Festiwal Czterech Kultur w Łodzi

Oprac. Ewa Kałużna

Główną bohaterką i najjaśniejszą gwiazdą projektu EDI ROSNER JAZZ BAND
jest niewątpliwie IZA POŁOŃSKA.

10 września 2019 w klubie Scenografia w Łodzi, w ramach Festiwalu Łódź Czterech Kultur, odbył się wspaniały, nostalgiczny koncert EDI ROSNER JAZZ BAND. Łódzcy artyści pod przewodnictwem kompozytora i trębacza, Macieja Fortuny, zaprezentowali współczesne interpretacje utworów Ediego Rosnera – „białego Armstronga„, „drugiej trąbki świata„. W programie znalazły się zarówno utwory, skomponowane przez samego artystę, jak również wykonywane przez jego orkiestrę, a wśród nich jeden z największych szlagierów Rosnera – „Cicha woda„, do którego słowa napisał Ludwik Jerzy Kern. Zespół przedstawił nowoczesne aranżacje przedwojennych przebojów, przybliżając w ten sposób artystyczną drogę i wyjątkową, zapomnianą historię Ediego Rosnera.

Skład zespołu:
Maciej Fortuna – kornet, aranżacje, koncepcja, scenariusz
Iza Połońska – śpiew
Adam Rymarz – śpiew
Sławomir Cichor – kornet
Robert Żelazko – puzon, sakshorn barytonowy
Radosław Szulc – puzon
Michał Walczak – tuba
Witold Janiak – pianino
Kamil Miszewski – perkusja.

Joanna Stanecka napisała o Izie Połońskiej: „Śpiewa utwory, w których słowo ma dominującą moc. Jest balsamiczna, eteryczna, harmonijna. Kiedy śpiewa, nie zmienia energii, nie narzuca niczego, pozwala ludziom głęboko oddychać i odpoczywać. Dobrze się z nią przebywa w jednym pomieszczeniu. Ma w sobie klasę, wręcz przedwojenną kulturę osobistą, dystynkcję. Jest wierna sobie, promuje tak niemodne dziś środki wyrazu, jak subtelność, wrażliwość, szacunek dla innych twórców, dla publiczności i dla słowa. Działa na ludzi eterycznie„.
Pełna zgoda!

IZA POŁOŃSKA to wokalistka, kameralistka, śpiewająca w różnych stylach – od klasyki po piosenkę aktorską i jazz.
Jest doktorem sztuk muzycznych. 30 września 2017 obroniła pierwszy w Polsce doktorat w dziedzinie wokalistyki, dotyczący wykonawstwa piosenki aktorskiej.

W jej dorobku artystycznym szczególne miejsce zajmuje współpraca z łódzkim kompozytorem Piotrem Hertlem. Zaowocowała ona szeregiem wspólnych występów w kategorii piosenki aktorskiej. Po śmierci Hertla, Iza aktywnie włączyła się w realizację kilku projektów, m. in. „Zielony pejzaż. Piosenki Piotra Hertla


i „Gwiazda dla Piotra Hertla” –
Jedno z nieba, drugie z wody” (sł. Janusz Słowikowski, muz. Piotr Hertel)

W latach 2003-2009 intensywnie koncertowała w Europie – Francji, Belgii, Austrii, Hiszpanii, w Niemczech i we Włoszech.

Na swoim koncie ma występy w Bibliotece Polskiej w Paryżu, a także w legendarnej Piwnicy Artystycznej Kurylewiczów w Warszawie.

Śpiewa recitale z piosenkami do tekstów Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, a także Wojciecha Młynarskiego, Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty czy Bułata Okudżawy.

Projekt „Jazzowe kolory miłości”, współtworzony z pianistą i kompozytorem jazzowym, Witoldem Janiakiem, powstał na zamówienie Wędrownego Festiwalu Filharmonii Łódzkiej – „Kolory Polski” 2013. Budując program koncertu, Izabela i Witold Janiak sięgnęli nie tylko do standardów amerykańskich, lecz również do utworów polskich, z repertuaru m.in. Ewy Bem, oraz do piosenek do wierszy Agnieszki Osieckiej –
„Gram o wszystko” – Jazzowe Kolory Miłości, 2013

Projekt „Połońska śpiewa Osiecką” Izabela współtworzy z Leszkiem Kołodziejskim, akordeonistą i aranżerem. Projekt prezentowany jest w różnych odsłonach – z orkiestrą symfoniczną, z orkiestrą kameralną, z kwintetem smyczkowym i z zespołem jazzowym –
„Nie żałuję” (sł. Agnieszka Osiecka, muz. Seweryn Krajewski) Live 2016

„W powietrzu wyrzeźbiłam Twoją twarz” (sł. Agnieszka Osiecka, muz. Jerzy Matuszkiewicz) Live 2016

„Niech żyje bal” – koncert piosenek Agnieszki Osieckiej Promo Mix

Projekt „Młynarski symfonicznie” prezentowany jest ze specjalnym udziałem Jana Młynarskiego i Zbigniewa Zamachowskiego.

Projekt kameralny „Trzy miłości” traktuje o różnych odsłonach miłości, i zawiera piosenki autorstwa Bertolda Brechta, Bułata Okudżawy, Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty, Wojciecha Młynarskiego, Magdaleny Czapińskiej, Jeremiego Przybory, Juliana Tuwima.

Spektakl „Poczekalnia” w reż. Jarosława Wojciechowskiego, w Teatrze Nowym w Łodzi, którego premiera miała miejsce 9 lutego 2018, jest dla Izy okazją do inspirującego spotkania z Oleną Leonenko-Głowacką i Tymonem Tymańskim.

Jednym z najistotniejszych spotkań w jej życiu artystycznym jest współpraca z wybitnym reżyserem teatralnym i filmowym, Mariuszem Grzegorzkiem, przy realizacji spektaklu dyplomowego Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi „Pomysłowe mebelki z gąbki”, którego premiera miała miejsce w Teatrze Studyjnym w Łodzi w listopadzie 2018.

Największą inspiracją artystyczną Izabeli Połońskiej pozostaje niezmiennie jej mąż, zmarły 20 czerwca 2018 DOMINIK POŁOŃSKI, wybitny wiolonczelista, który odszedł przedwcześnie w wieku zalewdie 41 lat, przegrywając walkę z glejakiem.

Hasło Dominika „Wyobraźnia tworzy rzeczywistość” nieprzerwanie kształtuje życie artystyczne i prywatne Izabeli.

Dominikowi Połońskiemu dedykowany jest projekt oraz album „Pejzaż bez Ciebie”, prezentowany i nagrany przez Izę razem z Polish Cello Quartet oraz Leszkiem Kołodziejskim –
„Pejzaż bez Ciebie” (sł. Jeremi Przybora, muz. Jerzy Wasowski) Live 2017

„Kiedy kończy się nasze Istnienie, tym, co trwa na zawsze, jest Miłość. Ten zapis jest wynikiem mojego przebywania pomiędzy światami – tym rzeczywistym tutaj i tym poza czasem, bo tam przebywa Mój Ukochany Mąż. Też ciągłym dialogiem pomiędzy nami, bo spędziliśmy wiele niedzielnych poranków, analizując geniusz obu twórców – Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego.

Wszystkich aranży podjął się i sam zagrał na akordeonie Leszek Kołodziejski, a towarzyszyli nam utalentowani wiolonczeliści młodego pokolenia – Polish Cello Quartet, w składzie: Tomasz Daroch, Adam Krzeszowiec, Wojciech Fudala, Krzysztof Karpeta” – wyjaśnia Iza Połońska.

„Pejzaż bez Ciebie” Album Making Off 2019

„Pejzaż bez Ciebie” – Premiera albumu 8 maja 2019

Iza Połońska w wywiadzie dla portalu meakultura.pl opowiada o Dominiku Połońskim, o tym, jak wiolonczelista zarządzał ludzkimi emocjami podczas koncertów, jak pracował, i jak rozwinęło się ich uczucie. O miłości i pożegnaniu.

„Poznaliśmy się dawno, jeszcze na studiach. Dominik pojawił się w Akademii Muzycznej, kiedy byłam na drugim roku studiów, i był prawdziwym błyskiem. Cały z innej energii niż my wszyscy. Z tamtego czasu pamiętam go, unoszącego się nad ziemią, fruwającego, zupełnie nie z tego świata. W języku polskim nie ma jednego słowa, które by go dokładnie określiło, tak jak angielskie słowo „smart”. Był prześlicznym, szlachetnym, nieprzeciętnie bystrym i utalentowanym chłopcem, obdarzonym niezwykłą namiętnością do muzyki. My wszyscy słyszeliśmy, że on wybitnie grał, i do tego z rodzajem wyjątkowego natchnienia. Był wiolonczelistą, który stwarzał w trakcie grania rzeczywistość wręcz teatralną. Opowiadał graniem historie.

Miał wielką wrażliwość na dźwięki i w ogóle, na wszystko dookoła. Miał nieprawdopodobną wyobraźnię, wręcz nieokiełznaną. Choć byliśmy razem, bardzo blisko, ja do końca nie potrafiłam zrozumieć drogi jego wyobraźni. Był dla mnie bardzo często zaskakujący. Zodiakalny Bliźniak, z niebywałą dwoistością natury. Z jednej strony – nieokiełznany, dziki i namiętny, z drugiej – bardzo czuły, niesamowicie czuły. Takich mężczyzn się dziś nie spotyka. Mężczyzn z takim ładunkiem czułości i miłości. Z umiejętnością okazywania uczuć.

Moje wcześniejsze doświadczenia życiowe jakoś mnie na Dominika przygotowały. Spotkaliśmy się ponownie już w dorosłym życiu. Zupełnie przypadkowo wszedł do pokoju, w którym pracowałam. Oczywiście słyszałam o chorobie, o pierwszych operacjach, ale myślałam, że zakotwiczył się gdzieś w świecie – Madryt, Londyn, Bukareszt, Francja. Wiedziałam, że powrócił do grania, i na tym się zatrzymałam w wiedzy o nim.
Trzymaliśmy się z daleka od siebie. Był między nami od samego początku pewien rodzaj bardzo silnego magnetyzmu, którego chyba baliśmy się.

Byłam w Reims, we Francji. Szłam na kolację do restauracji, kiedy dostałam wiadomość od mojej koleżanki, sopranistki Kasi Jagiełło, że Dominik jest ciężko chory. Glejak. Ta wiadomość mnie rozsypała na kawałki. Usiadłam gdzieś na ławce na jakimś przystanku i nie byłam w stanie zrobić kroku. To poczucie okrutnej niesprawiedliwości! Dlaczego właśnie ON? Ktoś o takim talencie, obdarzony ponadludzkim darem od Boga, od natury… Wszystko we mnie krzyczało.

Kiedy spotkaliśmy się w 2011 w Akademii Muzycznej w Łodzi, ja byłam już innym człowiekiem. Zmarł mój tato, moja kochana babcia, a mój ówczesny mąż nie chciał już dłużej mieszkać w Polsce, i wyjechał do Monachium. Nie chciałam wyjeżdżać z nim. To małżeństwo nam się całkiem rozsypało. Byłam bardzo zdeterminowana, nie chciałam już nigdzie wyjeżdżać.
I zostaliśmy, razem z Dominikiem.

Dominik był zdeterminowany zawsze. To nie zdarzyło się w momencie, kiedy zachorował. Zostało mu wtedy zabrane wszystko, cała najważniejsza część życia, którą kochał. Bo on kochał muzykę, szczególnie romantyczną, i był w tym naprawdę zjawiskowy. Był jak Rasputin – zarządzał ludzkimi emocjami podczas koncertów. Ten dar miał wcześniej, od zawsze. Choroba nie mała na to wpływu.

Chociaż po chorobie to było inne i bardziej bolesne. Bolesne. Nie było już tak uniesione. Przed chorobą wszystko, co wydobywało się spod strun, smyczka, było uniesione i zagrane z ogromną namiętnością. Czysta namiętność wylewała się z niego podczas grania cały czas. Także nieprawdopodobna precyzja. Był tytanem pracy. Zatracał się w graniu i ćwiczeniu. Był absolutnie podporządkowany muzyce.
v

Dominik był osobą tak niezwykłą, magiczną, niedefiniowalną, że był też zagadką dla lekarzy, dla medycyny. Walczył z glejakiem 15 lat!
Trzy ostatnie miesiące życia Dominika były bardzo ciężkie…

Kiedy spotkaliśmy się ponownie z Dominikiem w cudownym roku 2011, to obydwoje wiedzieliśmy w jakiej jesteśmy sytuacji. W jakiej Dominik jest sytuacji. I to nasze bycie razem było wygrywaniem czasu. Obydwoje, może naiwnie, bardzo wierzyliśmy w miłość. Mieliśmy nadzieję, że dzięki tej miłości uda nam się zmienić przeznaczenie Dominika. Kiedy na świecie pojawił się nasz syn, Julek, to wydawało nam się, że już nas nic nie ruszy. Myśleliśmy, że Dominik tyle lat jest bez nawrotu choroby, że teraz już jesteśmy mocarni.

A rok później nas dopadło. Profesor Trojanowski podjął się operacji, jako jedyny w Polsce. Udała się.
Dominik przeżył kolejne 3 lata. Zobaczył, jak Julcio idzie do przedszkola. Skończył 40 lat. Marzył, żeby doczekać momentu, kiedy Julcio pójdzie do szkoły, ale to się już nam nie udało. Bo ostatni rok był niezwykle trudny. Dominik cierpiał na coraz silniejsze ataki epileptyczne.

To bardzo trudne, bardzo trudne sprawy, bolesne. A mimo wszystko, on się nie poddawał, i do końca pracował. Zanim pojechaliśmy ostatni raz do Lublina, do szpitala, z którego już nie wyszedł, prowadził jeszcze kurs w Bałoszycach. Przygotowywał studentki, które jechały na konkurs. Do końca nie odpuścił, wierząc, że wygra.

Kiedy dziś na to patrzę, z perspektywy czasu, to wydaje mi się, że zaczynał wątpić. Czuł, że przed nim jest pewien rodzaj ostateczności. Kiedy rozmawialiśmy w tym ostatnim okresie, dawał znaki. Ale kiedy kogoś kochasz i chcesz, żeby był, bo go potrzebujesz do życia po prostu, to wiele rzeczy wypierasz. Ja to od marca do czerwca zaczynałam podświadomie rozumieć. Zawsze wiedzieliśmy, że wszystko, co mamy, to jest ta chwila – dzisiaj.

Całe nasze bycie razem było skakaniem na bombie zegarowej. Bo tym jest glejak. Staraliśmy się z każdej chwili wycisnąć wszystkie soki. Bywały momenty, że byliśmy z siebie zadowoleni. Często sobie mówiliśmy, że się spisaliśmy. Dominik lubił mówić: „Spisaliśmy się, Izuniu”. Kiedy urodził się Julek, który był dla niego wielkim spełnieniem, też powiedział: „Spisaliśmy się, Izuniu”. Był bardzo czułym ojcem dla Julka i Kariny, mojej córeczki z pierwszego małżeństwa.

Dużo różnych spraw go umacniało. bo przecież Dominik zrobił habilitację po drodze, i zagrał ten pamiętny koncert inauguracji Warszawskiej Jesieni w 2014! To było dla niego wielkim wydarzeniem i sukcesem. Czymś, o czym nawet nie marzył, że może się wydarzyć po załamaniu chorobowym i bezwładzie w lewej ręce, lewej stronie ciała. Dominik zagrał z cudowną orkiestrą barokową Arte dei Suonatori. Utwór Zagajewskiego dostał potem nagrodę w Palermo.

Dużo było tych sukcesów, które Dominika napędzały, ale też miał w sobie frustrację, bo kilka rzeczy się nie udało, z tych, o których marzył. I ciągle szukał nowych przestrzeni…

W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to może być koniec. I wtedy postanowiłam, że w żałobie nie mogę być czarna, że będę musiała się od niej odbić, jak od jakiegoś progu, żeby wysłać komunikat do świata – że to, czego myśmy dotknęli, było czymś absolutnie niesamowitym, że to nasze spotkanie było wielkim darem. I że to nasze spotkanie i odejście Dominika – też nie może być po nic” http://meakultura.pl/…/milosc-w-des-dur-na-cztery-struny-sm…

Nie jest w swojej żałobie czarna. Jest złota!