i ta najściślejsza, z kierowanym przez Edwarda Dziewońskiego Dudkiem. Jak mówił:
Od początku ciągnęło mnie w stronę satyryczno-humorystyczną, starałem się, by tekst był dowcipny i dobrze „trzymał się” melodii.
Piosenki, które wtedy powstały to między innymi: „W Polskę idziemy”, „Ludzie to kupią” oraz „W co się bawić”. Stefan Kisielewski dopowiadał, że: „W wolnego człowieka!” [„Dzienniki”, (zapis z dnia 17 sierpnia 1970), Warszawa 2001]
Współpraca z Dudkiem to była wielka szkoła pisania tekstów kabaretowych pod emploi danego wykonawcy, oraz wielka szkoła omijania cenzury. W Dudku miałem zaszczyt napisać pierwsze piosenki z Jerzym Wasowskim głównie dla Wiesława Gołasa. Ukoronowaniem tej współpracy był utwór „W Polskę idziemy”. Jeśli chodzi o omijanie cenzury to najbardziej charakterystyczne są dla mej „dudkowej” twórczości „Ballada o Dzikim Zachodzie” i „Po co babcię denerwować”.
[w: „Prawie całość”, książeczka dołączona do boksu pięciu CD, Warszawa 2001]
Pracował również w telewizyjnej redakcji rozrywki. Stworzył wtedy cykl „Porady sercowe”, dla którego napisał między innymi „Polską miłość” oraz „Niedzielę na Głównym”, która w 1964 roku stała się przebojem, jako swojska odpowiedź na „Dimanche à Orly” Gilberta Bécaud.
Uznano go za twórcę nowej formy artystycznej – tak zwanych felietonów śpiewanych.
Wieczorem na recitalu Wojciecha Młynarskiego w sali Teatru Żydowskiego. […] Młynarski, zgodnie z tym, co sam mówi, rzeczywiście wymyślił „śpiewane felietony”. Jego powodzenie to talent, praca i jeszcze wyczucie zapotrzebowania, które pozwoliło mu utworzyć nową odmianę starego gatunku. […] Świetna piosenka teatralna lub estradowa powstaje z połączenia w jednym człowieku bardzo różnorodnych uzdolnień, do których należy talent aktorski. Dlatego też zalicza się do najmniej trwałych dzieł sztuki. Kiedy rozkwita, miewa zdumiewającą intensywność i zasięg. Potem długo jeszcze żyją melodie i słowa, ale bez indywidualności autora wykonawcy, bez jego spojrzenia, gestu i głosu piosenka teatralna jest już kwiatem zasuszonym w zielniku. Kto nie widział Młynarskiego, jak na estradzie parodiuje telewizyjnego wirtuoza, ten nie wie, czym jego piosenki naprawdę są. Młynarski odwrócony do nas plecami i powoli odwracający głowę kokieteryjnym gestem ulubieńca publiczności. W uśmiechu tego rozumnego chłopaka jest jeszcze jakiś odcień tajemniczości właściwy rzeczom pięknym.
[Zbigniew Raszewski, „Raptularz”, tom II (zapis z dnia 3 marca 1977), Wydawnictwo Puls, Londyn 2004]
Jeremi Przybora zaliczył Młynarskiego do „trójcy wieszczów polskiej piosenki”, wraz z Agnieszką Osiecką i Jonaszem Koftą. Oni to właśnie, w koncercie „Nastroje – nas troje”, pokazali swój dorobek podczas festiwalu w Opolu w 1977 roku. Zdaniem twórcy Kabaretu Starszych Panów dzięki takim autorom powojenna Polska stała się „imperium piosenki na najwyższym poziomie”. Z kolei Agnieszka Osiecka przyznawała:
Wojciech Młynarski to jest moja zwycięska konkurencja. Można powiedzieć, że wyhodowałam węża na własnej piersi: kiedy pracowałam w radiu, zjawił się któregoś dnia chudy ambitny chłopczyna i to ja sama, nie wiedząc, co czynię, nagrałam pierwszą piosenkę tego chłopczyny. Piosenki Młynarskiego różnią się od moich „in plus” tym, że są porządnie porymowane, dowcipne i mają puentę. To ostatnie nie udaje mi się prawie nigdy i zamiast puenty stosuję tak zwaną codę, czyli ram pam pam, albo jeszcze dwa razy to samo. Pewną słabością piosenek Młynarskiego jest to, że wykonuje je sam autor. Ale takie myślenie to jest pułapka, bo z drugiej strony polityczne i satyryczne jego piosenki w niczyich innych ustach nie zabrzmiałyby lepiej. Wojtek, oprócz swego talentu poetyckiego i estradowego, posiada cechę zupełnie niezwykłą: lojalność wobec starych przyjaciół i przywiązanie do tradycji. To on odbrązowił Hemara i Ordonkę, to on uparcie i wytrwale reanimuje gwiazdy i gwiazdorów średniego pokolenia, to on podpiera Dudka i „Dudka”, to on wreszcie jest chodzącą encyklopedią polskiego kabaretu, począwszy od fin de siècle’u, a skończywszy na latach osiemdziesiątych. Zna na pamięć setki tekstów i kolegów, i koleżanek, chwali nas i reklamuje, wystawia cenzurki, kolekcjonuje tomy i tomiki. Wychowany na komorowskich truskawkach i malinach, pamięć ma fantastyczną, a serce dobre, choć rogate.
[Zofia Nasierowska, Agnieszka Osiecka, „Fotonostalgia”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003]
Od końca lat sześćdziesiątych Wojciech Młynarski występował z autorskimi recitalami, między innymi: „W co się bawić”, „Szajba”, „Wieczór liryczny” i „Róbmy swoje”. Koncertował w kraju i za granicą, między innymi w RFN, Francji, Wielkiej Brytanii i we Włoszech oraz w ośrodkach polonijnych USA i Kanady.
Teksty piosenek pisał między innymi dla: Alibabek, Michała Bajora, Hanny Banaszak, Ewy Bem, Dwa Plus Jeden, Haliny Frąckowiak, Edyty Geppert, Anny German, Ireny Jarockiej, Kaliny Jędrusik, Krystyny Konarskiej, Haliny Kunickiej, Krzysztofa Krawczyka, Dany Lerskiej, Grażyny Łobaszewskiej, Alicji Majewskiej, Krystyny Prońko, Łucji Prus, Ptaków, Quorum, Maryli Rodowicz, Ireny Santor, Skaldów, Jaremy Stępowskiego, Grażyny Świtały, Zbigniewa Wodeckiego, Andrzeja Zauchy. Skomponował piosenki: „Fruwa twoja marynara”, „Podchodzą mnie wolne numery”, „Gdybym ja kiedyś mógł robić to, na co naprawdę zasługuję”, „Rap po diecie”.
Na scenie i ekranie
W latach siedemdziesiątych Wojciech Młynarski zaczął pisać większe formy, zwłaszcza libretta operowe: „Henryk VI na łowach”, „Kalmora” (muz. Karol Kurpiński) i musxicalowe: „Cień”, „Awantura w Recco” (muz. Maciej Małecki), „Wesołego powszedniego dnia”, „Nędzy uszczęśliwionej epilog” (muz. Jerzy Derfel) oraz „Niedopasowani, czyli Goliath i Wieloryb” (współautor Krzysztof Dzikowski, muz. Marek Sart). Napisał nowe polskie libretta musicali „Życie paryskie” (muz. Jacques Offenbach) i „Jesus Christ Superstar”. Jest autorem przekładów piosenek do musicali: „Huśtawka”, „Fantasics”, „Chicago” i „Kabaret”.
Na Scenie na Dole warszawskiego Teatru Ateneum – ale i na wielu innych, także estradowych i festiwalowych – z powodzeniem wystawiał widowiska poświęcone wybitnym artystom. Stworzył scenariusze teatralnych programów muzycznych: „Brel„, „Piosenki Włodzimierza Wysockiego„, „Hemar – piosenki i wiersze”, „Ordonka”, „Cicha woda”, „Piosenki Jerzego Wasowskiego”, „Pejzaż bez ciebie” i „Criminale tango”. Jest autorem tłumaczeń tekstów Charles’a Aznavoura, Georges’a Brassensa, Jacques’a Brela, Bułata Okudżawy i Włodzimierza Wysockiego.
Jego widowiska zadziwiały warsztatową perfekcją, kulturą, elegancją i rzadkim pietyzmem dla autora. Pamiętna była premiera jego „Brassensa” w warszawskim Teatrze Rampa (6 maja 1999). Podczas ukłonów na scenie pojawił się sam inscenizator i ujął mikrofon. Dzięki naturalnej swobodzie, swadzie i umiejętności nawiązywania kontaktu z widownią, temperatura na sali momentalnie skoczyła w górę. Jedna zwrotka, z którą Wojciech Młynarski włączył się do piosenki wykonywanej przez Piotra Machalicę, pokazała, jak powinno się śpiewać Georges’a Brassensa. Jak to przedstawienie mogłoby wyglądać, gdyby wykonawcy dorównywali reżyserowi. Nie tyle indywidualnością i talentem, ile emocjonalnym zaangażowaniem w przedsięwzięcie, w którym wzięli udział.
Wspaniałym pomysłem był musical „Dyzma”. Wierna powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza adaptacja (współautorka Henryka Królikowska) zyskała ostre songi Wojciecha Młynarskiego (siłą wyrazu równe Brechtowskim) z muzyką Włodzimierza Korcza, które historię z lat międzywojnia przeniosły w całkiem bliskie nam czasy. Reżyser Laco Adamik dał prapremierę widowiska w chorzowskim Teatrze Rozrywki we wrześniu 2002 roku. To pierwszy musical umieszczony w rodzimych realiach, o temacie na tyle uniwersalnym, że miałby szansę na dobre przyjęcie w świecie.
Oprócz własnych tekstów, Młynarski przywracał scenie wartościowe dokonania innych twórców. W grudniu 2002 roku przedstawieniem „Zaświadczenie o inteligencji” w Teatrze Ateneum odtworzył atmosferę kabaretu Owca. Grupa założona w 1966 roku przez Jerzego Dobrowolskiego miała tylko jeden program, piętnujący chamstwo, głupotę, niekompetencję, nowomowę i prymitywizm rządzących, na równi z konformistycznymi postawami rządzonych. Widz Owcy otrzymywał zaświadczenie o inteligencji, które „uprawnia do uważania się za intelektualistę i częściowo zwalnia od pracy zawodowej”. Po trzech latach ówczesne władze zakazały kabaretowi występów. Młynarski przypomniał teksty Dobrowolskiego, jak i własne pisane dla Owcy, które nadal brzmiały niepokojąco aktualnie.
„Młynarski, czyli trzy elementy” to z kolei widowisko Magdy Umer z utworami mistrza polskiej piosenki, przygotowane na jubileusz czterdziestolecia jego pracy artystycznej. Premiera odbyła się 31 stycznia 2003 w Teatrze Ateneum. Na tej samej scenie, otwartej na ambitną rozrywkę, w listopadzie 2003 roku Wojciech Młynarski dał cykl występów pod tytułem „Czterdziecha”. Zawarł w nim trzy zasadnicze nurty: piosenki dawne – z „Jesteśmy na wczasach” na czele; tłumaczenia pochodzące głównie ze widowisk zrealizowanych przez siebie w Ateneum: „Brel” i „Brasens” i komentarz do bieżącego życia, czyli tak zwane śpiewane felietony. Piosenki recitalu znalazły się później w albumie CD zatytułowanym „Czterdziecha”.
Młynarski jest też autorem scenariuszy i tekstów piosenek do telewizyjnych widowisk muzycznych: „Butterfly Cha-Cha” (muz. Marek Sart), „Śpiewy historyczne”, „Dziewczyny bądźcie dla nas dobre na wiosnę”, „Tradycyjna składanka”, „Ściany między ludźmi” i „Czy czasem tęsknisz”; cyklu programów „Z kobietą w tytule”.
Róbmy swoje
W kunsztownej formie swoich utworów Wojciech Młynarski przemyca kolokwialny, zasłyszany na ulicy język prostych ludzi. Jest bystrym obserwatorem życia, co sprawia, że jego piosenki są niezwykle komunikatywne i przemawiają do każdego: od profesora do konduktora. Przewrotnie budowane teksty niosą szczere, klarowne przesłanie, które artysta utwierdza swoją obywatelską postawą.
Za co, bywało, zbierał cięgi. Podpisanie przez Młynarskiego Listu 101 przeciwko zmianom w konstytucji PRL spowodowało, że z początkiem roku 1976 został wpisany na czarną listę osób pozbawionych możliwości publicznych występów. Na powrót do artystycznego obiegu zezwolono mu po roku z okładem.
Kolejne restrykcje objęły go dekadę później, w reakcji na jego rezygnację (wraz z profesorami: Bohdanem Korzeniewskim i Zbigniewem Raszewskim) z udziału w Radzie Artystycznej ZASP-u. Tak wyglądała ich odpowiedź na odgórne naciski w sprawie przełamania aktorskiego bojkotu telewizji. „Burmistrz Warszawy, gen. Dębicki, wydał zakaz udzielania zezwoleń na występy Wojciecha Młynarskiego” – odnotował Raszewski pod datą 13 lutego 1986 roku w swoim „Raptularzu”.
Z okazji dwudziestolecia pamiętnych wyborów 4 czerwca 1989 roku Młynarski wspominał na łamach „Rzeczpospolitej”:
Pamiętam ten dzień – 4 czerwca 1989 roku. Atmosfera przed wyborami była niezwykła i niepowtarzalna. Kilkakrotnie zapraszano mnie na spotkania z ludźmi „Solidarności”, którzy kandydowali do Sejmu i Senatu. Zdarzało się, że na tych spotkaniach śpiewałem. Moja piosenka „Róbmy swoje” – z którą wielu ludzi się identyfikowało i powoływało na jej przesłanie – stała się w tym czasie hymnem. Niedługo przed 4 czerwca odbył się duży koncert w Teatrze Powszechnym w Warszawie, w którym wzięło udział kilkunastu wykonawców. Pamiętam między innymi Joannę Szczepkowską, Janka Pietrzaka. Czas był gorący, a klimat podniosły. Naładowany pełnymi nadziei oczekiwaniami. Występowaliśmy właśnie dla ludzi, którzy w tych wyborach mieli kandydować z list „Solidarności”. Był wśród nich pan Tadeusz Mazowiecki. Miałem przeświadczenie, zresztą nie tylko ja, że dzieje się coś wspaniałego i ogromnie ważnego. Wszyscy od dawna czekaliśmy na jakąś istotną zmianę. To się wyczuwało w rozmowach ludzi między sobą, w jakimś ogólnym, wspólnym kierunku patrzenia w przyszłość.
Transformacja kraju niczego nie musiała zmieniać w postawie samego Młynarskiego. Jego twórczość – jak każdego prawdziwego artysty – wynikała z niezgody na obyczaje świata, w którym przyszło mu żyć. Jako jeden z niewielu piszących w czasach PRL-u nie musiał się tłumaczyć ze swoich ideowych opcji.
Młynarski komentując rzeczywistość nigdy nie popełnił koniunkturalnego tekstu, dzięki czemu jego płyty z lat sześćdziesiątych–osiemdziesiątych odbierane są dziś równie dobrze jak późniejsze. Rzeczywistość wyłaniająca się z tekstów pana Wojciecha mówi nam o wiele więcej o życiu codziennym w ludowej ojczyźnie niż opasłe roczniki gazet z tamtych lat. Autor apelu: „Róbmy swoje”, pokazał, że wierność przekonaniom jest w życiu każdego człowieka o wiele ważniejsza niż ustępstwa na rzecz akurat obowiązujących, jednie słusznych tendencji.
Życie prywatne
Wojciech Młynarski był stryjecznym wnukiem Emila Młynarskiego, bratem Barbary Młynarskiej-Ahrens, aktorki (między innymi Ałła w „Kolumbach” Adama Hanuszkiewicza w Teatrze TV, od 1971 roku w Szwajcarii) i poetki. Córka Emila Młynarskiego i ciotka Wojciecha, Aniela zwana także Neli, wyszła za mąż za słynnego pianistę Artura Rubinsteina. Dzieci Anieli i Artura Rubinsteinów, między innymi aktor John Rubinstein i fotografka Eva Rubinstein, są kuzynami drugiego stopnia Wojciecha Młynarskiego.
Pochodzę z rodziny, która po obu stronach mamy i ojca miała bogate tradycje muzyczne i pięknie je kontynuowała. Stryj mego ojca – Emil Młynarski był słynnym dyrygentem, skrzypkiem i kompozytorem, pierwszym dyrektorem Opery Warszawskiej po 1918 roku. Słuchałem wielu opowieści o nim, o codziennym muzykowaniu, bo w rodzinie Młynarskich był to rodzinny obyczaj. Grano naturalnie muzykę poważną. Po stronie mamy tradycje muzyczne były różne, także nieco lżejsze. Mój dziadek Tadeusz Zdziechowski, ojciec mamy grał na przykład ślicznie na fortepianie operetkowe kuplety. Siostra mamy – Maria Kaczurbina była w latach pięćdziesiątych świetną kompozytorką piosenek dla dzieci. Mieszkaliśmy we wspólnym domu pod Warszawą i co wieczór grało się i śpiewało. Moja mama także uczyła się śpiewu, w domu odbywały się koncerty w wykonaniu kolegów mamy, a także koncerty szopenowskie czy koncerty modnych wówczas melorecytacji. Gdy mama zaczęła pracować w Polskim Radiu wystąpił raz w naszym domu z recitalem swych piosenek Henryk Rostworowski przy akompaniamencie radiowej koleżanki mamy – Franciszki Leszczyńskiej. Ponadto mieliśmy w domu wspaniały adapter i przedwojenne płyty między innymi z piosenkami Hemara, a kompletu muzycznych atrakcji dopełniało znakomite radio, w którym słuchałem pasjami jazzowych audycji Willisa Conovera z Waszyngtonu.
[w: „Prawie całość”, książeczka dołączona do boksu pięciu CD, Warszawa 2001]
Wojciech Młynarski był żonaty z aktorką Adrianną Godlewską. Ich dziećmi są prezenterki telewizyjne: Agata i Paulina. Mają także syna Jana.
Z pierwszą żoną rozstaliśmy się po 29 latach. Była żona napisała o tym książkę. Czy sprawiedliwą? Kobiety nigdy nie są sprawiedliwe. Drugie małżeństwo trwało rok. Jestem ciężkim partnerem w życiu codziennym.
[„Dziennik Zachodni”, 17 maja 2005]
Wojciech Młynarski cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową:
Ja już w czasie pisania „Henryka VI” stwierdziłem objawy, które potem zdiagnozowano, że jestem chory na tak zwaną chorobę maniakalno-depresyjną. To znaczy, że mam okresy wzmożonego dobrego samopoczucia i mam okresy depresyjne. To choroba, którą się leczy, i na którą choruję do dziś.
[Dariusz Michalski, „Dookoła Wojtek. Opowieść o Wojciechu Młynarskim„, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008]
Rzadko się zdarza, żeby żyjącemu twórcy organizowano festiwal ku jego czci. Jesienią 2013 roku wystartował – z udziałem artysty – Festiwal Twórczości Wojciecha Młynarskiego w Sopocie.
Fot. last.fm / Anna Biała / kultura.onet.pl