Krzysztof Komeda

Oprac.Ewa Kałużna, fot.

CAF PAP, Andrzej Dąbrowski,
komeda.pl/muzeum,
arch. Tomasza Lacha,

Melomani, Ustronie Morskie 1952: Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Trzciński, Witold Dentox Sobociński, Jerzy Duduś Matuszkiewicz, Andrzej Idon Wojciechowski
Fot. CAF PAP

Melomani, Ustronie Morskie 1952: Krzysztof Trzciński, Witold Dentox Sobociński, Andrzej Trzaskowski, Jerzy Duduś Matuszkiewicz
Fot. CAF PAP

Krzysztof Komeda w studio Polskiego Radia 1956
Fot. komeda.pl/muzeum

Zofia i Krzysztof Komedowie, Kalatówki 1959
Fot. arch. Tomasza Lacha

Krzysztof Komeda, Kalatówki 1959
Fot. Andrzej Dąbrowski

Krzysztof Komeda w przerwie nagrania muzyki w studio TV w Baden-Baden 1964
komeda.pl/muzeum

Hollywood 1968: Krzysztof Komeda, Roman Polański, Sharon Tate
Fot. CAF PAP

Hollywood 1968: Krzysztof Komeda i Marek Hłasko
Fot. CAF PAP

Dziś skończyłby 89 lat twórca standardów jazzowych i muzyki filmowej, pionier jazzu nowoczesnego w Polsce, jeden z niewielu polskich twórców, którego nazwisko zna cały świat,

KRZYSZTOF KOMEDA

(ur. 27 kwietnia 1931, zm. 23 kwietnia 1969).

„Gdyby żył, miałby zapewne setki nagród na swoim koncie. Najprawdopodobniej tworzyłby w Ameryce muzykę do filmów – tam zaczęła się przecież jego światowa kariera.
Kiedy Komeda nagrywał „Astigmatic”, nie istniała jeszcze wytwórnia ECM, ale ten album mógłby być ważniejszy niż nagrania Keitha Jarretta, Jana Garbarka czy Charlesa Lloyda.
Postać i twórczość Krzysztofa Komedy urosła w polskim środowisku jazzowym do rangi symbolu i legendy.
Żaden inny polski jazzman nie wywarł równie ogromnego wpływu na nowoczesną muzykę jazzową, jak artysta z Poznania” – pisze Dionizy Piątkowski, biograf artysty i autor książki „Czas Komedy„.

Przypomnijmy raz jeszcze, pokrótce, najważniejsze etapy życia i twórczości Krzysztofa Komedy.

POCZĄTKI

Krzysztof Trzciński od czwartego roku życia pobierał lekcje gry na fortepianie. W wieku ośmiu lat został przyjęty do konserwatorium poznańskiego, jednak wojna pokrzyżowała plany edukacji muzycznej.
Przez lata wojny naukę gry pobierał prywatnie, a po zakończeniu wojny, do 1950, zgłębiał teorię muzyki i grę na fortepianie w szkole państwowej.

Po skończeniu szkoły średniej, Krzysztof, za namową matki, podjął studia medyczne w Akademii Medycznej w Poznaniu, wybierając laryngologię, by zgłębiać wiedzę w dziedzinie foniatrii.

Jeszcze w czasie nauki w szkole średniej w Ostrowie Wielkopolskim, zainteresowania Krzysztofa krążyły wokół muzyki rozrywkowej i tanecznej. Poznał tam Witolda Kujawskiego, absolwenta tej samej szkoły, który był znanym swingującym kontrabasistą.
Kujawski wprowadził Trzcińskiego do jazzu i namówił na wyjazdy muzyczne do Krakowa. W małym mieszkaniu Kujawskiego w Krakowie odbywały się jam sessions z udziałem takich muzyków, jak Matuszkiewicz, Borowiec czy Walasek.

Rozmowa, przeprowadzona z Krzysztofem Komedą przez Magdalenę Konopkę, dla Polskiego Radia.

– Jak pan wszedł do środowiska jazzowego?

– Po prostu interesowałem się.
W ogóle to uczyłem się muzyki tzw. poważnej. Potem, w czasie, gdy kończyłem gimnazjum, zacząłem interesować się muzyką taneczną.
Z kolei w czasie studiów zacząłem grać już muzykę jazzową – zupełnie sam, bez żadnych powiązań, no, powiedzmy, jedyną szkołą było radio. No i później kontakty z powstającymi środowiskami jazzowymi w Krakowie – to był Matuszkiewicz, Trzaskowski, i w Łodzi – Sobociński. To były lata mniej więcej 1949-1951, 1952.
Wtedy wszyscy jazzmani grali jazz tradycyjny, lepiej czy gorzej, ale grali. Zespół Melomani grał i tradycyjny jazz, i tzw. bebop, który był właściwie początkiem jazzu nowoczesnego.
Z tym, że gdy ja wystartowałem ze swoim zespołem na Pierwszym Festiwalu Jazzowym w Sopocie, był to już jazz nowoczesny wyłącznie.

– A przecież inni grali jeszcze jazz tradycyjny?

– Mnie widocznie to najbardziej interesowało, odpowiadało i wiedziałem, że to jest jedyny kierunek dla mnie, że najbardziej mogę się w tym wypowiedzieć. Było to najbardziej frapujące.

– Jak zatem doszło do pamiętnego występu podczas I Festiwalu Jazzowego w Sopocie?

– Ja studiowałem w Poznaniu, pracowałem w szpitalu po studiach w Poznaniu, i tam próbowałem dobrać sobie grono ludzi, z którymi mógłbym grać. Był to Jerzy Milian – pianista wówczas, i Jan Wróblewski – również pianista. Ponieważ wtedy było niezmiernie trudno w ogóle o muzyków o orientacji jazzowej i możliwościach improwizacji, więc postanowiliśmy, że Milian przestawi się z fortepianu na wibrafon, a Wróblewski – z fortepianu na saksofon barytonowy. I w ten sposób jakoś się kombinowało”.

Fascynacja jazzem i przyjaźń ze znanymi muzykami wzmocniły związki Krzysztofa Trzcińskiego z muzyką, co było przyczyną rezygnacji z pracy w klinice w Poznaniu i poświęceniu się karierze muzycznej.

Współpracował z pierwszym powojennym, pionierskim zespołem jazzowym – krakowsko-łódzką grupą Melomani, której filarami byli Jerzy Matuszkiewicz, Andrzej Trzaskowski i Witold Kujawski. Grał z różnymi poznańskimi grupami rozrywkowymi m.in. z grupą Jerzego Grzewińskiego, która przekształciła się w zespół dixielandowy. Styl ten jednak nie spełniał aspiracji muzycznych Komedy. Pociągała go przede wszystkim muzyka nowoczesna – modern jazz. Dzięki tej pasji, powstał KOMEDA SEXTET. Komeda zaprosił do współpracy m.in. Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Jana Zylbera i Jerzego Miliana.

Jan Ptaszyn Wróblewski: „Siedzieliśmy całymi nocami i ściągaliśmy repertuar z radia. Nie było przecież magnetofonów ani płyt. Najczęściej siadaliśmy we dwóch z Krzysztofem przy radiu, i mieliśmy ustalone metody pracy – ty spisujesz pierwszy i drugi takt, ja trzeci i czwarty, ty piąty i szósty, i tak dalej. Wszystko robiliśmy po omacku”.

Jan Zylber: „Przyszedł do mnie Ptaszyn i powiedział: Wpadnij jutro na próbę, Krzyś chce byś u niego grał. I tak się zaczęło. Próby trwały dzień w dzień, do białego rana, a wszystko było wciąż źle i źle. Nie wiem, skąd Krzysztof czerpał cierpliwość, by powtarzać z nami jedną frazę sto i więcej razy. Fakt, że to robił. Może to jego uśmiech sprawiał, że po czterech godzinach próbowania w kółko sygnaturki, której obłąkana tonacja supłała muzykom palce, potrafiliśmy ją grać ciągle „>przedostatni raz„, z tym samym zapałem, jak na początku. Wystarczyło, że Krzyś nam zaufał, że nas wybrał, że nam poświęca każdą wolną chwilę. Ćwicząc w nocy, łączył pracę w szpitalu z bieganiem po mieście, załatwiał dziesiątki rzeczy dla zespołu, wynajdował sale na próby czy instrumenty dla nas”.

SOPOT 1956

Swój pierwszy zespół – sekstet – Krzysztof Trzciński powołał do życia w 1956. Po odwilży w 1956, wraz ze swoim sekstetem, wystąpił na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie, który odbył się w dniach 6-12 sierpnia 1956. W składzie grali wówczas wibrafonista Jerzy Milian, saksofonista altowy Stanisław Pludra, kontrabasista Józef Stolarz, klarnecista Jan Ptaszyn Wróblewski i perkusista Jan Zylber. Na festiwalu w Sopocie ’56 Sekstet Komedy zainaugurował w Polsce modę na jazz i fascynację jazzem nowoczesnym. Tym tropem poszli inni kreatorzy polskiego jazzu, by z czasem stworzyć rozległy nurt, budujący przez wiele dekad tzw. „polish jazz”.

Koncert ten wywrócił świat młodego lekarza do góry nogami, a Polakom otworzył uszy na nieznaną dotąd muzykę, opartą na improwizacji i emocjach.

Opis występu Sekstetu Komedy podczas I Festiwalu w Sopocie znajdujemy w książce Jacka Wróblewskiego „Globtrotter. Rzecz o Janie Ptaszynie Wróblewskim” z 2006:

Roman Waschko wszedł na scenę i powiódł wzrokiem po publiczności. Zorientowawszy się, jakiego kalibru ludzi ma przed sobą, odczekał aż wszyscy umilkną, a potem zaczął cicho mówić.

– Proszę państwa. To, co za chwilę usłyszycie, to muzyka trudna i ambitna. Przeznaczona jest wyłącznie dla koneserów, więc prosimy państwa o wyrozumiałość.

– To szczwany lis – powiedział Zylber z uznaniem.

Wiadomo było, że każdy z obecnych uważa się za konesera, i nikt nie śmie wykazać się brakiem obycia. Za takie zaś po mowie Waschko uchodzić mogły gwizdy, wychodzenie z sali oraz brak aplauzu.

– Przed państwem sekstet Krzysztofa Komedy Trzcińskiego!

Nieubłaganie zbliżał się przełomowy moment polskiego jazzu. Komeda policzył do trzech i zaczął się występ pierwszego w kraju, wyłącznie modern jazzowego, zespołu. Atmosfera z minuty na minutę stawała się coraz gorętsza. Czegoś podobnego jeszcze nikt nie słyszał. Żadnego grania do tańca. Żadnego efekciarstwa. Muzycy na scenie zachowywali się niczym członkowie konduktu pogrzebowego, czyli nikt nie podskakiwał, nie robił głupich min, nie machał rękami. Wszyscy skoncentrowani byli tylko na muzyce. I publiczność uległa. Po raz pierwszy jazzowego koncertu wyłącznie słuchano. W napięciu, z namaszczeniem. Na sopocką scenę spłynął duch Nowego Jorku i zaoceaniczny klimat. Muzyka kojarzona z buntem, rozrywką i murzyńskimi zabawami w tej właśnie chwili przerodziła się nad Bałtykiem w sztukę. Huknęły oklaski. Na samo zakończenie zespół zagrał “Memory of Bach”, którego współautorem był Jerzy Milian. Publiczność oniemiała”.

Komeda Sextet – „Memory of Bach„, 1st Sopot Jazz Festival, Live 1956

Krzysztof Komeda – piano

Jerzy Milian – vibraphone

Stanislaw Pludra – alto sax

Jan Ptaszyn Wróblewski – clarinet

Józef Stolarz – bass

Jan Zylber – drums


Nastąpiło wówczas wielkie otwarcie, zwane również „wyjściem z katakumb” polskiego jazzu. Sopocki Festiwal Jazzowy stanowił zaczątek warszawskiego Jazz Jamboree. Z jazzowej odwilży 1956 wyłoniło się kilka postaci – Andrzej Kurylewicz, Andrzej Trzaskowski, Krzysztof Trzciński-Komeda, Jan Ptaszyn Wróblewski, Jerzy Duduś Matuszkiewicz. Byli to, nieliczni wówczas, muzycy z pewnym już przygotowaniem i dorobkiem jazzowym.

Trzypłytowe wydawnictwo „Jazz ’56. I Ogólnopolski Festiwal Muzyki Jazzowej„, które ukazało się w 2017, to zapis festiwalu Sopot ’56:

Sekstet Komedy – „Django”, Live @ Sopot ’56, Audio 1956

Sekstet Komedy – „Love Me or Leave Me„, Live @ Sopot ’56, Audio 1956

Sekstet Komedy, którego sopocki debiut uznany został za wielkie wydarzenie, grał jazz, nawiązujący do tradycji europejskich, i będący syntezą dwóch wówczas najpopularniejszych grup – The Modern Jazz Quartet i The Gerry Mulligan Quartet. Trzciński potrafił odnaleźć sposoby indywidualnej ekspresji jazzu w sobie, połączyć je ze słowiańskim liryzmem i tradycjami muzyki polskiej.

W latach 1956-1967 Komeda, wraz ze swoimi zespołami – sekstetem, trio, kwintetem i kwartetem, brał udział w kolejnych krajowych festiwalach, przygotowując zawsze bardzo ambitne programy. Były to także lata pierwszych sukcesów zagranicznych – w Moskwie, Grenoble i Paryżu. Dokonali nagrań dla Radia Poznań, nagrali też muzykę do pierwszego filmu Romana Polańskiego – etiudy filmowej „Dwaj ludzie z szafą” z 1958.

W 1957 Sekstet Komedy, wspólnie z Melomanami, zrealizował muzyczny film „Rozmowy jazzowe – Hot Club Melomani & Komeda Sextet”. Był to pierwszy polski film o jazzie, i zarazem niezwykły zapis występu dwóch legendarnych zespołów muzycznych. Obraz jest wyjątkowym świadectwem niezwykłego fenomenu kulturowego, jakim był polski jazz lat 50. Film składa się z dwóch części. W pierwszej, „Jazz tradycyjny”, oglądamy i przysłuchujemy się występowi zespołu Hot Club Melomani w składzie:

Andrzej Kurylewicz – piano

Jerzy Duduś Matuszkiewicz – soprano sax

Leszek Lic – clarinet

Włodzimierz Wasio – trombone

Roman Gucio Dyląg – bass

Witold Dentox Sobociński – drums.

W drugiej części, „Jazz nowoczesny”, wystąpił Sekstet Komedy w składzie:

Krzysztof Trzciński-Komeda – piano

Jerzy Milian – vibraphone

Jan Ptaszyn Wróblewski – clarinet

Zdzisław Beszczyński – trombone

Józef Stolarz – bass

Jan Zylber – drums

(from 6:35 min)

Okres, który w artystycznej biografii Komedy może być nazywany okresem dojrzewania i doskonalenia jego własnego muzycznego języka, był ukoronowany „Etiudami baletowymi”, wykonanymi na Jazz Jamboree ’62. Pomimo tego, iż przyjęcie „Etiud” przez krajową krytykę było raczej chłodne, otworzyły one przed Krzysztofem Komedą wrota muzycznej Europy:

„Ballet Etudes” – Stage Music @ Jazz Jamboree 1962

Krzysztof Komeda – piano

Wanda Warska – vocal

Zbigniew Nayslowski – alto sax

Michal Urbaniak – tenor sax

Eje Thelin – trombone

Roman Gucio Dyląg – bass

Rune Carlsson – drums

Krzysztof Komeda Quintet – „Live at Jazz Jamboree ’63 & ’64”, Full Album

Krzysztof Komeda – piano

Tomasz Stańko – trumpet

Michał Urbaniak – tenor sax, soprano sax

Maciej Suzin – bass (JJ 1963)

Janusz Kozłowski – bass (JJ 1964)

Czesław Mały Bartkowski – drums (JJ 1963)

Rune Carlsson – drums (JJ 1964)

Wiosną 1960 Krzysztof Komeda ze swoim zespołem wyjechał po raz pierwszy do Skandynawii. Wszystkie jego występy w sztokholmskiej Gyllene Cirkeln i kopenhaskim Jazzhus Montmartre, które gościły najbardziej znane gwiazdy amerykańskiego jazzu, okazały się prawdziwym sukcesem.

Zainteresowanie muzyką Komedy było tak duże, że firma fonograficzna Metronome nagrała 3 maja 1963 longplay „Ballet Etudes. The Music of Komeda – A Jazz Message from Poland Presented by an International Quintet”, wykonywany przez międzynarodowy kwintet

Komeda International Quintet – „Ballet Etudes. A Jazz Message from Poland” 1963

Krzysztof Komeda – piano

Allan Botschinsky – trumpet

Jan Ptaszyn Wróblewski – tenor sax

Roman Gucio Dyląg – bass

Rune Carlsson – drums

W 1964 został zarejestrowany kultowy dziś film „Jazz w Polsce” / „Jazz in Poland” / „Jazz aus Polen” Joachima Ernsta Berendta, dla telewizji zachodnioniemieckiej. Film oficjalnie wyemitowano w telewizji w 1966:

Komeda Quintet – „Roman II / Dwójka rzymska” – from the film „Jazz in Poland” 1964

Krzysztof Komeda – piano

Tomasz Stańko – trumpet

Michał Urbaniak – soprano sax

Maciej Suzin – bass

Czesław Mały Bartkowski – drums

Komeda Quartet – „Requiem for John Coltrane”, Live TV with Interview 1967

Krzysztof Komeda – piano

Tomasz Stańko – trumpet

Roman Dyląg – bass

Rune Carlsson – drums

Po sukcesach skandynawskich nastąpiły dalsze, na festiwalach jazzowych w Pradze, Bled i Königsbergu, oraz podczas tournée po Bułgarii i obydwu państwach niemieckich. W maju 1967 Komeda Quintet nagrał „Lirik und Jazz” dla zachodnioniemieckiej wytwórni Electrola, w składzie Krzysztof Komeda – piano, Tomasz Stańko – trumpet, Zbigniew Namysłowski – sax, Roman Dyląg – bass, Rune Carlsson – drums.

“ASTIGMATIC” – płyta, uznawana za najważniejszy album polskiego jazzu.

Krzysztof Komeda: „Mam pełną satysfakcję z tego nagrania, mimo, że dokonywało się w warunkach bez precedensu. Było to w okresie Jazz Jamboree 1965. Po koncertach festiwalowych pędziliśmy ze Stańko i – “porwanymi” przeze mnie z grupy Mangelsdorffa – Günterem Lenzem i Rune Carlssonem, do studia“Polskich Nagrań, by zapisać się na mikrorowkach bez jakiejkolwiek próby! Gdy się słucha tej płyty, można zacząć wierzyć w cuda, daję słowo”.

Zofia Komedowa: „Ludzie myśleli, że tytuł „Astigmatic” wziął się od rzekomego astygmatyzmu Krzysia. A przecież on miał dobry wzrok. Tylko jako lekarz za młodo wyglądał, I pacjenci nie chcieli, żeby jakiś student wycinał im migdałki. Wtedy matka mu doradziła, że w okularach będzie poważniej wyglądał”.

Krążek, nagrany w 1965, a wydany w 1966, w serii Polish Jazz, jako Vol. 5, został stworzony przez Kwintet Krzysztofa Komedy, w składzie:

Krzysztof Komeda – piano

Tomasz Stańko – trumpet

Zbigniew Namysłowski – alto sax

Günter Lenz – bass

Rune Carlsson – drums

„Astigmatic” Full Album 1966

MUZYKA FILMOWA

Jeszcze w 1957 rozpoczęła się współpraca Krzysztofa Komedy z Romanem Polańskim. Pierwszym filmem Polańskiego, do którego Komeda napisał muzykę, był debiutancki obraz „Dwaj ludzie z szafą”, a ostatnim – „Rosemary’s Baby”, ze słynną kołysanką „Sleep Safe and Warm”.
Po latach, Polański wspominał: „W tamtym ponurym czasie liczyła się dla nas tylko sztuka. W łódzkiej szkole filmowej mogliśmy robić rzeczy, które gdzie indziej w czasach stalinowskich były nie do pomyślenia. Chcieliśmy być kolorowi, jak jazzmani. Naszym guru był Krzysztof Komeda. Ubóstwialiśmy go za nowoczesną grę. Bez niego nie byłoby mojej etiudy filmowej”:

„Dwaj ludzie z szafą” – Full Film 1958

Komeda stał się w Polsce kompozytorem filmowym numer jeden. Jego kompozycje ubarwiły 68 obrazów, z czego 48 zostało zrealizowanych w Polsce. Skomponował m.in. muzykę do filmów „Do widzenia, do jutra” Janusza Morgensterna (1960), „Jutro premiera” także Morgensterna (1962), „Zbrodniarz i panna” Janusza Nasfetera (1963), „Prawo i pięść” Jerzego Hoffmana (1964), „Przerwany lot” Leonarda Buczkowskiego (1964), „Kattorna” Henninga Carlsena (1965), „Perły i dukaty” Józefa Hena (1965), „Bariera” Jerzego Skolimowskiego (1966), „Matnia (Cul-de-sac)” Romana Polańskiego (1966), „Klub profesora Tutki” Andrzeja Kondratiuka (1966), „Start (Le Départ)” Jerzego Skolimowskiego (1967), „Nieustraszeni pogromcy wampirów” Romana Polańskiego (1967) i wielu innych.

W 1960 zaprosił go na spotkanie Andrzej Wajda, realizując kultowy film „Niewinni czarodzieje / „Innocent Sorcerers”. Film pokazywał młodzież tamtego czasu, zauroczoną filozofią egzystencjalizmu. W głównej roli Bazylego reżyser obsadził młodego Tadeusza Łomnickiego. Nie było tajemnicą, że pierwowzorem Bazylego był Komeda – dlatego Łomnicki skrócił i przefarbował włosy na jasny blond. Film z muzyką Komedy był więc po części filmem o Komedzie:

„Niewinni czarodzieje” Film Trailer 1960

„Innocent Sorcerers” Film Montage 1960

Bez muzyki Komedy do filmu „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego z 1962, obraz ten nie byłby tak pełny i wymowny:

„Ballad for Bernt” from „Knife in the Water” 1962

Duński reżyser, Henning Carlsen, zamówił u Komedy muzykę do swoich filmów „Hvad med os”, „Sult” i „Kattorna”:

Komeda Quintet – „Kattorna”, Audio 1965

Krzysztof Komeda – piano

Tomasz Stańko – trumpet

Michał Urbaniak – saxes

Bo Stief – bass

Simon Kopel – drums

O MUZYCE KOMEDY

Zygmunt Kałużyński: „Istotnym rysem osobowości Komedy jest rzadka i w jazzie unikalna umiejętność kształtowania potężnej, ewoluującej dramaturgii, czegoś, co jest zaprzeczeniem jazzu. Jazz ma zupełnie inny stosunek do czasu. Rzadko kiedy, słuchając go, słuchamy formy. Skupiamy uwagę na małych odcinkach, w których “coś się dzieje”. Resztę eliminujemy. Żeby wyobrazić sobie, jaka jest ta muzyka, nie musimy słuchać całości. Nie trzeba siedzieć w klubie cały wieczór, ani słuchać płyty do końca, by wiedzieć, jak kto gra. U Komedy jest inaczej. Pokusił się on o budowanie utworów na sposób powieściowy, tak, jak w klasycznym dramacie – z ekspozycją, kulminacją i rozwiązaniem. Robi to przekonująco. Jego formy mają szeroki oddech. Półgodzinny „Svantetic” ma w sobie dynamit beethovenowskiej ekspresji i jest prosty jak most”.

Jan Ptaszyn Wróblewski: „Wszyscy współpracownicy Komedy zawsze się zgadzali, że Krzysztof w niczym nie ograniczał swobody ich solistycznych wypowiedzi. A jednak, stanowiły one zwartą całość z formą, należącą do autora bezwzględnie. Ja sam widziałem te bardziej skomplikowane utwory jak budowę z klocków lego. Obszerną formę, opartą o kilka lapidarnych wręcz mini motywów. Można je rozsypać i ułożyć w innym porządku, nawet dorzucić własne klocki – powstanie zupełnie inny obraz, w którym Komeda i tak się przebije”.

Tomaszem Stańko: „Moim muzycznym mistrzem i guru jest do dziś Miles Davis. I choć żył on w ubiegłym wieku, to na pewno siłą swej muzyki, swym talentem, a także dziełami, które po nim pozostały należy on także do XXI w. A w Polsce takim leaderem był dla mnie Komeda, choć grałem w jego zespole jak równy z równym. W sztuce jest gradacja, stopniowanie, i każdy powinien znać swoje miejsce. Takie układy były między mną a Komedą. Obaj kochaliśmy tradycję, a jednocześnie chcieliśmy iść w duchu nowoczesności. On był wielkim twórcą, tworzył wspaniałe melodie. I żeby te melodie nie wpadały w kicz, trzeba je było grać „brudnym”, szorstkim tonem – moim tonem. Komeda był po prostu wielki – jako aranżer, kompozytor i pianista. Był doskonałym pianistą. Jak pamiętam, używał błyskotliwej pianistycznej techniki, jak Monk. Wszystko mistrzowsko konstruował.

Do zespołu Komedy rekomendował mnie Michał Urbaniak, z którym wcześniej grałem. Komeda miał program na kwintet, ale nie przyjechał Alan Botchinsky, więc Krzysiek szukał trębacza. Ja byłem pod wielkim wrażeniem jego muzyki do filmu „Nóż w wodzie”, gdzie wspaniale grali na basie Gucio Dyląg, a na bębnach Leszek Dudziak. Więc zaangażowanie mnie do tej grupy przez Komedę było dla mnie najwyższą nobilitacją. To mi bardzo przyspieszyło karierę. Wtedy stałem się nagle trębaczem o dużych umiejętnościach. I razem nagraliśmy dużo muzyki do filmów, ilustrowanych przez Komedę”.

Marek Karewicz: „Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek, nawet kiedy był solistą koncertu, kazał przestawiać fortepian w miejsce bardziej eksponowane. Grał zazwyczaj z nisko pochyloną głową, co bardzo utrudniało fotografowanie. Nigdy nie zamawiał zdjęć pozowanych. Mawiał zawsze: „Rób, stary, z koncertu. Co wyjdzie, to będzie dobre”.

Wiesław Dymny: „Najważniejsza w życiu Komedy była muzyka. Nie wiem, czy można mówić, że on kochał muzykę, czy uwielbiał. On BYŁ muzyką, po prostu. Nie robił nigdy tego na popis ani na sprzedaż, tylko grał, po prostu grał, on musiał grać – był muzyką.

W Krakowie, w klubie, siadał do pianina po południu, grał przez całą noc. Wszyscy słuchaliśmy, nikt mu nie przeszkadzał w tym graniu. Rano wyjechałem do Warszawy, wróciłem wieczorem, zaszedłem do klubu – Krzysztof grał, grał bez przerwy i grał znowu całą noc, grał tak ponad 48 godzin, t.j. mniej więcej akurat tyle, ile można zatrzymać człowieka w areszcie bez sankcji karnej, mniej więcej tyle grał”.

Jerzy Milian: „Zaskakiwał swoją bezkompromisową pasją, z jaką starał się pokonywać jedną przeszkodę po drugiej. W drodze na festiwal Sopot ’56 nie oszczędzał siebie, nie oszczędzał też nikogo z nas. Maksymalista życiowy. Kiedy nasze drogi się rozeszły, nigdy nie odmówił mi koleżeńskiej pomocy, czy to akompaniując na Jamboree, czy to dokonując bardzo rzeczowej pod względem stylu analizy moich kompozycji”.

Zbigniew Namysłowski: „Krzysztof był człowiekiem, który mało mówił, dopóki się nie napił. Nagranie płyty „Astigmatic” było jednak na tyle poważną sprawą, że nie było mowy o żadnym alkoholu w czasie pracy. W związku z tym Krzysztof nic nie mówił. Siadał do fortepianu, mówił „zagrajcie to i to”, i na tym koniec”.

PRZED WYJAZDEM DO STANÓW

Fragment rozmowy Jerzego Radlińskiego z Krzysztofem Komedą w 1967:

– Panie Krzysztofie, Pan chyba może się uważać za najszczęśliwszego jazzmana w Polsce.

– Może… Najczęściej jestem niezadowolony z tego, co zrobiłem. Stale myślę o czymś nowym, innym. A poza tym – sukces w jazzie jest rzeczą, którą trzeba zdobywać nieustannie. Żadna muzyka nie robi tak kolosalnego postępu i nie strąca tak szybko swych bogów z piedestału jak jazz. Zmieniają się kryteria, zmieniają mody, zmieniają bogowie. Muzyków, którzy przez dziesięciolecia znajdują się w światowej czołówce, jest zaledwie kilku – to geniusze. Dyrygent orkiestry symfonicznej raz osiągniętą wielkość przenosi, prawie nie naruszoną, przez lata – o gwałtownym spadku oceny jego sztuki nie może być mowy. A jazzman? Taki Goodman – już się nie liczy… Jak pan widzi, jazz jest grą niebezpieczną, bezlitosną”.

HOLLYWOOD

Przyjaźń z Romanem Polańskim i wyjazd Krzysztofa Komedy do Los Angeles mogły być przepustką do wielkiego świata Hollywood. Roman Polański kręcił tam film „Rosemary’s Baby”, i postawił warunek: albo muzykę napisze Polak, Krzysztof Komeda, albo film nie powstanie w ogóle.
17 grudnia 1967 Komeda wyjechał do Hollywood – stolicy światowej kinematografii

Film „Rosemary’s Baby” był momentem przełomowym w życiu zarówno Komedy, jak i Polańskiego. Film ten przyniósł sławę obu Polakom – dla Polańskiego był to moment zwrotny w jego karierze reżyserskiej w Hollywood, dla Komedy – początek profesjonalnej pracy, jako kompozytora muzyki filmowej na światowym poziomie. Wielkim przebojem okazała się tytułowa kołysanka „Sleep Safe and Warm” z filmu, która doczekała się wielu wspaniałych interpretacji. Jest to do dziś najwybitniejsza z filmowych kompozycji Komedy. W każdej z recenzji podkreślano, że sukces filmu nie byłby możliwy bez genialnej muzyki Komedy. „Kołysankę”, nuconą przez Mię Farrow, stacje radiowe grały na okrągło:
„Sleep Safe and Warm” from the film „Rosemary’s Baby” by Mia Farrow, Audio 1968

O skali talentu artysty świadczy fakt, iż Komeda nigdy nie uczył się kompozycji, harmonii, instrumentacji ani orkiestracji, a w swej twórczości kierował się głównie intuicją muzyczną.

Krzysztof Komeda osiągnął sukces, o którym może jedynie marzyć większość kompozytorów muzyki filmowej na całym świecie. Z nikomu nie znanego europejskiego kompozytora, w ciągu sześciu miesięcy stał się celebrytą, jeżdżącym wspaniałym sportowym samochodem i bywającym w najznakomitszych towarzystwach. Stał się hollywoodzką gwiazdą.

Wynajął dom na Beverly Hills, przy Oriole Lane, w którym praktycznie na stałe przebywali jego dwaj polscy kumple – słynny w Europie pisarz, polityczny banita, pijak i rozrabiaka, Marek Hłasko, oraz fotografik Marek Niziński. Wprowadził też w swoje życie, młodszą od żony Zofii o jedenaście lat, śpiewającą aktorkę z Izraela, Elanę Eden (właśc. Elana Lani Cooper, ur.1940).

W domu Krzysztofa regularnie odbywały się dyskusje z kumplami i śpiewy do białego rana, suto podlewane alkoholem.

Równocześnie, Krzysztof pisał muzykę do swojego – ostatniego, jak miało okazać się – filmu, „The Riot” Buzza Kulika, który wszedł na ekrany w 1969

12 października 1968 zdarzyła się tragedia, która doprowadziła do przerwania kariery Krzysztofa Komedy. W trakcie pijackiej przepychanki z Markiem Hłasko, podczas spaceru w pobliżu domu, Krzysztof spadł z wysokiej skarpy. Hłasko zszedł po przyjaciela, lecz kiedy wnosił go do góry, przewrócił się, i upadł swoim 120-kilogramowym cielskiem prosto na głowę Komedy. Muzyk stracił przytomność, jednak szybko wrócił do siebie, i śmiał się z całej sytuacji. Wezwana karetka zabrała Krzysztofa do szpitala, ale powierzchowne badania nie wykazały wewnętrznych obrażeń, i Komeda wrócił do domu.

Niestety, jego stan z dnia na dzień pogarszał się. Krzysztof skarżył się na migrenę i bóle głowy. Krwiak podoponowy, który rozbudowywał się w głowie Krzysztofa przez ponad miesiąc, spowodował w końcu nagłą utratę przytomności. W szpitalu w Los Angeles, do którego muzyk trafił 19 grudnia 1968, już nie odzyskał przytomności.

W kwietniu 1969 Krzysztof został przewieziony do Polski przez żonę Zofię, z zamiarem przeprowadzenia tu kolejnej operacji.

ŚMIERĆ

Krzysztof Komeda zmarł 23 kwietnia 1969, trzeciego dnia po przylocie do Polski, cztery dni przed swoimi 38. urodzinami, po ponad czteromiesięcznej walce o życie.

Jeszcze w Midway Hospital zapadł na zapalenie płuc, które w dniu opuszczenia szpitala było już obustronne. Jednak tej informacji nie umieszczono w wypisie. Odkryli to dopiero lekarze w londyńskim szpitalu, gdzie spędził noc po przelocie nad Atlantykiem. Za późno. Trzy miesiące w śpiączce, błędnie zdiagnozowany i niewłaściwie leczony, nękany chorobami, wychudły, krańcowo osłabiony, pozbawiony odporności. Na cokolwiek było już za późno.

R.I.P. [*]

Jest pochowany na Powązkach. W czasie pożegnania, na cmentarzu zagrała cała plejada znakomitych jazzmanów. Wybrzmiał m.in. fragment „Mszy jazzowej” Tomasza Stańko. „Bóg polskiego jazzu” odszedł w wieku 37 lat. Jednak jego muzyka pozostała na zawsze.

„Muzyka Krzysztofa Komedy” Full Album 1989

Part 1

„Śniadanie u Tiffany’ego”, „Etiudy baletowe”

Part 2

„Memory Of Bach”,”Crazy Girl”, „Dwójka rzymska”, „Po katastrofie”

Part 3

„A Nightime, Daytime Requiem”, „Don Kichot”, „Czarownica”, „Ballad for Bernt”

Part 4

„Nóż w wodzie”, „Moja ballada”, „Klatki”, „Wiklinowy kosz”, „Laterna Magica”

Na podst.:

1. Krzysztof Bukowski – Broszura, która miała być dołączona do czteropłytowego wydania muzyki Komedy.

2. Marek A. Karewicz, Dionizy Piątkowski – „Czas Komedy”, 2013

3. Jacek Wróblewski – „Globtrotter. Rzecz o Janie Ptaszynie Wróblewskim”, 2006

4. K. Brodacki – „Historia jazzu w Polsce”, 2010

5. Wywiad Donaty Subbotko z Zofią Komedową, „Gazeta Wyborcza”, maj 2009

6. Jerzy Radliński – „Obywatel Jazz”, 1967

7. Jan Ptaszyn Wróblewski – opis do płyty „Robert Majewski Plays Komeda”, 1995

8. Marek Gaszyński – „Niepokonani” 2011.

27 kwietnia skończyłby

89 lat – twórca standardów jazzowych i muzyki filmowej, pionier jazzu nowoczesnego w Polsce. Jeden z niewielu polskich twórców, którego nazwisko zna cały świat