mar 9 2021
Zygmunt Szpaderski, wspomnienie
Film dokumentalny z 1997 „Szpader” o Zygmuncie Szpaderskim cz. 1
Oprac. Ewa Kałużna Fot. Elżbieta Jeromin, Muzeum Jazzu
WSPOMNIENIE o ZYGMUNCIE SZPADERSKIM
w 13. rocznicę śmierci
ZYGMUNT SZPADERSKI (ur. 29 lipca 1914, zm. 9 marca 2008)
to legenda polskiego świata perkusji, twórca pierwszej perkusji Melomanów – w kolorze czarnym, bo Melomani ubierali się na czarno. Wśród bębniarzy znany był jako Szpader.
Urodził się w Warszawie. W okresie międzywojennym pracował jako elektrotechnik w Państwowych Zakładach Lotniczych.
Po wojnie przeprowadził się do Łodzi, gdzie wraz z kolegą, akordeonistą, grał amatorsko na skrzypcach przy różnych okazjach. Do zespołu wkrótce dołączył także perkusista, dla którego Szpaderski zrobił pierwszy werbel. Zachęcony efektem, zbudował cały zestaw, i sprzedał go.
W ten sposób rozpoczęła się jego przygoda z produkcją perkusji. Pierwsze instrumenty powstawały w domu – najpierw przy ul. Kopernika, następnie przy Piotrkowskiej 182, gdzie Zygmunt Szpaderski mieszkał wraz z rodziną. Dopiero później założył oddzielny, legendarny warsztat na piętrze kamienicy przy Piorkowskiej 86.
W czasie swojej kariery zawodowej, Zygmunt Szpaderski wykonał kilka tysięcy perkusji. Był również znanym wytwórcą pałek perkusyjnych oraz kotłów orkiestrowych.
W połowie lat 60., wraz z nadejściem mody na big bit, zestawy perkusyjne produkcji Szpaderskiego cieszyły się w Polsce ogromną popularnością i renomą. Po bębny Szpaderskiego w latach 50., 60. i 70. ustawiały się kolejki. Chciały na nich grać, i grały, trzy pokolenia zawodowych perkusistów i zupełnie nieznanych bębniarzy z zespołów przy domach kultury.
Od łamania pałek na jego bębnach zaczynali muzyczne życiorysy perkusiści legendarnych Melomanów, Czerwonych Gitar, Niebiesko-Czarnych, Breakout, Perfect, SBB, Trubadurów.
Zygmunta Szpaderskiego wspominają: Piotr Pniak, Czesław „Mały” Bartkowski, Andrzej Dąbrowski, Maciej Ostromecki, Piotr Biskupski, Kazimierz Jonkisz, Kuba Majerczyk i Antoni Studzński (Melomani).
Piotr Pniak: „Od kiedy pamiętam, pracownia Szpaderskiego przy Piorkowskiej miała swój niepowtarzalny klimat. Na pierwszym piętrze kamienicy, od strony ulicy, widoczna była wystawa perkusyjna, z rzucającym się w oczy szyldem „Szpaderski – wyrób i naprawa instrumentów perkusyjnych”. Dzwonek na drzwiach, obwieszczający pojawienie się klientów, biurko, na którym zawsze leżały równo ułożone komplety pałek, przewiązanych gumką-recepturką, szafa pełna małych gongów i drobnych instrumentów perkusyjnych, ozdobiona naklejkami zespołów, oraz ściana, pełna membran i zdjęć, przedstawiających perkusje zachodnich firm.
Tam czas nigdy się nie dłużył. Godziny spędzone na rozmowach o perkusji kusiły, by czasem poeksperymentować, tworząc nietypowe „produkty”, i porównując je z tymi standardowymi.
Dla pana Zygmunta instrumenty nietypowej wielkości nie były niczym nadzwyczajnym. Rozmiary bębnów w jego pracowni zaczynały się od 6 cali, a kończyły na 24 calach. Produkował ogromne ilości instrumentów, starając się sprostać indywidualnym potrzebom każdego perkusisty. Przy takich samych średnicach, można było zamówić korpusy instrumentów o różnej głębokości, w zależności od tego, kto i do jakiego gatunku muzyki ich potrzebował.
„Firmowo” bębny wyposażone były w membrany własnej produkcji. Pan Zygmunt bardzo często stosował na nich srebrne lub czarne łatki wzmacniające, co przypominało membrany Remo CS, i przy okazji nadawało charakterystyczny dźwięk i wygląd. Membrany były jedno-, dwu- lub wielowarstwowe. Pamiętam też wersje sześcio- i ośmiowarstwową. Mało tego! Kiedy, korzystając z bębnów Szpaderskiego, chciałem uzyskać bardziej stłumiony, afrykański dźwięk, zamówiłem w jego zakładzie membranę, złożoną z dziesięciu warstw!
Pozostałe akcesoria do zestawów wzorowane były na zachodnich statywach i mechanizmach, jednak nie odbiegały od nich jakością, a jedynie ceną.
Oprócz zestawów, zakład produkował także wiele innych instrumentów perkusyjnych – conga, time balesy, bongosy, tamburyny, wibraslapy czy cow belle.
Wielu perkusistów kupowało również ogromne ilości perkusyjnych pałek. Nic dziwnego – były rewelacyjne! Z rozmowy z Jurkiem Piotrowskim z SBB wiem, że grał „dziewiątkami”. Potwierdzeniem jego słów był dla mnie stary katalog firmy Paiste, w którym, obok Stewarda Copelanda i innych światowych perkusistów, znalazł się też Jurek, grający na bębnach Ludwiga i blachach Paiste, z pałkami 9-tkami firmy Szpaderski.
Sam najczęściej też używałem 9-tek, jako super uniwersalnych pałek do werbla i zestawu. Z 11-tek korzystałem, grając w zespołach Proletaryat i Moskwa, a z 7-ek – nagrywając w studio swoja pierwszą szkołę wideo, „Najmodniejsze rytmy”.
Moje losy, jako perkusisty, również związane były z instrumentami Szpaderskiego. Zestaw bębnów, wykonany dla mnie przez pana Zygmunta, był dowodem jego prawdziwej pasji. Oprócz bębna basowego 22’’×16’’ i werbla 14’’×6,5’’, miałem cztery tom tomy, bongosy i timbalesy. Brzmienie tego zestawu wielokrotnie i bardzo pozytywnie zaskakiwało dźwiękowców, nagłaśniających koncerty. Także w pierwszych w moim życiu nagraniach studyjnych, w Radio Wrocław, korzystałem z zestawu Szpaderskiego. Jego brzmienie mogło wtedy śmiało konkurować z najbardziej znanymi markami.
Popularność zakładu, produkującego bębny, stale rosła. Zamówienia składało wielu jazzowych, bigbitowych i rockowych muzyków. W połowie lat 60. Szpaderski składał nawet do dwóch zestawów perkusyjnych dziennie, a i tak czas oczekiwania na upragniony instrument wydłużał się nawet do kilku tygodni. Nie wolno również zapomnieć, że przecież każda przyzakładowa orkiestra potrzebowała bębnów marszowych i zestawu jazzowego.
Dziś trudno jest zliczyć wszystkich ówczesnych właścicieli bębnów Szpaderskiego. Na instrumentach z jego pracowni pierwsze płyty nagrywali m.in. Jerzy Skrzypczyk (Czerwone Gitary), Marian Lichtman (Trubadurzy), Tomasz Zeliszewski (Budka Suflera), Piotr Szkudelski (Perfect), Andrzej Żukiewicz (Rezerwat). Do tej pory Sławek Romanowski (Varius Manx) wspomina, że były to najlepsze z osiągalnych wówczas bębnów w Polsce.
W czasie swojej kariery Zygmunt Szpaderski wykonał kilka tysięcy perkusji, choć sam perkusistą nie był. Poza skrzypcami, grywał również na pianinie, akordeonie i pile. Wszyscy znali go, jako człowieka bardzo pogodnego, energicznego i chętnego do współpracy. Takim go zapamiętam”.
Czesław „Maly” Bartkowski: „Pan Szpaderski był wielką postacią! Dla mnie, łodzianina, był postacią szczególnie bliską, i bardzo ważną z zawodowego punktu widzenia. Będąc w mieście, zawsze do niego wpadałem, żeby przyjrzeć się nowinkom, które usiłował wprowadzić na rynek.
W moim pierwszym zestawie bębnów marki Trova nie było kociołka wiszącego, ale pan Szpaderski na wszystko miał sposób, i mój problem załatwił. Jego produkt doskonale służył mi przez kilka lat, do czasu, gdy mogłem już nabyć prawdziwie profesjonalny instrument Gretscha, firmie tej jestem zresztą wierny do dzisiaj.
W latach 60., kiedy na rynku zabrakło piłeczek pingpongowych, po środowisku rozeszła się wieść, że winę za ten stan rzeczy ponosi właśnie pan Zygmunt, który eksperymentował z różnymi rodzajami „membran”, powlekając rozpuszczonym celuloidem jedwab.
Latami korzystałem też z pałeczek, produkowanych przez firmę Szpaderski. Także później, w Warszawie, gdzie jego siostra zawsze miała dla mnie kilka par odpowiednich pałek, przechowywanych w słynnym wśród perkusistów piekarniku kuchenki gazowej. Cóż, takie to były czasy”.
Andrzej Dąbrowski: „Zygmunt Szpaderski to legenda polskiego świata perkusji. Pewnie perkusistom młodej generacji trudno w to uwierzyć, że przez wiele lat pan Zygmunt był jedynym w Polsce dostawcą instrumentów perkusyjnych i pałek. Był wspaniałym rzemieślnikiem. Dociekliwy do bólu w adaptowaniu do swojej produkcji bębnów najlepszych wzorów z Zachodu.
Na początku 1959, kiedy jeszcze grywałem na koszmarnym zestawie enerdowskiej Trovy, ktoś powiedział mi, że w Łodzi jest facet, który robi dużo lepsze bębny. Była to prawda. Szybko znalazłem się w warsztacie na Piotrkowskiej, i od razu kupiłem komplet nowych bębnów.
Pan Szpaderski był zawsze całkowicie pochłonięty udoskonalaniem swojej produkcji. Dobór każdej śrubki, mocowania, gatunku drewna, kształtu obręczy, wymiaru poszczególnych kociołków, rodzajów skór do naciągów – można było z nim rozmawiać godzinami. Swym wysoko brzmiącym, lekko zachrypniętym głosem pytał o nowości konstrukcyjne z Zachodu. To przecież nie on, ale perkusiści mieli możliwość wyjazdów i podglądania najlepszych firm z USA. Prosił, żeby mu pokazać przywieziony werbel Ludwiga czy Gretscha. Rok po roku był coraz lepszy. Ja kupiłem trzy jego komplety, zanim w 1967 w Szwajcarii udało mi się uzbierać pieniądze na zestaw Gretscha, na którym grywam do dziś. Pan Szpaderski odważył się nawet na produkowanie bongosów i kong. No i przecież pałki! Miał doskonałych stolarzy. Wzory czerpał z najlepszych modeli amerykańskich, które pokazywali mu perkusiści. Był super fachowcem, przemiłym człowiekiem, dzięki któremu czołówka polskich perkusistów mogła grać, nagrywać i zarabiać”.
Maciej Ostromecki: „Pan Zygmunt Szpaderski to przykład prawdziwego rzemieślnika i fachowca, człowieka z pasją. Ilekroć byłem w Łodzi, zawsze odwiedzałem zakład pana Zygmunta. Demonstrował nowości, które były produkowane w jego małym zakładzie. Do tej pory służy mi do ćwiczenia korpus jego metalowego werbla, na który mam założoną siatkę.
Najczęściej kupowałem u niego pałki. Moje ulubione rozmiary – 10-tki do ćwiczenia i 8-ki do grania na zestawie. Często zakupy robiłem w Warszawie. W prywatnym mieszkaniu starsza pani otwierała pasztetnik i wyciągała pałeczki – prosto z pieca. Instrumenty perkusyjne vibra slap i flexaton, wyprodukowane przez pana Zygmunta, wciąż sprawdzają się świetnie w studio i podczas koncertów”.
Piotr Biskupski: „Moje doświadczenia z panem Szpaderskim były pewnie zbliżone do tych, jakie towarzyszyły pokoleniu perkusistów, uczących się w tym samym okresie, co i ja. Przede wszystkim trzeba sobie zdawać sprawę, iż pałki produkcji Szpaderskiego były w ówczesnym okresie, w latach 70., towarem deficytowym i reglamentowanym. Po zakup pałek jechaliśmy jako delegacja uczniów liceum muzycznego. Pałki były zamówione, dość tajnie wydawane jako towar, a podróż powrotna mijała nader szybko, bo podczas całej podróży oglądało się „zdobyczny” zakup. Największym powodzeniem cieszyły się chyba słynne 9-tki i 8-ki. Ponadto oszczędzało się je, wybierając najlepszą parę do „zadań specjalnych”. Zakup werbla lub zestawu pozostawał często w sferze marzeń. Pałki nosiło się wtedy bardzo blisko „przy sobie”, i zapewniam, że nie był to kołczan, wypełniony modelami po same brzegi. Wtedy to kolega, Jacek Pelc, jako jeden z pierwszych przywiózł pałki firmowe Ludwig model Joe Morello. Młodzieży, cóż wy wiecie o rzeczywistości!”.
Kazimierz Jonkisz: „Kiedy rozpoczynałem swoją edukację muzyczną, nawet nie marzyłem o tym, że za 5 lat będę miał bębny Szpadra. W 1968 mój kochany, nieodżałowany Tatuś, postanowił kupić mi nową perkusję. Pojechaliśmy obaj pociągiem do Łodzi. Z ulicy Piotrkowskiej można było podziwiać wystawę na pierwszym piętrze. Błyszczały tam bębny, pokryte brokatem o rożnych odcieniach. Pan Zygmunt przywitał nas bardzo serdecznie. Miał do wyboru cztery komplety. Wybrałem kolor srebrny. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co to była za radość. Do tej pory nie mogę zapomnieć sklepu i zarazem pracowni pana Zygmunta. Pachniało tam klejem, a gdzie spojrzeć – bębny. Na bębnach Szpaderskiego grałem sześć lat. Jeszcze do niedawna używałem jego pałeczek. Kiedy pojawiałem się u niego po kolejną partię pałeczek, zawsze pytał, z kim obecnie gram. Znał bardzo dużo muzyków, a perkusistów chyba wszystkich. Pamiętam jego słowa: „Panie Jonkisz, dużo dobrego słyszałem o panu”. Dziękuję, panie Zygmuncie, i kłaniam się nisko”.
Kuba Majerczyk: „Zygmunt Szpaderski – szacunek! Poznałem człowieka w jego pracowni na Piotrkowskiej. Na początku lat 80. opłacało się pojechać pociągiem do Łodzi po kilka par pałek. To była chyba jedyna alternatywa dla „jedynie słusznych”, superłamliwych wykałaczek, dostępnych wtedy w sklepach Centrali Sprzętu Muzycznego, czy jak to się tam nazywało. O bębnach od niego mogłem wtedy tylko pomarzyć, ale rozmowa z miłym człowiekiem, który robi taaakie gary, to było coś dla takiego dzieciaka, jak ja”.
Antoni Studzński, perkusista Melomanów: „Poznałem pana Zygmunta w 1951. Wtedy robił te bębny w mieszkaniu, pilnując jednocześnie, by nie wykipiał rosół. Cały czas opowiadał, jakie to wspaniałe perkusje są na Zachodzie. Kupiłem u niego mój pierwszy kocioł i werbel. Któregoś dnia przyszli do mnie do restauracji Delfin, gdzie grałem do kotleta, muzycy Melomanów – trębacz Andrzej Idon Wojciechowski i puzonista Witek Sobociński. Posłuchali, jak walę, i oznajmili: „Podnoś tyłek, będziesz grał z nami, koncert w niedzielę na Bystrzyckiej”. Po debiutanckim występie, na którym tłukłem w bęben Sobocińskiego, w 1954 pan Zygmunt zrobił mi czarną perkusję – bo Melomani ubierali się na czarno. Grałem razem z Melomanami następne cztery lata. Gdy zaangażowałem się w 1960 do zawodowej orkiestry Walaska, szpadery taskałem przez dziesięć lat ze sobą po całej Polsce i demoludach. Były miesiące, że dawaliśmy po 35 koncertów, a one wszystko wytrzymały. Później służyły mi siedem lat w kabarecie Wagabunda – przy nich opowiadali skecze i śpiewali Michnikowski, Łazuka, Koterbska.
Niech pan Zygmunt śpi spokojnie, jego bębny wciąż grają”.
(Cytaty pochodzą z magazynu „Top Drummer”)
Rodzina Pyrczów mieszkała po sąsiedzku ze Szpaderskimi przy ul. Kopernika 8. To właśnie tam, wspólnie z sąsiadem, stolarzem Stanisławem Pyrczem, Zygmunt Szpaderski tworzył swoje pierwsze, robione ręcznie werble, kotły i słynne drewniane pałki.
Andrzej Pyrcz, syn Stanisława Pyrcza, wspomina: „Świętej pamięci pan Zygmunt opowiadał, że w Warszawie pracował w przemyśle lotniczym. Precyzja, jaką sobie tam przyswoił, przydała mu się przy robieniu bębnów. Jeszcze na Kopernika kombinował, żeby miały wyjątkowe brzmienie. Surowców nie było, używał więc do obciągania perkusji walających się po strychach zwojów skóry, zapisanych tekstami Tory. Później przeniósł się z rodziną do kamienicy na rogu Piotrkowskiej i Żwirki, a dopiero potem założył oddzielny warsztat na piętrze kamienicy przy Piotrkowskiej 86″.
Zygmunt Szpaderski zakończył działalność w 2006, przekazując wyposażenie i pozostałe wyroby firmie ART-MUZ, która istnieje do dziś. Jej właścicielem jest Andrzej Pyrcz, syn sąsiada, z którym w 1950 Zygmunt Szpaderski rozpoczynał produkcję swoich pierwszych perkusji.
Zmarł 9 marca 2008, w wieku 93 lat.
Pochowany został 13 marca 2008, na Starym Cmentarzu przy ul. Ogrodowej w Łodzi.
R.I.P. [*]
SZPADERSKI DAYS w ŁODZI, 19-21 września 2019
Z okazji 105. rocznicy urodzin Zygmunta Szpaderskiego, Łódzki Dom Kultury oraz Łódzkie Stowarzyszenie Muzyczne „Ocalić od zapomnienia” zorganizowały Szpaderski Days.
Program Szpaderski Days 2019:
19 września 2019
– Wystawa okolicznościowa sprzętu dla perkusistów
– Otwarte warsztaty perkusyjne
– Próba ustanowienia rekordu Guinessa w kategorii Największa liczba osób, wykonujących jednocześnie na instrumentach perkusyjnych „Bolero” Maurice’a Ravela.
20 września 2019
– Uroczyste odsłonięcie tablicy pamiątkowej, poświęconej Zygmuntowi Szpaderskiemu https://www.facebook.com/watch/?v=2424867024502865
21 września 2019
– Projekcja filmu „Szpader”
– Koncert Galowy: Trubadurzy, Andrzej Nebeski oraz gwiazdy scen polskich.
Relacja z wydarzenia na stronach Muzeum Jazzu:
Cz. 1 https://www.muzeumjazzu.pl/dni-szpaderskiego-w-lodzi-czesc-1/
Cz. 2 https://www.muzeumjazzu.pl/dni-szpaderskiego-w-lodzi-czesc-druga/
Cz. 3 https://www.muzeumjazzu.pl/dni-szpaderskiego-w-lodzi-czesc-trzecia/
W filmie dokumentalnym z 1997 „Szpader” o Zygmuncie Szpaderskim, wypowiadają się Zygmunt Szpaderski, Andrzej Dąbrowski, Marian Lichtman, Henryk Debich. Na perkusji gra syn Zygmunta, Waldemar Szpaderski:
cz. 1
cz. 2
„KAMIENICA POD GUTENBERGIEM” przy Piotrkowskiej 86, gdzie na I piętrze miał swój warsztat Zygmunt Szpaderski, to zabytkowy czteropiętrowy budynek w Łodzi przy Piotrkowskiej 86.
Kamienica ma eklektyczną elewację – łączy elementy neogotyku, neorenesansu, baroku i secesji. Jest bogato ornamentowana (liście, kwiaty, amorki, maszkarony, wieńce). W fasadzie dominujący jest środkowy wykusz, ze szczytem, ozdobionym wolutami. W części środkowej, w niszy, umieszczony został posąg Jana Gutenberga, zaś pomiędzy oknami znajdują się medaliony z portretami wynalazców drukarskich – od Albrechta Dürera (malarza i grafika) do Louisa Daguerre (twórcy fotografii).
W 1893 parcelę przy Piotrkowskiej 86 kupił Niemiec pochodzenia hiszpańskiego, Jan Petersilge, drukarz i wydawca prasy. Mieszkał w Łodzi od 1859 i był założycielem pierwszej łódzkiej gazety – „Łódzkie Ogłoszenia / Lodzer Anzaiger”. Jest uznany za „ojca łódzkiej prasy”.
Nic dziwnego zatem, że na fasadzie znajdują się wizerunki osób, zasłużonych dla rozwoju sztuki drukarskiej – od Albrechta Dürera (malarza i grafika) do Louisa Daguerre (twórcy fotografii). Nad wszystkimi innymi króluje oczywiście posąg Jana Gutenberga (jedyny w Polsce).
Fasadę ponadto zdobią elementy gotyckie i właściwe dla renesansu niemieckiego.
Budynek oddano do użytku w 1896. Autorami projektu byli architekci Kazimierz Pomian-Sokołowski i Franciszek Chełmiński.
W budynku tym przed I wojną światową mieścił się lokal Kompanii Singer, a także elegancka restauracja „Louvre”, klinika zdrowia oraz szkoła dentystyczna i redakcja „Lodzer Zeitung” (od 1897).
W styczniu 1915 redakcję zamknęły niemieckie władze okupacyjne. Zastąpiono ją, drukowaną przy Piotrkowskiej 85, gazetą „Deutsche Lodzer Zeitung”, która ukazywała się do 1918.
Natomiast w tym samym budynku od 1915 działała redakcja „Godziny Polskiej”, ze względu na proniemieckie sympatie nazywanej „Gadziną Polską”.
W okresie międzywojennym znajdowała się tutaj siedziba Stronnictwa Narodowego.
W czasie bitwy nad Bzurą we wrześniu 1939 w kamienicy ulokowano sztab 8 Armii Niemieckiej.
W latach 1972-1973, w piwnicy istniejącego tu Klubu Związku Polskich Artystów Plastyków, działała „Galeria Adres”.
Budynek ten w latach 70., w konkursie „Dziennika Łódzkiego”, uznano za najpiękniejszą łódzką kamienicę, jednak z biegiem lat niszczała – również na skutek nieudolnie prowadzonych prac remontowych.
W 2011 ukończono generalny remont elewacji kamienicy, przywracając jej pierwotny blask. Sceptycy zarzucali jej wówczas zbyt jaskrawe kolory, ale jak udało się ustalić – są one zgodne z oryginalnym projektem. Podczas prowadzonych prac konserwatorskich, odkryto namalowane na frontonie girlandy z dyniami, słonecznikami, winogronami i innymi owocami oraz kwiatami. Podczas remontu przywrócono również inne elementy, jak metalowe smoki i rośliny, a także balustrady z kutego żelaza.
Oprócz posągu Gutenberga, uwagę najmocniej zwracają cztery metalowe smoki. Stoją na straży budynku. Trzymają podniesione halabardy i groźnie spoglądają na Piotrkowską.
Dzisiaj na parterze po lewej stronie znajduje się księgarnia, po prawej – restauracja „Breadnia”. Na I piętrze po lewej stronie jest Galeria na Piętrze Związku Artystów Plastyków, który ma tu swoją siedzibę, a po prawej, gdzie warsztat miał Zygmunt Szpaderski, znajduje się siedziba Fundacji Lux Pro Monumentis, organizatora Light Move Festival w Łodzi. W 2014 Michał Urbaniak zagrał tutaj koncert, podczas Festiwalu Światła.