lut 7 2022
Zmarł Zbigniew Namysłowski
Oprac. Andrzej Rumianowski fot. Andrzej Rumianowski
Z wielkim żalem zawiadamiamy, że w dniu 7 lutego 2022 roku odszedł Zbigniew Namysłowski, kompozytor, saksofonista, puzonista, pianista, wiolonczelista, flecista, aranżer i wieloletni pedagog.
Cześć Jego pamięci!
Jerzy Stępień
Nie żyje Zbigniew Namysłowski. Do końca młodzieńczy, inspirujący, podziwiany i bardzo kochany.
Pierwszy raz usłyszałem Go w moim rodzinnym Sandomierzu w 1958 roku – jeszcze grającego na puzonie w zespole Witolda Krotochwila.
Od początku moich studiów w Warszawie był ciagle obecny w moim życiu i w życiu moich najbliższych, również przyjaciół.
Najbliższe dni pokażą, jaka oto dokonała się wyrwa w świecie szeroko rozumianej naszej kultury.
Ale na szczęście miał dobrą rękę do uczniów, a są ich całe pokolenia.
Żegnaj Drogi, Kochany Zbyszku.
Wszystko w Jego życiu biegło ścieżką szczególną, nieporównywalną z jakąkolwiek inną. Poczynając od chwili narodzin. Jego rodzice 8 września 1939 r. opuszczali Warszawę, mieli wrócić do Wilna.
Kilkadziesiąt kilometrów za Warszawą rozpoczął się poród Zbyszka. Mamę wyniesiono do pobliskiej stodoły, a zaraz po urodzeniu, tym samym pociągiem pojechali dalej.
Obydwoje Rodzice nie przeżyli wojny – Mama obozu Stutthof, Ojciec katowni gestapo w Wilnie.
Cale szczęście, że była babcia – legenda. Ktoś taki jak Zbyszek musiał mieć taką Babcię. Zaczynał od wiolonczeli, a kiedy miał lat 15-16 kolega zabrał Go na wakacje do swojej wsi. Jakiś wujek kolegi grał na puzonie w orkiestrze strażackiej.
Młody Zbyszek dorwał się do tego instrumentu, a po miesiącu ćwiczenia (w stodole) mógł już grać w zespole nowoorleańskim. Pierwszy saksofon altowy został użyczony przez Komedę w pociągu, w trakcie powrotu z koncertów.
A ostatnie miesiące życia krok po kroku zbliżały Go do cody. Najpierw fantastyczny benefisowy, trzygodzinny przekrojowy koncert na Jazz Jamboree 21 w Stodole, a w ostatnich dniach – przekazanie saksofonu na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na filmie nagranym z tej okazji gra jeszcze na nim sygnał Orkiestry, spinając całe swoje życie jakby mistyczną klamrą.
Ptaszyn
Nie ma Zbyszka Namysłowskiego. To spadło jak grom z jasnego nieba. A dopiero co, planowano byśmy zagrali obok siebie na Zadymce.
Zbyszek to był symbol. Kiedy w latach 60 wskoczył na najwyższy szczebel klasy światowej, kiedy w latach 70 nagrał „Winobranie” i „Kuyaviak goes funky” otwarcie mówiliśmy, że jest naj.
Stał się dla wszystkich odnośnikiem, tym punktem na topie. Nie szukało się wielkich, amerykańskich, tylko porównywało ze Zbyszkiem, bo On był im równy i od razu wiedziało się ile komu do tego szczytu brakuje.
Wszyscy dziwili, że mu się w głowie nie poprzewracało, że nie gwiazdorzył, nie celebrycił.
Ileż to razy ściągałem go do Polish Radio Jazz Studio, do Chałturnika. Nigdy nie odmawiał.
Jak trzeba było grał i trzeci saksofon, co zresztą kończyło się wyciągnięciem Go w końcu na solo, bo tak grał.
A kiedy już stawał przed mikrofonem w studiu i zaczynał nagrywanie, to psuliśmy specjalnie wieloślad i marnowaliśmy taśmę, by ciągle grał.
Klasę i poziom zachował do końca. Chyba dwa lata temu, kiedy miałem wystąpić na koncercie poświęconym Victorowi Youngowi zmogło mnie i trafiłem do szpitala. Zbyszek mnie wtedy zastąpił. O, jak zastąpił. Do dziś boję się jechać do Mławy, bo po tym co On tam pokazał… a miał pomysły nieszablonowe.
Przeszło 45 lat temu, w Chałturniku robiliśmy taką sesję, a wszyscy poza mną, byli tacy „wczorajsi„. Mnie szlag trafiał, a tu nagle mówi do mnie Zbyszek, że taki pomysł jest. Ja tylko mu przerwałem i z wściekłości poszedłem na papierosa. Wracam, a Zbyszek znów coś mi nawijać chce. Kazałem się zamknąć, pogoniłem do mikrofonów, a wtedy Jasio Muniak nagle zaśpiewał swoje „Kto tak pięknie gra„. Oniemiałem i skoczyłem do nich czemu nic mi nie mówili, bo takie fajne? A na to Zbyszek, ze swoim słynnym spokojem: „No właśnie chcieliśmy Ptaku, ale ty nic nie słuchasz” i tak zaakcentował to nic i pokręcił przy tym głową, że poczułem się jak przedszkolak, który coś przeskrobał i jest wszystkiemu winny.
Ale już nie będzie więcej wspólnego grania i pogaduszek. Pozostaną wspomnienia i niebotyczny wkład Zbyszka w naszą jazzową rzeczywistość.